Szykując się na ekranizację kolejnej części kultowej produkcji trzeba być niezwykle ostrożnym, ponieważ ludzie niemalże zawsze będą je porównywać. Nawet jeśli "Mary Poppins" swoje największe triumfy święciła głównie w krajach anglojęzycznych, to nie ma się co dziwić, że popularność zyskała również w innych rejonach globu. Czy jednak na tyle by dokręcać jej kontynuację? Śmiem wątpić.
Chociaż osobiście jestem ogromną fanką pierwszej części (zapraszam do lektury jej recenzji) to również uważam, że powstanie "Mary Poppins powraca" było sporym błędem.
Zacznijmy sobie od tego, że powstała ona aż 54 lata po premierze oryginału, zatem związani z nią sentymentem pierwsi widzowie zdążyli się dość mocno zestarzeć, a nowa widownia już niekoniecznie musiała kojarzyć wątki występujące w pierwszej części, chyba, że ją wcześniej oglądała.
Mimo to podjęto się tego wyzwania przywrócenia tej franczyzy z powrotem do łask, co wyszło... dość średnio.
Ale po kolei.
Akcja odświeżonej Mary Poppins rozgrywa się być może około dwudziestu lat po wydarzeniach z pierwszej części, w której poznajemy wyrośnięte już dzieci Banksów, które mają już swoje dzieci, (a tak właściwie to tylko brat) i prowadzą dorosłe życie.
Georgie, Anabel (serio?) oraz John, natrafiają na duże problemy związane z kłopotami finansowymi ich ojca, któremu grozi utrata domu. W najcięższym dla nich momencie pewnego dnia (ponownie) z nieba spada im ta sama, niepostarzała niania, która zajmowała się poprzednim Banksem- Mary Poppins.
Jest mnóstwo rzeczy na, które ponarzekam, lecz zacznijmy sobie od dobrej strony. Jestem zupełną fanką Julie Andrews, która dostała Oscara główną rolę w pierwszym filmie, aczkolwiek nowej Emily Blunt, również nic nie brakuje. Swoją drogą obsada jaką tutaj dobrano jest naprawdę fantastyczna. Lin Manuel Miranda (tak, ten od "Hamiltona") jest mistrzowskim następcą Berta jakim jest latarnik Jack, ale Dick van Dyke również dorzucił tutaj swoje trzy grosze jako bankier. Widać, że wszyscy naprawdę się starają zarówno jako aktorzy jak i tancerze oraz śpiewacy.
Sama kwestia artystyczna ma się całkiem w porządku. Animacja jak i efekty specjalne zdążyły nieco wyewoluować od lat sześćdziesiątych i wyglądają po prostu bajecznie. Chociaż niektóre ujęcia (np. sceny pod wodą) dość mocno gryzą w oczy, to jestem wstanie przepuścić tę niedoróbkę, zważywszy na już i tak irracjonalny wydźwięk tej produkcji.
Niestety dalej, zwłaszcza pod kątem scenariusza wcale nie jest dobrze. Tak właściwie to nawet nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć. Z jednej strony film chciał pójść nieco z duchem czasu i wprowadzić trochę dramatyzmu do fabuły, ostatecznie zostawiając jedynie jeden wielki bałagan.
Po pierwsze mocno postawiono tutaj na realizm. O ile pierwsza "Mary Poppins" była w całości kręcona w studio, tak tutaj zdecydowano się na umieszczenie wielu scen w plenerze, nie unikając mrocznych i przygnębiających ujęć, mających podkreślić nieciekawą sytuację u rodziny Banksów. Niestety i tak nie obyło się bez dziwacznych zachowań (oszczędności z kupowaniem jedzenia, ale pozostawienie służącej na pensji) oraz idiotycznego i przereklamowanego motywu zbyt dojrzałych jak na swój wiek dzieci. Antagoniści również zostali tutaj zbędnie wpleceni, a ich zachowania przeczą ludzkiej inteligencji i sprytowi.
To wszystko sąsiaduje razem z żywcem wyjętymi z oryginału scenami, które kompletnie ze sobą nie współgrają. Co zaś tyczy się fragmentów musicalowych, im również się oberwało. Jedynym z czym mogę je porównać, to z wydrukowaniem zdjęcia z komputera, włożeniem go do skanera i ponownym wydrukowaniem. Wiele scen aż nadto nawiązuje do oryginalnych piosenek ("Turning Turtle" - "I love to laugh", "Trip a little Light fantastic" - "Chim chim cheere" itd...) i na nieszczęście nie dorównuje im pod wieloma aspektami (i nie chodzi mi o wykonanie). Niestety mimo usilnych prób nie udało się odtworzyć starszego klimatu, bo ponownie nie mam pojęcia do jakiej widowni próbowano się skierować.
Ogólnie rzecz ujmując, ciężko mi podejść do tego tematu obiektywnie. Niezwykle skomplikowanym dla mnie jest oderwanie się od kontekstu pierwszej części, do której sequel tak mocno nawiązuje. Niestety gra głównie na sentymencie, nieudolnie próbując wnieść coś od siebie. Trochę mi przykro, z racji iż zamiast pozostać przy luźnej fabule i rozbudowanym wątku artystycznym, coś próbowano wymieszać, dając nam niekoniecznie zrozumiały obraz. Ode mnie otrzymuje finalną ocenę 6/10 głównie za piękną realizację techniczną. Reszta dość mocno kuleje. Czy zatem warto polecić ten seans? Lepiej obejrzyjcie oryginał.
CZYTASZ
Disney według Echi
De TodoOto książka w której będziecie mogli przeczytać moje subiektywne "recenzje" filmów animowanych od wytwórni Walta Disneya :) Ponieważ nie mam żadnego wykształcenia w kierunku filmowym, spodziewajcie się opowieści bardzo "okiem widza". Liczę na waszą...