EPILOG
Aura jaka panowała w Qinghe pozostawiała wiele do życzenia. Było ponuro, jakby pogoda zgodnie z tym co się stało, również była smutna. Ciągle było pochmurnie, padało, nie było nawet jednego promienia słońca od ponad dwóch tygodni. Wszyscy byli bardziej milczący, nawet Song zamknął się w sobie i przestał mówić. Było to niepokojące, ale po takim szoku, nikt nie mógł go winić. Stan samego Mingjue nie był najlepszy, ale nie ulegał większym zmianom. Było źle, ale stabilnie. Sam Yao przypominał cień samego siebie, snuł się po sekcie, nie wypowiadając żadnego słowa. Tang, towarzyszył mu w każdym spacerze i przy każdej wizycie u Mingjue. Minęły zaledwie dwa tygodnie, może więcej, a wszyscy czuli się tak jakby minęła cała wieczność. Twarz młodszego była blada, pozbawiona kolorów, oczy podkrążone od małej ilości snu. Sam znów schudł, stracił na wadze, nie mogąc nic przełknąć od momentu tragedii.
Oczy pozostałych sekt skierowane były na Qinghe. Nikt nic nie mówił, wszyscy jedynie wybąkiwali coś wymijająco na temat antidotum. Jeśli nie spędzał większości dnia w sypialni z mężem, którego mył, zmieniał opatrunki i podawał mu wodę, to wegetował w głównej sali, wysłuchując cudzych problemów. Chociaż i audiencji ubywało, z młodszym nie było większego kontaktu, a i dla niego większym problemem był fakt, że jego mąż z dnia na dzień coraz bardziej znika w oczach... Każdy dzień był męczarnią, każdy pojawiający się człowiek w drzwiach sprawiał, że jego mięśnie się napinały. Nie było nigdzie antidotum, brakowało ziół. Chociaż chciał się pogodzić ze śmiercią męża, która nadchodziła nieubłaganie to wciąż myśl o tym doprowadzała go do histerycznego płaczu. Powoli podnosił się z poduszek, aby wziąć za dłoń Songa i wybrać się z nim do sypialni. Była pora obiadowa, nie chciał jadać sam, więc zwykle spędzali ten czas w sypialni. Zresztą musiał umyć męża. Wciąż męczyła go myśl, kiedy w końcu nastąpi ten moment, gdy ktoś wpadnie tu obwieścić jego śmierć.
Wiele czekać nie musiał, kiedy w drzwiach głównej sali na raz pojawił się zdyszany mężczyzna, na dworze zagrzmiało i zaczęło padać jeszcze mocniej. Na twarz Yao padł blady strach.
- Liderze Guangyao... - zaczął zdyszany, a to, że był tak rozemocjonowany i zasapany nie podpowiadało mu nic dobrego.
- Nie mów mi ,że... - zaczął, ale głos uwiązł mu w gardle i nie był w stanie nawet wypuścić z ust żadnego słowa. Momentalnie w jego oczach stanęły łzy, uciekając po policzkach w dół. Sam stracił równowagę, opadając bezradnie na ziemię.
- Liederze! - mężczyzna zaraz rzucił się w kierunku Meng Yao, by podnieść go do góry. Song widząc kolejny raz płaczącego rodzica, sam z płaczem uciekł w kierunku Tanga - Liderze wybacz mi, źle zacząłem. Lider sekty Lan przed chwilą wpadł jak burza do Fangzi, nie dając się zatrzymać. Kazał po ciebie posłać mówiąc, że znalazł antidotum. - wyrzucił z siebie na jednym wdechu.
Sam Xichen poruszył niebo i ziemię, a w poszukiwanie antidotum zaangażował również swego brata. Odpowiednie zioła udało mu się znaleźć dopiero poza granicami kraju. Nie pamiętał nawet kiedy ostatnio spał porządnie. Gdy dostał odpowiednie antidotum w swoje ręce pognał w kierunku Qinghe. Nie miał czasu by nawet osobiście poinformować A-Yao o znalezieniu leku, zresztą dobrze wiedział, że przyjaciel miałby mu za złe, gdyby zamiast podać lek słabnącemu Mingjue przyszedł go o tym poinformować.
Gdy Lan Huan wpadł do Fangzi, porządnie się przestraszył. Jue wyglądał jak zwłoki, od których odróżniały go jedynie ruchy klatki piersiowej, gdy oddychał. Nie tracąc czasu kazał posłać po Yao, a sam w tym czasie podał starszemu odtrutkę i zaczął przesyłać mu swoją energię duchową.
CZYTASZ
MDZS - Nie Mingjue x Jin Guangyao
Fanfiction✓|ZAKOŃCZONE| " Miał ochotę zrzucić go na ziemię, gdy ten strzelił go w tyłek, on to chociaż zrobił delikatnie. Niespecjalnie przejął się jego marudzeniem o rzekomych siniakach i wcale nie zamierzał dawać mu spokoju, nie ufał mu i nie miał pojęcia...