Na starym zegarze wybija godzina ósma rano, słońce wlatuje przez okna ozdabiając pokój sypialniany delikatnymi promieniami, te padają na moje powieki wybudzając mnie z błogiego snu. Przeciągam się i podnosze z łóżka, zakładam na stopy kapcie a na tors szlafrok. Obwiązuje go luźno w okół pasa po czym wędruje do kuchni gdzie do życia nastawia mnie ten cudowny zapach. Zapach świeżo pieczonego i już pokrojonego chleba, który w towarzystwie paru kajzerek i masła w pokojowej temperaturze leżą na marmurowym blacie czekając na mnie. Z lodówki wyciągam kilka wędlin oraz ser, który również co dzień jest świeży. Musi taki być. Chwytam za nóż do masła i do chleba i rozpoczynam swoją rutynę. Biorę kawałek chleba, zostawiając jego początek jak i jego koniec. Smaruję masłem tworząc delikatną powłokę, taką wartstwę która oddziela formę od treści. Formą oczywiście jest chleb zaś treścią na początku wędzony kawałek wędliny. Kładę go na ówcześnie przygotowując w drugiej dłoni kromkę chleba z masłem i kładę na nią ten kawałek wędliny. Podziwiam go przez chwilę po czym zbliżam go do swoich ust, wciągam powietrze przez nos delektując się zapachem po czym jednym szybkim ruchem wyrzucam go do śmieci, jeżeli do nich nie trafi, to znajdzie się na podłodze, w zależności od tego czy uda mi się trafić. Następnie łapie za kolejną kromkę, powtarzam dwa szybkie ruchy z nożem do masła, ale z jedną drobną zmianą. Tym razem kładę na kromkę pieczywa plaster sera, który również po zbliżeniu do ust oraz zbadania jednym ze zmysłów jakim jest węch wyrzucam mocnym i agresywnym ruchem do śmieci. Kolej teraz na bułki. Przekrojone już na pół smaruje masłem, wszystkie dwie co daje mi łącznie cztery kawałki takowego pieczywa. Parówki kończą się gotować we wrzątku, który również jest dla mnie specjalnie przygotowany o czym wspomnieć zapomniałem po czym kładę wszystko na talerzu. Obok daje keczup oraz musztardę dla smaku i ciskam tym z całej siły w stronę kosza. Oczywiście po uprzednim powąchaniu takowego posiłku. Wrzątek zaś z wody po parówkach wylewam do swojego ogródka gdzie trzymam kwiaty jak i warzywa, które jeszcze nie wyrosły, ale daje codziennie nawóz, pryskam je różnymi specyfikami oraz codziennie zasiewam nowe. Garnek wyrzucam gdzieś w krzaki. Powróciwszy do kuchni i wchodząc do następnego pokoju, czyli jadalni wita mnie talerz z sushi w różnych wariantach. Biorę kęs każdego, ale tak żeby przynajmniej połowa została na talerzu z każdego po czym tak jak pozostałe lądują w koszu lub obok niego. Po śniadaniu jak wszyscy wiemy pora na poranny prysznic. Udaje się więc do łazienki, odkręcam wodę w zlewie jak i pod prysznicem, wyciskam tubkę pasty do zębów do zlewu, szczoteczkę łamie w pół i wyrzucam ją przez małe okienko w mojej łazience. W trakcie wypalam paczkę papierosów i wypijam cztery piwa. Niedopałki oraz butelki wyrzucam losowo po lesie z nadzieją na wzniecenie pożaru. Po godzinie spędzonej w łazience dochodzę do wniosku, oczywiście nie zamoczywszy nawet palca w wodzie dochodzę do wniosku, że dzisiaj nie muszę się myć po czym wychodzę z łazienki bez pewności czy zakręciłem obydwa krany. Następnie udaje się do salonu gdzie zapalam wszystkie światła włącznie z telewizorem i oddaje się jednej z rzeczy, która w tej mojej całej rytunie daje najwięcej satysfakcji Mianowicie łapie za nożyczki i nóż i to co mam na sobie z ubrań oraz obok siebie rozcinam, przecinam. Ogólnie doprowadzam do stanu, w którym nie są one ani do noszenia, ani szycie jest nie jest opłacalne po czym pakuje do kartonów i wysyłam do biednych oraz domów dziecka. Ostatnia już część mojej drogi, garaż. Mechanik, któremu płacę w chłoście rozładowywał akumulatory do moich wszystkich 10 samochodów i wyrzucał je do okolicznej rzeczki całą noc więc sprawdzając spis czy wyrobił normę pozwalam mu się zdrzemnąć i wołam służbę, która wyjedzie wszystkimi tymi samochodami oczywiście, w taki sposób, żeby spalić cały bak paliwa po czym jadą na najbliższe pole i podpalają samochód włącznie z plastikowymi śmieciami, które zostają po moim popołudniowym wylewaniu napojów gazowanych do rzeki.
Z pozdrowieniami.