Rozdział 27

853 54 2
                                    

Siedziałam w samochodzie już od 55 minut. Modliłam się w duchu, aby za chwilę wybiegli stamtąd i żebyśmy wszyscy, cali i zdrowi, wrócili do domu. Co oni tak długo tam robią? Zwykle ich akcje ograniczały się do 30 minut. Rozmyślałam wszystkie możliwe sytuacje i scenariusze.

Zadzwonił dzwonek... Siedzę tu już godzinę. Moja niewiedza mnie przerosła. Zalałam się łzami i uderzyłam pięściami w pulpit samochodu. Od siły uderzenia otworzył się schowek, w którym leżała broń i papiery. Czy oni nie potrafią porządnie schować broni? Chwyciłam pistolet leżący na wierzchu i zabrałam się za czytanie dokumentów. Nic tam nie znalazłam... Mandaty, rachunki, przelewy... W końcu to nie był samochód Hemmingsa. Szukałam każdej najmniejszej wskazówki, z kim mieli do czynienia. W samochodzie Michaela nic nie znalazłam. Opadłam na siedzenie. Gówno tu znajdę... Ale wpadłam na dość dobry pomysł. Kilka metrów ode mnie stało auto Ashtona. Inteligent pewnie ma jakieś informacje. I wtedy musiały mi się przypomnieć słowa Luka. "Masz nigdzie nie wychodzić."  ... Pierdole to! Mam ich tam zostawić?! Co to, to nie... Wysiadłam z samochodu i zgięta w pół popełzałam do auta Irwina. Panował tam idealny porządek... kubki z Starbucks'a pod siedzeniami, pudełka po pizzy na tylnich siedzeniach, niedopałki papierosów... wszędzie! Super... Przeszukałam cały samochód i znów nic. Że musieli zostawić wszystko w mieszkaniu, bo wątpię, że nic nie mają. Nic z tego...

Nie wiedziałam, co mam robić. Minęły już chyba z dwie godziny. Nie chciałam ruszać się z miejsca. Oparłam głowę o zagłówek i zamknęłam oczy. Jeśli Luke i Elizabeth nie żyją ja też chcę umrzeć. Zaczęłam rozmyślać o śmierci. Gdybym nie wierzyła w Boga już dawno roztrzaskałabym sobie łeb. Ale nie jestem ateistką. I mam zbyt duży szacunek do życia. Ale wątpię, że jeszcze dziś ktoś mnie kropnie, chociaż bardzo bym chciała. Chętnie poszłabym do tego zatęchniętego klubu, ale Luke może tam jeszcze być i zobaczyć jak mnie zabijają. To też odpada... 

Tylne drzwi nagle otworzyły się z hukiem. Nie fatygowałam się nawet aby otworzyćoczy. Jeśli to chłopaki, to dobrze. Jeśli morderca - jeszcze lepiej. Jakoś moje poczucie wartości diametralnie się zmieniło w ciągu tych kilku godzin. Trzasnęły drzwi i ktoś nagle usiadł obok mnie. Nadal nie otwierałam oczu. Nieznajomy odpalił silnik i ruszył z miejsca.

*

Zatrzymaliśmy się. Musiałam otworzyć oczy, co zrobiłam bardzo . Obok mnie siedział Ashton, a na tylnich siedzeniach leżał Luke z Liz na rękach. Uśmiechnęłam się do niego, ale uśmiech od razu zszedł z moich ust. Był ranny... i to poważnie. 

Byliśmy pod domem Luka. szybko wysiadłam z samochodu, co uczynił także Ashton. Calum i Michael przyjechali za nami. Z nimi wysiadła niska brunetka w podartych ubraniach i rozmazanym makijażu i wysoki brunet, który także był ranny. Gdy podeszli bliżej poznałam ich.

- Boże Święty, Luna! Mike! Co wam się stało?!

- Nas też porwali. Nie martw się, z nami ok. Zajmij się Lukiem.

Pobiegłam w stronę domu. Ashton zaniósł już tam blondyna. Znalazłam go leżącego na kanapie. Ktoś pchną go nożem, pobił i chuj wie co jeszcze zrobił. Uklękłam przy nim i podniosłam jego koszulkę. Rana mocno krwawiła. Nie zrobiło to na mnie wielkiego wrażenia, miałam zrobiony kurs pierwszej pomocy, radziłam sobie z wytrzewieniem*. Ale stracił dużo krwi, może tego nie przeżyć. 

-Ashton, masz znaleźć mi dwie jednostki krwi! - krzyknęłam do Ashtona - Luke, jaką masz grupę krwi? - nic nie odpowiedział - Luke! - krzyknęłam.

- ABRh+...

- Ashton, dwie jednostki jakiejkolwiek krwi, wenflon i dren! Szybko! - krzyknęłąm. Ashton wybiegł z domu, a chłopaki zajęli się moimi przyjaciółmi. Luke wciąż trzymał na rękach małą Liz. Zaczęłam opatrywać rany chłopaka, zaczynając od tej od pchnięcia nożem. Robiłam to w dość szybkim tempie, bo blondyn w każdej chwili mógł stracić przytomność z powodu utraty krwi. Kiedy skończyłam przyjechał Ashton. Cieszyłam się niezmiernie. Nie słuchając jego wyjaśnień chwyciłam wenflon i wbiłam go w rękę chłopaka. Podłączyłam do niego dren i krew. Zawiesiłam woreczek na lampie stojącej obok kanapy. Uspokoiłam się i opadłam na podłogę. Oparłam łokieć na brzegu kanapy i położyłam brodę na wierzchu dłoni. Patrzyłam na Luka zajmującego się Elizabeth. Wyglądało to słodko. Poprawiłam wolną ręką materiał, w który zawinięta była nasza córeczka. W końcu była bezpieczna. 

- Dlaczego nie pojechałaś. Przecież mówiłem, żebyś nas zostawiła... Ledwo nam się udało uciec. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. - powiedział spokojnie Luke odwracając wzrok od dziewczynki na jego rękach.

- Bo cię kocham, Luke. Ciebie i Elizabeth. Nie zostawiłąbym was tam. A teraz jesteśmy bezpieczni. Może na chwilę, ale liczy się to, co jest tu i teraz...

___________________________________________________________________________

*wytrzewienie - sytuacja, kiedy wnętrzności "wydostaną się" z jamy brzusznej, potocznie: flaki na wierzchu

Furious/l.h.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz