Rozdział 21

749 30 2
                                    




Poczułam czyjąś rękę na plecach. Zrzuciłam ją z siebie i odwróciłam się na bok. Malcolm musiał wejść mi do łóżka, kiedy zasnęłam. - wstawaj – potrząsnęłam nim. 

- Co jest kochanie. - zamruczał.

To, że nazwał mnie kochaniem i wlazł mi do łózka to było nic. To kogo zobaczyłam stojącego w drzwiach do sypialni było o wiele gorsze.

- Adaś - zaskrzypiałam jak stara szafa piskliwym głosem. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Miał kamienną twarz - To nie tak jak myślisz..... - nic mi nie odpowiedział wielki bukiet wylądował na podłodze. Pięść w ścianie.

-Co jest? - słysząc uderzenie Malcolm poderwała się z łóżka. Miałam w pełni świadomość jak to wygląda, ale to przecież nie tak. Wyskoczyłam z łóżka i pobiegłam za nim.

- Adaś proszę poczekaj. – krzyczałam, ale on nie odpowiadał. Wybiegłam za nim na ulice w samej koszulce. Nie zatrzymał się pomimo moich krzyków i błagań. Wsiadł do taksówki i odjechał. Wróciłam do mieszkania narzuciłam na siebie szare dresy i bluzę. W biegu chwyciłam swoja torebkę.  Zignorowałam totalne Malcolma. W drodze do Adama próbowałam się z nim skontaktować, ale bez skutecznie. Nie zastałam go również w domu. Starałam się nie panikować. Wszystko da się wyjaśnić jeśli tylko zechce mnie wysłuchać.

- Sam dziś mnie nie będzie. - poinformowałam asystenta. Wróciłam do apartamentu. Całe szczęście Malcolma nie było.

Cały dzień snułam się po mieszkaniu jak zombie próbując skontaktować się z Adamem. Telefon przez cały czas miał wyłączony. Odchodziłam od zmysłów.  Wieczorem zdecydowałam się na jogging. Moja trasa skończyła się w oczywistym miejscu pod jego domem. Wydawało mi się, że nie było go w mieszkaniu bo panowała w nim ciemność.  Oparłam się plecami i głową o drzewo. Powinnam była mu powiedzieć. Sama sobie jestem winna. Ostatnie spojrzenie w jego okno, po którym osunęłam się na ziemię. Na parapecie tyłem do mnie siedziała Kinga, a Adam ją posuwa, gdyby tego było mało patrzy wprost na mnie.

Zatańcz ze mną jeszcze raz
Otul twarzą moją twarz
Co z nami będzie
Za oknem świt
Tak nam dobrze mogło być

Gdy ciebie zabraknie (oh oh)
Ziemia rozstąpi się w nicości trwam
Gdy kiedyś odejdziesz (oh oh)
Nas już nie będzie i siebie nie znajdziesz też
Gdy ciebie zabraknie (oh oh)
Ziemia rozstąpi się w nicości trwam
Gdy kiedyś odejdziesz (oh oh)
Nas już nie będzie i siebie nie znajdziesz też

Słyszałam tekst piosenki w słuchawkach. Po moich policzkach ciekły słone łzy.

Dziewczyna zarzuciłam mu ręce na szyję po czyn zaczęli się całować. To byłoby na tyle. Koniec naszego związku. Podniosłam się z kolan. Narzucam na siebie kaptur. Szłam przed siebie.

- Nie nadajesz się do związku.- słowa Calluma. Miał racje.  Po drodze do apartamentu kupiłam butelkę polskiej wódki. Zanim zdążyłam dojść do mieszkania opróżniam jej zawartość do połowy.

- Ooooo - stanęłam na chodniku wspierając się o metalową barierkę. Przychyliłam butelkę do ust wzięłam kolejny łyk. Piekło w przełyku, ale nie tak bardzo jak to, co widziałam przez okno.

-Dlaczego nie było cię w pracy? - Callum podszedł do mnie bliżej.

- Co cię to odchodzi? - ominęłam go moja stopa niefortunnie ześlizgnęła się z krawężnika. Upadłam na drogę. - Żesz kurwa jego pierdolona mać - szkoda było mi bardziej butelki niż mojego otartego kolana. - zabieraj łapy.- odepchnęłam go do siebie, kiedy próbował mi pomóc.

- Julie! Co ci jest?

- Nie twoja zasrana sprawa - zataczałam się na chodniku jak ostatni menel. Znów upadłam

- Nie wygłupiaj się pomogę ci.- złapał mnie za ramie.

-Nieeee! – krzyknęłam. – zabierz łapy.

- Przestań się drzeć sąsiedzi zaraz będą wyglądać przez okno.

-Wiesz gdzie ich mam. Głęboko w dupie - wyszarpałam ramie. Wężykiem dotarłam do swojej bramki. Oceniłam kilka schodków prowadzących do drzwi. Mi się nie uda. Pewnie, że uda. Postawiłam stopę się na jeden z nich. Gdyby nie Callum znów wylądowałabym na tyłku.

- Gdzie masz klucze?

- W torebce – szamotałam się z nią. - Ooooo widzisz nie potrzebne nam są klucze – w drzwiach stał Malcolm. - pamiętasz mojego męża? - dłoń z wyciągniętym palcem wskazałam w jego kierunku.

-Yhmmm.- burknął za mną.

- Jak ty wyglądasz?

-Jak? Srak. – powiedziałam po polsku. - Będziemy tak tu stali. - wpakowałam się do środka. – Callum, a ty co?- obejrzałam się za siebie trzymając się ściany w holu.-  wchodź. – machnęłam ręka.

-To nie najlepszy pomysł. - powiedział mój mąż.

- Dlaczego?- Call wszedł do środka. Pomógł pokonać mi korytarz bym dotarła do sypialni - Siadaj – popchnął mnie na łóżko.

-Tak jest kochany braciszku. O coś będzie? Już zabierasz się do rozbierania. – zaczął ściągać mi spodnie.

-Masz pobite kolana. Gdzie masz apteczkę?

-A, bo ja wiem.- wzruszyłam obojętnie ramionami.

-Poczekaj tu na mnie. - wyszedł z sypialni. Podniosłam się powoli. Chwiejny krokiem poszłam do kuchni. W dupie miałam apteczkę potrzebowałam się napić.

-Oooo przykładny mężuś gotuje kolacje? Chwali się. - otworzyłam lodówkę i wyjęłam z niej butelkę whisky.

- Dlaczego chodzisz z gołym tyłkiem. – zasyczał zły.

- Gołym? - spojrzałam na swoje pośladki następnie na niego. - nie wiem, czy wiesz, ale ten pasek? O tu?- pociągnęłam za czerwoną koronkę. - To są stringi.

-Nie wygłupiaj się. Załóż spodnie. Twój brat tu jest.

- I co?- odkręciłam butelkę zaczęłam pić alkohol z gwintu.

- Tu jesteś...

- A no tu... - oparłam się o szafkę tyłkiem. Postawiłam butelkę na blacie. Zdjęłam górną cześć dresu, pod którą miałam jedynie stanik. - no co robicie takie oczy? Nie wiedzieliście kobiety w bieliźnie? – sięgnęłam po butelkę, ale zostałam mi wyrwaną.

- Co ty robisz?- zapytałam przeciągle.

-Jesteś pijana. 

- Ty – wbiłam palec w tors Malcolma - jesteś moim mężem czy ojcem? - hmmm

-Julie co się z tobą dzieje? - zapytał Call.

- Nie twój interes. – syknęłam przez zaciśnięte zęby.

- Czy to nie przypadkiem chodzi o tego brodatego gościa?

- Adama?

- Milcz! - wrzasnęłam na brata. – nie waż się wypowiadać jego imienia przy mnie. Podeszłam do niego wspierając się wyspy kuchennej. - nigdy więcej masz o nim nie mówić. Jutro na moim biurku wiedzę jego wypowiedzenie. Rozumiesz?

- Co się stało? - objał mnie w pasie bym nie upadła.

- Nie twoja sprawa. A teraz panowie – odepchnęłam go od siebie. Wróciłam po butelkę, którą wyrwał mi Malcolm. - idę się napić i położyć, bo jutro rano mam robotę do zrobienia. - Za pomocą ścian i po jednym upadku na dupie dotarłam do sypialni. Usiadłam na krawędzi łózka. Wpatrywałam się w butelkę. W mojej głowie był jeden obraz.  Adama pieprzącego Kingę na parapecie. Alkohol wcale nie pomagał. Zamiast dokończyć pić cisnęłam butelką o ścianę. Jak na zawołanie obydwaj zjawili się w sypialni. Nic skomentowali patrzyli tylko na brązową ociekającą plamę na ścianie. Opadłam plecami na łózko. Czułam jak całe moje ciało wirowało gdzieś daleko.

Niegrzeczna Pani Prezes Zakończone.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz