Rozdział XIV

60 0 0
                                    

- Po której stronie medalu jestem? - prycham i wpatruję się w chłopaka - czy ja mam jakikolwiek wybór?

- Teoretycznie to nie, ale załóżmy, że tak.

- Przestańcie mówić do mnie jakimiś szyframi, których zapewne sami nie rozumiecie - stwierdzam, po czym siadam na kanapie i oczekuje, że w końcu dowiem się czegoś sensownego.

- To twój ojciec zlecił mi zadanie dotyczące tego, że mam się tobą opiekować.

- Opiekować? Ile ja mam lat? - odpowiadam natychmiastowo, gdy nagle zdaje sobie sprawę z treści początkowej części zdania - jak to mój ojciec - te słowa ledwo przechodzą przez moje gardło, czuję że cała bladnę i zaczyna kręcić mi się w głowie.

- Ashly, spójrz na mnie - nakierowuje na siebie moją twarz i lekko się nade mną pochyla - Pedro porwał cię właśnie dlatego, aby on cię nie odnalazł, rozumiesz? To nie są nasi przyjaciele, a ja wcale z nimi nie współpracuję. Jestem tu po to, żebyśmy razem zahamowali ten ich pieprzony biznes, a potem upozorowali naszą śmierć i uciekli.

- Jak ty to sobie wszystko wyobrażasz? Przecież to, że nie gramy fair może wydać się w każdej chwili, Antonio nie przestanie się wokół mnie kręcić - strzelam słowami niczym z karabinu, bo próbuję wyprzeć z głowy fakt, że mój ojciec wciąż żyje. Mam tyle pytań, jednakże nie jestem w stanie zadać nawet jednego z nich.

- Nic się nie wyda, jeśli będziesz ze mną współpracować, co więcej, Pedro ma do mnie największe zaufanie z całej tej szemranej bandy.

- Ale ja nie mam - nie spuszczam z niego wzroku, a w mojej głowie ponownie pojawia się tysiąc myśli - Co wiesz o moim ojcu?

***

Co jeśli wszystko, czego dowiedziałam się od Lorenzo okaże się kolejnym testem, który mam przejść? - Mówię sama do siebie, gdy znajduję się już w oddzielnym pokoju. Nie mam pojęcia, komu mogę ufać, wcale nawet tego nie chcę, ale muszę stanąć za jedną ze stron. Pytanie tylko, która z nich szybciej mnie wykończy, lub ostatecznie będzie kazała strzelić kulkę w łeb samej sobie. Chciałabym zdobyć jakiś dowód, jakikolwiek, dotyczący tego, że informacje, których dowiedziałam się od chłopaka wcale nie są fałszywe, ale czy istnieje w ogóle wystarczający dowód? Nie pamiętam twarzy swojego ojca, mama nie powiedziała mi nawet nigdy tego, jak ma na imię, znam go jedynie z opowieści babci, która także nie chciała mówić mi zbyt wiele, abym nie zaczęła za nim tęsknić. Czy można tęsknić za kimś, kto tak naprawdę wcale nie istnieje?

- Przeszłość i tak mnie dopadnie, nie ucieknę od niej - oznajmiam, wciąż się w niego wpatrując.

- Jednak możesz nauczyć się z nią żyć, co więcej, zrozumieć że wcale nie miałaś wpływu na występujące w niej wydarzenia - na jego twarzy mogę dostrzec zatroskanie, które miesza się ze smutkiem. Podaje mi dłoń i wskazuje nią gwiazdy znajdujące się na niebie - każda z nich ma swoją historię, swoje własne miejsce, pomimo że są ich miliardy, tak naprawdę wszelkie, bez wyjątku - są unikatowe.

- Dlaczego to akurat ból musi sprawiać, że jestem oryginalna? Wolałabym zasłynąć z czegoś innego - mówię, na co uśmiecha się łagodnie na moje słowa i kręci głową.

- To nie ból, to po prostu ty jako osoba.

Przeszłość, tak jak tęsknota - nie istnieje, mamy tylko przeświadczenie, które przypomina nam o tym, że danych wydarzeń nie da się wyprzeć z pamięci - powtarzam w głowie słowa, które przekazał mi Paul i bezskutecznie zmagam się z próbami zaśnięcia.

HandelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz