Muszę się wam szczerze przyznać, że o istnieniu tego filmu dowiedziałam się bardzo niedawno. Chcąc uzupełnić chronologiczne luki w tej książce, przeprosiłam się ponownie z biografią Walta Disneya i znalazłam tam kilka interesujących pozycji.
Nie chcę od razu nie wiadomo jak zachwalać tego dzieła - do samej recenzji przejdziemy za chwilę - ale nie trudno dostrzec jego spore odstawanie od reszty.
Postanowiłam go obejrzeć głównie dla tego, iż miał być to kolejny film mieszany - łączący w sobie sceny aktorskie i animowane, ale to drugie wplecione jest tam w tak śladowych ilościach, że nawet trudno je zauważyć.
Finalnie okazało się być to kolejne magiczne przedstawienie, pełne tańca i śpiewu, zapakowane w słodką, baśniową otoczkę we wręcz rażącym klimacie lat sześćdziesiątych.
Głównymi bohaterami filmu jest para narzeczonych - Mary i Tom, którzy planują wziąć ze sobą ślub. Wiadomość ta wywołuje dość sporą ekstazę wśród prowincjalnej ludności ślicznego miasteczka, która objawia się tańcami, hulankami i swawolami.
W międzyczasie Gargamel... znaczy się mieszkający na odludziu Barnaby, postanawia porwać i pozbyć się Toma oraz owiec młodej Mary, by móc ją poślubić i przejąć jej posag.
Oczywiście zleca to zadanie swoim klasycznie dość nieogarniętym pomocnikom, których niecny plan kończy się ostatecznie na powrocie Toma do świata żywych, czemu towarzyszy wspaniała sekcja artystyczna.
W tym momencie fabułę filmu możemy podzielić na dwie części. Pierwsza z nich oscyluje wokół Toma, a druga - kuzynów/rodzeństwa/sierot/jakiś dzieci Mary, które wyruszyły do Lasu z którego nie ma powrotu by odnaleźć zaginione stadko owiec. Mary i Tom wyruszają zetem w poszukiwanie dzieci i napotykają się na wspaniałą krainę zabawek, którą rządzi zakręcony zabawkarz. Barnaby, jednak nie odpuszcza i skoro nie za pierwszym, to może za drugim razem uda mu się dopiąć swojego.
Trzeba przyznać, że w swojej powtarzalności jest to produkcja jakich mało. Promieniujące na kilometr zaangażowanie kadry w to by całość się udała, jest niemalże namacalne, a talent osób tu występujących - niepowtarzalny.
Nie można z kolei pominąć również pewnych wpadek, jak i zwykłych znaków upływu czasu. Bardzo widać, że całość filmu została nakręcona w studiu, a obligatoryjne i wszechobecne sztuczne modele zastępujące nieznane wówczas efekty komputerowe, bywają mocno przerażające. Warto również zwrócić uwagę na mocno teatralną grę aktorów oraz silnie zarysowane charaktery bohaterów.
Dzieci są wyjątkowo ciekawskie i niewinne, a jednocześnie pełne sprytu. Z kolei Mary to klasyczna dobra dziewuszka - wszyscy ją uwielbiają, zawsze jest chętna do pomocy, grzeczna i potulna jak aniołek. Z kolei panowie - jak to panowie - walczą o serce pewnej kobiety, z czego domyślnie kibicujemy jednemu z nich. Barnaby to chciwy i podstarzały zbok, a z kolei Tom jest mężny, przebiegły i pełen odwagi, będący w stanie zrobić wszystko dla ukochanej.
Uwagę jednak mimo wszystko najbardziej przykuwa wizualna część całego przedsięwzięcia. Wydaje się jakoby najważniejszą rolę w opowiadaniu historii odgrywała tutaj ponownie wspaniała muzyka. Fantastyczne stroje, przesłodzone otoczenie, są jednocześnie całkowicie family-friendly, jak i nieco tajemnicze i pociągające swoim dziwactwem.
Osobiście uważam za dość interesujący podział fabuły na dwie części, co trzeba przyznać dodaje nieco dynamizmu, ale jednocześnie wydaje mi się nieco chaotyczne i zbyt szybkie. Akcja rozgrywająca się w tytułowej krainie zabawek, rozpoczyna się dopiero w połowie filmu i przepełniona jest różnorakimi gagami, ale również dramatycznymi zwrotami akcji.
Ostatecznie wszystko się dobrze kończy, nasi protagoniści biorą ze sobą wyczekiwany ślub, a z kolei nasz antagonista znika nie wiadomo gdzie, zostawiając lukę do swobodnej interpretacji i w sumie pozostawiając nieco otwarte zakończenie.
Tak właściwie, ciężko mi wyłuskać na temat tego filmu jakąś skomplikowana opinię. Jest to z pewnością niezwykle ciekawa produkcja, aczkolwiek jak na dzisiejsze czasy mocno schematyczna i przewidywalna. Mimo to ujęty w niej klimat jest niemalże nie do podrobienia, razem ze sztucznie wykreowanym światem i fenomenalną częścią artystyczną, która stanowi chyba jej najlepszą część. Ode mnie "W krainie zabawek" otrzymuje ocenę 6/10, chociaż może znajdą się gdzieś fani lat sześćdziesiątych, którzy o wiele bardziej docenią ten film. Trochę mało mnie dziwi, że już prawie nikt o nim nie pamięta, ale mimo wszystko warto się mu bliżej przyjrzeć.
CZYTASZ
Disney według Echi
RandomOto książka w której będziecie mogli przeczytać moje subiektywne "recenzje" filmów animowanych od wytwórni Walta Disneya :) Ponieważ nie mam żadnego wykształcenia w kierunku filmowym, spodziewajcie się opowieści bardzo "okiem widza". Liczę na waszą...