-16-

203 14 145
                                    

- Frank, tędy! - wrzasnął jadący tuż przed nami Biersack i wskazał niepostrzeżenie dłonią na leśną drogę po prawej. Chłopak w odpowiedzi jedynie skinął głową i posłusznie wykonał wydane polecenie.

Ścieżka była bardzo kręta i wyboista, co stanowiło dodatkowe utrudnienie dla radiowozu, który co chwila musiał hamować. Pędziliśmy jak błyskawica, pokonując kolejne odcinki drogi pełnej korzeni, dziur, szyszek i kamieni. Moje pośladki bolały od ciągłego podskakiwania na siedzeniu, a palce zaciśnięte na skórzanej kurtce Franka zaczynały drętwieć. Jednak nie to było najważniejsze.

Wychyliłem się nieco w lewo, by ocenić odległość dzielącą nas od wyjazdu na jezdnię. Na moje oko było to jakieś parędziesiąt metrów. W teorii powinniśmy znaleźć się tam za niecałą minutę.

Właśnie.

W teorii...

Już gdy tylko wyjechaliśmy z gęstwiny drzew i koła naszych motocykli zetknęły się z gładką powierzchnią asfaltu, ujrzeliśmy oślepiające światła policyjnych samochodów, które skutecznie torowały nam dalszy przejazd. Frank zahamował gwałtownie, sprawiając, że cały ciężar mojego ciała z impetem uderzył w jego plecy. Pisk opon rozniósł się echem po pustej ulicy, przyprawiając mnie o gęsią skórkę. Nienawidziłem tego dźwięku.

Syreny policyjnych radiowozów za nami stawały się coraz głośniejsze, co oznaczało, że byliśmy otoczeni z każdej strony. Nie było już możliwości ucieczki.

W akcie kapitulacji chłopcy zgasili silniki swoich pojazdów, podkreślając tym naszą przegraną. Nie było już szans uniknięcia konsekwencji prawnych, dlatego też bez zbędnych sprzeciwów cierpliwie czekaliśmy na rozwój wydarzeń. Dwóch policjantów wysiadło z auta i z cwaniackim uśmiechem wymalowanym na ustach podeszło bliżej.

- No, no panowie - zacmokał wyższy z nich, kręcąc głową na boki - Przekroczyliście dozwoloną prędkość co najmniej dwukrotnie. Dwieście na liczniku - przenikliwe spojrzenie jego stalowych tęczówek leniwie wodziło po naszych twarzach, a parszywy uśmiech nie schodził z twarzy - Dokumenty poproszę - zarządał stanowczym głosem, zakładając ręce na piersi.

Kątem oka spojrzałem na bladą twarz Franka, która odbijała się w prawym lusterku motocykla. Widziałem to, jak bardzo był spięty. Jego idealna linia żuchwy była zdecydowanie mocniej widoczna, przez co rysy jego twarzy nabrały ostrzejszych konturów.

- Ale... - wtrącił się Frank, lecz niedane mu było dokończyć. Natychmiast został uciszony.

- Nie ma tu żadnych ale, chłopcze. Czego nie rozumiesz? Dokumenty - burknął nieco agresywniej, marszcząc złowrogo brwi. Frank westchnął z rezygnacją i spuścił głowę, a długa grzywka częściowo przysłoniła jego buzię.

- Problem polega na tym... - zawahał się, nerwowo bawiąc się zamkiem od kurtki - Że ich nie mam.

Nastała chwila ciszy, która wydawała się ciągnąć w nieskończoność. Nikt z nas się nie odezwał. Jedynie lekki podmuch wiatru, który rytmicznie kołysał drzewami, dawał o sobie we znaki, przerywając grobowe milczenie i będąc tym samym jedynym źródłem dźwięku.

- Kurwa, co tak cicho się zrobiło? - wypalił nagle Kellin, kończąc swoją jakże bogatą wypowiedź pijackim czknięciem - Mowę wam odebrało, czy jak? - zapytał bezceremonialnie, za co zarobił kopniaka w łydkę od Andiego siedzącego z przodu - Ała, a to za co? - warknął oburzony.

- Możesz się łaskawie zamknąć? - wycedził zdenerwowany przez zaciśnięte zęby, obrzucając młodszego chłopaka morderczym spojrzeniem - Obiecałeś mi, że nie będziesz się wtrącać wtedy, gdy sytuacja tego nie wymaga. Więc morda w kubeł i cisza.

The world is ugly | Frerard Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz