To był ciężki dzień. Bardzo ciężki zwłaszcza dla jednego pastora, który uciekał w strachu przed policją. Otoczyli go tak nagle, że nie zdążył zdrowo przemyśleć, co ma zrobić. Po prostu zaczął biec. Skręcał w najciaśniejsze uliczki tylko po to, żeby mieć chwilę, zanim dogonią go policyjną radiolką. Jednak to nie zdawało egzaminu. Zawsze kończyli naprzeciwko niego, odcinając drogę ucieczki. Srebrnowłosy czuł, jakby przebiegł już całe Los Santos na swoich krótkich nogach. Drętwiały mu z zimna, ale mimo to nie myślał się zatrzymać. Nie kosztem pójścia do pudła. Jeszcze nie zwariował na tyle, żeby oddawać się samowolnie w ręce policji.
Całe miasto momentalnie ogarnęły czerwono-niebieskie światła policyjnych syren. Wyły niewyobrażalnie głośno, męcząc srebrnowłosego, który starał się uciec od nich jak najdalej. Rozglądał się dookoła samotnej pustki. Znikąd pomocy, czy schronu. W panice schował się w jakimś ciemnym zakamarku uliczki i wyciągnął telefon z kieszeni. Drżącymi palcami szukał ludzi, którzy możliwie mogą mu pomóc. Żadna z najważniejszych osób nie odebrała. Po czwartym połączeniu zwątpił w to, że uda mu się uciec, a policyjne syreny zdawały się być coraz bliżej. Nie ważne gdzie by się schował, one będą o krok przed nim. Nagle w swojej kieszeni poczuł wibracje. Przysłonił lekko ekran, a jego złote oczy musiały przyzwyczaić się chwilę do światła. Wcześniejsza panika zmieniła się w ogarniającą go ulgę. Odebrał natychmiast.
— Błagam pomóż mi... — wyszeptał słabo, błądząc w ciemnych korytarzach.
— Wyślij lokalizację.
Rozłączając się ledwo zdołał cokolwiek wyklikać. Palce odmarzały mu od dobrej godziny. Nie wiedział tak naprawdę czemu ucieka. Normalnie chodził po mieście, nikomu nie wadził. Znikąd przyjeżdża patrol policji i zaczyna go gonić. Ludzką reakcją jest prosta ucieczka, ale kiedy ciągnie się w nieskończoność marzył tylko o ciepłym kącie. Uklęknął po cichu na mokrej ziemi i tuląc swoje kolana odliczał w głowie do przyjazdu przyjaciela. Liczył sekundy, minuty. Czas wydawał się wydłużać z każdą nową cyfrą w jego głowie. A syreny dalej piszczały w uszach Erwina. Nie dawały mu spokoju. Co chwila chuchał na swoje dłonie i zaciskał w bólu palce. Doliczał powoli do pięćdziesięciu. Jedyne co jeszcze w nim nie zgasło, to nadzieja na to, że chłopak tu przyjedzie. Zrobił to, co kazał. Wysłał lokalizację i siedział cicho w ukryciu. Jak jeszcze mógł ułatwić mu sprawę? Czemu tak długo to zajmuje. Myślał nad tym, żeby samemu go znaleźć, ale mróz przywarł go do ziemi. Jakby przymarzł do pokrytej lodową taflą drogi. Patrzył się ślepo w kałużę, w którą co chwila wpadały nowe krople deszczu.
Gdyby nie głośny warkot auta prawdopodobnie zasnąłby tam. Podniósł lekko głowę i zobaczył swojego wybawcę. Chłopak pomógł mu wstać i powoli zaprowadził do samochodu. W środku było przytulnie i ciepło. Erwin przyłożył dłonie do wiejącej letnim powietrzem klimatyzacji i spojrzał na niego. Ten uśmiechnął się czule i wycofał się z ciemnej uliczki. Srebrnowłosy oparł łokcie na swoich kolanach i podziękował mu cicho. Nie umiał wydusić z siebie nic innego niż po prostu ''dziękuję''. Po części zawdzięczał mu życie. Kto wie. Może zostałby tam i zamarzł. Może policja by go złapała i resztę życia spędził we więzieniu. Tego nikt nie wie. Teraz jest bezpieczny i obok niego. Nic mu nie grozi. Chłopak wiózł go do swojego domu. Tam czuł się najlepiej. Nie raz przyznawał się, że jego mieszkanie jest jak drugi dom dla Erwina. Zawsze mile widziany, nigdy nie odmawiał odwiedzin. To kochane mieć kogoś takiego.
Kiedy krople deszczu coraz mocniej uderzały o szybę samochodu oni podjeżdżali pod mieszkanie chłopaka. Erwin szybkim krokiem schował się pod daszek, czekając na przyjaciela, żeby otworzył drzwi. Po wejściu do środka poczuł rodzinne ciepło, ogarniające go od środka. Rozsiadł się wygodnie na kanapie i zatopił myśli w miękkim materacu. Zginając palce nie czuł już bólu. Chłopak usiadł obok niego i przeczesał jego mokre włosy. Ułożył je lekko, by nie wpadały mu do oczu. Srebrnowłosy siedział w bezruchu. Dał mu wolną rękę, bo nic bardziej go nie zmęczy, niż ucieczka przed policją. Nigdy więcej chodzenia samemu po nocy. Nigdy. Że też dziś nie wziął swojej podręcznej broni. Cóż za pech. Erwin przetarł lekko skronie i gwałtownie podniósł się z kanapy. Jego serdeczny znajomy wiedział na co się szykować.
CZYTASZ
𝐉𝐞𝐬𝐭𝐞ś 𝐉𝐚𝐤 𝐍𝐚𝐫𝐤𝐨𝐭𝐲𝐤[𝐕𝐚𝐬𝐪𝐮𝐞𝐳 𝐱 𝐄𝐫𝐰𝐢𝐧]𝐎𝐍𝐄𝐒𝐇𝐎𝐓
FanfictionStres codziennego życia nie zawsze można złagodzić snem, rozmową, czy filiżanką kawy. Zwłaszcza kiedy jest się jednym z najbardziej poszukiwanych przestępców w Los Santos. Ciągłe ukrywanie się nie jest niczym przyjemnym, kiedy w życiu czeka tyle nie...