Jesteś inny, a jednocześnie jesteś tym samym Matthew

249 16 18
                                    

– Ostatnie piętro – powiedziałem, wsiadając do windy i opierając się plecami o lustro. Złapałem w palce półgolf pod samą szyją i pociągnąłem, wpuszczając pod materiał trochę powietrza. Dłoń Matthew trzymała mnie całą drogę i teraz poczułem na własnej skórze zapach kawy, którą musiał przesiąknąć w pracy. Nie używał perfum, ale nie musiał. Jego ciało i wzrok same w sobie mnie uwodziły.

Matthew spojrzał na tablicę z numerami pięter i wcisnął najwyższą liczbę. W dalszym ciągu wyglądał jak zmokły kogut. Jego włosy jako jedyne względnie wyschły, ale przez to prezentował się bardziej dziko niż wcześniej.

Stał obok mnie, więc sięgnąłem dłonią w górę i starałem się okiełznać sklejone i poskręcane końcówki, ale bałagan na jego głowie był nie do naprawienia.

– Jin – odezwał się – dlaczego raz jesteś dla mnie taki miły, a potem mówisz mi o rzeczach, przez które boli mnie tu.

Wziął moją dłoń z własnej głowy i przyłożył do miejsca na piersi, gdzie biło jego serce.

– Wiesz, że jestem draniem – odparłem, uśmiechając się. – Tobie się tylko wydaje, że bywam miły.

Ścisnął mnie mocniej i przysunął dłoń do swoich ust.

– Może tak jest – powiedział spokojnie, a potem wymruczał coś tak cicho, że nie byłem pewny, czy się nie przesłyszałem. Brzmiało jak "A może i tak było od początku".

Chociaż jego ton nie wydawał się zadowolony, pocałował wierzch mojej dłoni, palce i wnętrze, a potem sam wtulił ją we własny policzek i zamknął oczy. Przysunął się bliżej i oparł czoło o mój bark.

Był rozpalony, prawie tak jak kilka dni wcześniej, kiedy odwiedziłem go w wynajmowanej w slumsach piwnicy.

Powinienem to przewidzieć. Odkąd go dziś zobaczyłem, wyglądał na przemęczonego. Ale cały czas zaślepiało mnie pragnienie. Takie, które potrafił zniwelować tylko on. Najlepiej, gdybym zostawił go samego w łóżku, naszprycował lekami i zakazał pracy na parę dni. Na pewno po tym czasie nie dałby mi żyć i zamęczał godzinami. To była miła perspektywa. Gdybym tylko był tak cierpliwy, może starałabym się ją urzeczywistnić. Moje potrzeby były jednak zbyt silne i miały u mnie priorytet.

– Co jest, dzieciaku? – Wsunąłem mu palce we włosy i poczochrałem je jak niesfornemu psu. – Chyba mi teraz nie powiesz, że mam ci dziś odpuścić, bo nie masz siły? – zapytałem z nutą drwiny.

Zamiast odpowiedzieć, objął mnie ramionami. Jego głowa wcisnęła się w moją szyję, a biodra naparły, aż kością ogonową zatrzymałem się na ścianie windy.

– Nadal za grosz w tobie opanowania – skarciłem go.

Zacząłem się śmiać i uniosłem twarz ku górze. W rogu windy była mała kamera, ale mało mnie obchodziło, co pomyśli sobie gruby ochroniarz z miską chipsów po drugiej stronie obiektywu.

Pod materiałem jeansów coś pęczniało i mocno wbijało się w moje udo.

– Pod pewnymi względami jesteśmy takimi samymi napalonymi samcami, Matthew. Czy ty, czy ja obaj chcemy od siebie dokładnie tego samego.

Czułem się w tym momencie jak wrak człowieka. Z bezsenności, drgawek przez brak dragów, natłoku obowiązków w firmie i ciągłych problemów z projektem. Byłem spocony od trawiacego całą drogę zimnego potu, ale Matthew bez żadnych oporów złapał przy szyi za ciemny materiał i odsunął go od ciała, zastępując go własnymi zębami, a po nich językiem.

Chyba poproszę o zmniejszenie premii dla ochroniarza, który ma dziś dyżur przy monitoringu, bo za takie filmiki w sieci trzeba płacić grube pieniądze.

Zimna zieleń twoich oczu || Under The Green Light || Short FFOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz