Rozdział 30.

91 12 1
                                    

Prudencja weszła do domu. Oparła się o drzwi i zsunęła na podłogę. Siedziała chwilę w ciemności, skrywając twarz w dłoniach. 'Nie chcę tego jutro pamiętać' - pomyślała.

W poniedziałek Prudencję obudziły krople deszczu obijające się o parapet. Sięgnęła po okulary i założyła je na zaspane oczy. Niewiele pamiętała z poprzedniego wieczora. Jednak wyjątkowo dobrze zapadły jej w pamięć ostatnie wydarzenia. Stanley niósł ją do domu. Rozmawiali. Prudencji było strasznie przykro, a potem...Pocałował ją. 'To chyba on musiał być pijany, nie ja' - pomyślała.

Wstała z łóżka i ubrała się do szkoły w gruby bordowy sweter, sięgający bioder i luźne wranglery. Pośpiesznie umyła zęby i lekko się 59pomalowała.

-Ringo! Dlaczego nie wstajesz? - krzyknęła zaglądając do pokoju brata.

-Nie dam rady - stęknął spod kołdry. - Chyba sobie dziś odpuszczę.

-Ringo - jęknęła zniecierpliwiona. - Jesteś największym leniem, jakiego znam.

-Możliwe, ale ty zajmujesz drugie miejsce. Dobranoc! - krzyknął i rzucił w siostrę poduszką.

Yoko zeszła na dół i zastała w kuchni ojca.

-Podrzucić cię do szkoły? Strasznie pada.

-Dam radę, a ty i tak chyba już musisz wyjeżdżać.

-Jak zawsze masz rację. Pa, Prudencjo! - pożegnał się i wybiegł, wkładając po drodze płaszcz.

Dziewczyna zjadła szybko śniadanie i spojrzała na zegarek. Musiała już się zbierać, więc założyła czarne kalosze z małymi kokardkami po bokach i włożyła płaszcz. Za oknem wiatr wiał nieprzyjemnie, więc założyła czerwony melonik, a ręce schowała w skórzanych rękawiczkach. Zabrała plecak i wyszła z domu. Była już na chodniku, kiedy zaklęła pod nosem.

-Parasol! - powiedziała do siebie.

Nie mogła jednak wrócić do domu, bo spóźniłaby się na pierwszą lekcję. Wzruszyła ramionami i poszła, okrywając się kołnierzem płaszcza. Chwilę potem zatrzymał się obok niej samochód. Oczywiście nie zwracała na niego uwagi i szła dalej, rozbryzgując kaloszami kałuże.

-Wsiadaj, bo cała zmokniesz - usłyszała głos Stanleya.

Odwróciła głowę w stronę chłopaka.

-Dzięki, przejdę się.

-Chociaż raz mnie posłuchaj i wsiądź do tego pieprzonego samochodu, zanim zaczniesz wyglądać jak nasiąknięta gąbka - warknął.

Prudencja stanęła jak wmurowana w chodnik. Nie słyszała jeszcze, by Stanley tak się do niej odzywał. Miała ochotę go zwymyślać, a na koniec pokazać środkowy palec, ale powstrzymała się i posłusznie wsiadła. W środku panowało przyjemne ciepło, a z radia sączył się głos Roberta Planta. Zapięła pas, zdjęła mokre okulary i przetarła je chusteczką.

-Przepraszam za wczoraj - powiedziała równocześnie z chłopakiem siedzącym obok.

Oboje uśmiechnęli się lekko.

-Naprawdę przepraszam. Nie powinienem był mówić ci takie rzeczy. To było dość...chamskie.

-No tak. Trochę było. Ale nie mówiłbyś tego, gdybym serio się tak nie zachowywała. Przykro mi.

-Zapomnijmy o tym, okay?

-Okay.

-Serio? Vincent? - spytał nagle.

-Byłam pijana - tłumaczyła się.

-Tak, to zauważyłem. Klepnęłaś mnie w tyłek - powiedział, stukając do rytmu palcem w kierownicę.

loneliness in paradiseOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz