21:17
Śnieg zaczynał padać coraz mocniej. Okolica z każdą chwilą pokrywała się grubszą warstwą białego puchu, co dla przechodniów nie do końca było korzystne, gdyż przy temperaturze w bardzo bliskich okolicach zera stopni chodnik zamieniał się w lodowisko. Lodowaty wiatr tym bardziej nie sprzyjał jakimkolwiek próbom wychylenia nosa poza bezpieczny azyl w postaci domu. Zresztą podobnie było z ulicą - która swoją drogą była w zasadzie pusta. W końcu dłuższą chwilę temu minęła 21, więc większość ludzi zdążyła zacząć już swoje imprezy sylwestrowe. Niektórzy zniecierpliwieni nawet puszczali fajerwerki.
Sanowi absolutnie nie był na rękę fakt, że pod niepozorną białą warstewką kryje się zabójcza ślizgawka. Raz - musiał iść powoli, co niemiłosiernie irytowało. Dwa - był już spóźniony. A przez to cholerstwo nie miał szans na "normalne" spóźnienie, pozostała tylko możliwość pod tytułem "grubo spóźniony". Miał jedynie nadzieję, że nic się jeszcze nie rozkręciło, a znając swoich przyjaciół mógł spodziewać się problemów technicznych czy innych komplikacji. Wręcz niemal błagał, aby coś takiego miało miejsce.
W końcu na horyzoncie zamajaczył mu dom rodziców Yunho - wielki, z ogromną kuchnią oraz krociem tak naprawdę niepotrzebnych do niczego pokojów, ale do organizacji imprez był wprost idealnym miejscem. Nieobecność prawnych właścicieli dodatkowo wszystko ułatwiała. Według Yunho co prawda i tak za bardzo nie przejmowali się podobnymi akcjami, jednak jedynie on sam wiedział, czy to stwierdzenie rzeczywiście ma cokolwiek wspólnego z prawdą.
Choi z niecierpliwości przyspieszył na ostatniej prostej do schodów - dość szerokim chodnikiem z ciemnej kostki brukowej, w tej chwili białej, otoczonej rozmaitymi krzaczkami. Widok dwupiętrowego, nowoczesnego domu po prostu aż się prosił, żeby podbiec do drzwi i gwałtownie wcisnąć dzwonek. Tym oto właśnie sposobem San nieświadomie przeszedł z dość szybkiego kroku do ostrożnego biegu, polegającemu głównie na sunięciu stopami po lodzie. Doszedłszy do końca prostej drogi, gwałtownie postawił jedną nogę na schodku i natychmiast odczuł tego skutki. Grunt jednak wcale nie był taki stabilny, jak można się było spodziewać, więc stracił równowagę, próbując jeszcze balansować rękoma... bezskutecznie. I uderzyłby tyłem głowy w chodnik. Gdyby ktoś go w ostatniej chwili nie złapał.
— Ała... trochę ciężki jesteś — stęknął wybawca. — Stary, w porządku?
San omal nie odleciał, słysząc ten głos. Dla pewności spojrzał jeszcze w górę, czy aby na pewno zmysły go nie mylą.
Nie, absolutnie nie mylą. No chyba, że to sen.
— Hej, masz jakieś zaćmienie od zimna, czy jak?
— Nie, nie, wszystko dobrze — odparł szybko, podnosząc się z małą pomocą do pozycji stojącej. Otrzepał płaszcz dłońmi, chociaż właściwie dzięki swojemu wybawcy nie miał z czego. — Dzięki.
— Nie ma za co. — Wooyoung uśmiechnął się serdecznie. — Chociaż, tak w zasadzie to jest. Nie musisz jechać do szpitala z rozwalonym łbem ani być jedynym grubo po czasie.
Choi uniósł jeden z kącików ust. Fakt, miał szczęście, że jednak nie został ostatnim spóźnionym kretynem. Tylko ciekawe, jak ten drugi zmaterializował się obok niego, skoro wcześniej nie słyszał za sobą żadnych kroków.
— Może tym razem dla odmiany wchodź powoli — przestrzegł go Jung, gdy San postawił jedną nogę na oblodzonym stopniu — Lepiej, żeby twoja czaszka pozostała w całości.
Chłopak skinął głową i, starając się jak najwolniej oraz najostrożniej, pokonał krótkie schodki. Pod drzwiami też starał się uważać, bo mimo zadaszenia również tutaj znajdował się biały puch - zapewne zmieciony przez wiatr. Obrócił się tyłem do wejścia, chcąc poczekać na Wooyounga i wejść razem z nim. Wizja samotnego wkraczania do domu jednak go przerastała.
CZYTASZ
firework [ᴡᴏᴏꜱᴀɴ]
Fanfiction[𝔩𝔬𝔬𝔨 𝔞𝔱 𝔱𝔥𝔢 𝔬𝔱𝔥𝔢𝔯 𝔣𝔬𝔬𝔩𝔰 𝔦𝔫 𝔰𝔦𝔤𝔥𝔱 𝔴𝔥𝔞𝔱 𝔦𝔰 𝔤𝔬𝔦𝔫𝔤 𝔬𝔫 𝔯𝔦𝔤𝔥𝔱 𝔫𝔬𝔴?] to była najbardziej niefortunna impreza sylwestrowa, na jakiej kiedykolwiek byli - ale miała zapaść im w pamięć na bardzo długo z zupełnie...