Rozdział 17.

3.6K 80 22
                                    

- Nie. - Spojrzałam krótko na przyjaciółkę, a potem skupiłam swoją uwagę na drodze. - Nie teraz. Prowadzę.
- Właśnie. Robisz wszystko, byśmy o tym nie rozmawiały.
- Wcale nie. Ty chciałaś ze mną jechać do pracy.
- Bo zapomniałam zatankować. - Westchnęłam cicho. - Bez przesady. Do benzynopoju bym dojechała jeszcze.
- Powiedziałam, że sobie z tym poradzę.
- Z tankowaniem mojego auta?
- Dlaczego ja się jeszcze w ogóle z tobą trzymam?
- Bo mnie uwielbiasz. - Prychnęłam cicho, zatrzymując auto przy zamykającym się przejeździe. - A poza tym mam wiele innych wspaniałych cech i zalet, no i jak wad, które powodują, że uwielbiasz mnie jeszcze bardziej.
- Chciałabyś.
- No, może czasami. - Zaśmiałam się mimowolnie. - Maria, ten kretyn chce cię zwolnić.
- Ale tego nie zrobi. Chciał mnie tylko nastraszyć, a ty panikujesz. Mnie bardziej martwi Gabi. Ona na pewno jest tu po to, by się na tobie zemścić i wykorzystuje do tego Wojewódzkiego.
- Do tego doszłyśmy.
- Właśnie. I zanim on ogarnie faktyczny powód, żeby mnie wywalić, to Gabi wpadnie.
- Tha. Nie jest zbytnio inteligentna.
Coś jeszcze mówiła, ale ja nie do końca ją słuchałam. Zauważyłam na torach coś, co mnie bardziej zainteresowało, niż temat Gabi.
- Tak, tak. Masz rację. - Szturchnęłam ją w ramię i wskazałam na coś, co leżało na torach nie tak daleko od przyjazdu. - Widzisz to?
- Czy to jest...
- Pies. -  Powiedziałam, pośpiesznie rozpinając pas i wysiadłam z auta. - Zaczekaj tu
- Szajner! A spróbuj mi zginąć, to cię ukatrupię!
- A potem postawiasz kawę i będziemy kwita! - Zawołałam do niej, przeskakując przez zaporę i od razu pobiegłam w stronę psa. Biegnąc po zaśnieżonych torach, czułam ich coraz mocniejsze drżenie, a to znaczyło, że pociąg był coraz bliżej i dopiero teraz dotarło do mnie, co ja właśnie robiłam, ale nie mogłam się wycofać i przede wszystkim zostawić tu psa na pewną śmierć. Dobiegłam do niego, a ten od razu zaczął mnie lizać po twarzy. - Ja też się cieszę, że ciebie widzę. Cholera.
Dodałam sama do siebie, próbując rozwiązać sznur z jego łapki, którym był przywiązany do torów.
Przeklnęłam cicho, mocując się z tym, a nie miałam na to dużo czasu. I panujące zimno, jak i pies liżący mnie po twarzy, mi tego zadania nie ułatwiali.
Udało mi się to, gdy drżenie torów było silniejsze. Złapałam psa w ramiona i odskoczyłam w zaspę, jak najdalej od tego miejsca. Chwilę później przejechał pociąg, a za nim przybiegła Amelia.
- Jesteś cała?
- Yhm. Ale mam śnieg w miejscach, gdzie go nie powinnam mieć.
- Fakt. - Usiadła obok mnie. - To było szalone.
- Totalnie.
- Kompletnie, totalnie. - Spojrzała na mnie. - Szalone.

---

- Cześć, Bohaterko. - Wracałam właśnie do siebie, będąc wczytana w ostatni raport Gabi, gdy dogodniła mnie Anna. Spojrzałam na nią. - No, co? Myślałaś, że to przed nami ukryjesz?
- Przez chwilę tak myślałam. Uprzedzając twoje pytania, to nic mi nie jest. Raczej byś zauważyła, gdyby walnął we mnie pociąg.
- Zabawne. Nie każdy by się na to odważył.
- Bo Amelia go wcześniej nie zauważyła, więc...
- To ty uratowałaś mu życie.
- A teraz szukamy kretyna, który mu chciał to odebrać.
- A co z nim?
- Generalnie pies ma się dobrze i ma około rok. Jest ogólnie dobrze, ale nigdy u Weterynarza nie był, więc czekają go badania, zastrzyki i inne bolesne rzeczy.
- I domyślam się, że już znalazł nowego właściciela?
- No... Staszek zakochał się w nim od razu. Można powiedzieć, że ze wzajemnością. - Uśmiechnęłam się. - A jak jesteśmy w tym temacie, to możesz zajrzeć do Amelii? Narzeka, że ją głowa boli.
- Ona wie, że jestem Patologiem, prawda?
- Nie moja wina, że ufa tylko tobie, Doktorku. Proszę?
- Macie szczęście, że was lubię. Ale stawiasz mi kawę.
- Ale to ona chce twojej porady lekarskiej, a nie ja.
- Z wami, to jeden czort.
- Szefowo? - Odwróciłam się w stronę Brygidy, która do mnie podeszła w towarzystwie jakieś kobiety. - Pani przyszła zgłosić porwanie dziecka.
- To ja pójdę do Amelii... Gdzie ją znajdę?
- Chyba u siebie, dzięki. - Posłałam Annie delikatny uśmiech, następnie swoją uwagę skupiając na kobiecie. - Jak...
- Przed chwilą. Tu całkiem niedaleko. - Przerwała mi od razu. - Jestem dyrektorką Domu Dziecka i zabraliśmy najmłodsze dzieci na spacer. I byliśmy już w drodze powrotnej, ale jakieś auto nam zajechało drogę. Jakieś... Jakieś... Jakieś takie ciemne. Wysiadło dwóch w maskach. Jeden wycelował w nas broń, a drugi wziął Zuzię i po prostu odjechali. I...
- W porządku. - Teraz to jej przerwałam i spojrzałam na Brygidę, a potem rozejrzałam się dookoła. Westchnęłam cicho. - Szymon! Szymon, pozwól tu na chwilę!
- Coś się stało?
- Porwano dziewczynkę. Zajmiesz się tym.
- Ja?
- Chyba nie muszę mówić, że ma się znaleźć cała i zdorwa? - Minęłam ich i ruszyłam w stronę w swojego gabinetu, pod którym czekał na mnie Kuba. - Coś się stało?
- Masz chwilę? Chciałbym z tobą zamienić słówko. Może dwa.
- Może dwa... Dlaczego mam wrażenie, że ja tego zaraz pożałuję? Zapraszam. - Dodałam, wchodząc pierwsza do środka. Stanęłam za biurkiem i na niego uważnie spojrzałam. - O co chodzi?
- Mieliśmy małą naradę. Nie ze wszystkimi, ale mieliśmy. I fajne jest to, że ty i Amelia opłaciłyście leczenie Klaudii, ale my też chcemy mieć jakiś wkład w takie rzeczy.
- Yhm... Póki co, to brzmi rozsądnie.
- I założyliśmy taką, można to nazwać, wspólną skarbonkę na różne wypadki.
- Ale…?
- Ale chcieliśmy dodać nieco rywalizacji i przyjmujemy zakłady na różne rzeczy, bo...
- Co, proszę?
- Ale takie dotyczące nas. Przykładowo... Ile osób dzisiejszego dnia zdenerwuje Gabi albo ile razy Amelia przeklnie, robiąc kawę... Takie proste i też, żeby na luzie porywalizować...
- Proste? Ja doceniam waszą kreatywność i faktycznie rywalizacja dobrze na was działa, ale nie możecie w soboty wyjść sobie na boisko pokopać do bramki albo porzucać do kosza piłką lekarską, tylko musicie bawić się tu w hazard?
- To nie jest taki hazard, tylko...
- Tylko ja to rozumiem. - Westchnęłam cicho. - Ale nie w momencie, kiedy mi Wojewódzki siedzi na głowie.
- A co ma Komendant Wojewódzki do... Nie mów, że Gabi jest tu kretem.
- Nie... Długa historia, nie na teraz. - Westchnęłam cicho. - Kuba, ja doceniam waszą kreatywność, ale postarajcie się wymyślić coś innego, dobrze?
- Ale Gabi o niczym nie wie. Przez całkowicie specjalny przyadek nie dostała wiadomości o naszym luźnym zebraniu... - Spojrzałam na niego. - Rozumiem.
- Obstawialiście już może płeć dziecka Brygidy?
- Jest to całkiem prawdopodobne, że tak.
- Stawiam stówę na chłopca.
Powiedziałam, siadając na krześle i odwróciłam się do niego tyłem, kończąc tym samym rozmowę o tym.

---

- Gabi... - Podeszłam do jej biurka. - Masz chwilę?
- Kiedy, w końcu, Szefowa da mi jakąś sprawę? Jestem na doczepkę każdego, a jakiś dzieciak dostał porwanie. Jestem od niego bardziej doświadczona.
- Yhm. - Rzuciłam na biurko jej ostatni raport. - Popraw błędy.
- Słucham?! Czy właśnie...
- Gabi, ja doskonale wiem, po co tu jesteś. Jednak pamiętaj, że kto kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie.
- Szefowa mi grozi?
- Nie. Cytuje. Tak mówili pod Grunwaldem. - Spojrzałam na nią. - A "przesłuchanie", to się pisze inaczej. Popraw to i resztę błędów też.
Dodałam już na odchodne i poszłam do kuchni. Uśmiechnęłam się na widok przyjaciółki.
- Hej. - Spojrzała na mnie, opierając się o szafkę. - Kawy?
- Nie... Jak głowa?
- Dziwne, że jeszcze nie odpadła. To ciśnienie czy inne gówno. Nie martw się.
- Ty mi mówisz, że mam się nie marwtić i myślisz, że to podziała. - Stanęłam obok niej. - Z tobą ewidentnie jest coś nie tak.
- A ty wiesz to dopiero od dzisiaj? - Uśmiechnęła się, podsuwając w moją stronę miseczkę z wysuszonymi kawałkami mandarynek. - Chcesz?
- Podziękuję. Amelia...
- Szefowo? - Westchnęłam podirytowana, gdy moja dalsza wypowiedź została przerwana przez Szymona. - Mamy coś ważnego, może Szefowa do nas przyjść?
- Tak, zaraz przyjdę. - Spojrzałam na nią. - Chcesz do nas dołączyć?
- Tak, za chwil kilka. Muszę tylko wytłumaczyć Magdzie, dlaczego wyjadłam jej wysuszone mandarynki. - Spojrzała na mnie. - Mogę zwalić to na ciężarną?
- Nie. Ale powodzenia. - Zaśmiałam się tylko i uciekłam stamtąd jak najszybciej, widząc nadchodzącą Magdę, a potem poszłam do Szymona, który czekał na mnie w towarzystwie Brygidy oraz Olgi. - To co macie?
- Trochę tego jest, więc zacznę od początku. Zuzia trafiła do Domu Dziecka dwa miesiące temu. Została znaleziona w parku, rodziców do tej pory nie odnaleziono.
- Wam się to udało?
- I tak i nie. - Olga wyświetliła na ekranie zdjęcie jakieś pary. - Udało nam się ustalić, że Zuzia jest córką państwa Ciechowskich.
- Skąd ja ich kojarzę?
- Zostali zamordowani dwa lata temu, a Amelia...
- Prowadziła ich sprawę. - Spojrzałam na Brygidę. - Ale dziewczynka ma jakieś pięć lat, a nie przypominam sobie, żeby coś było o dziecku.
- I to jest najciekawsze. Na pół roku przed ich śmiercią z urzędu zniknęły wszystkie informacje dotyczące dziewczynki.
- Jak...?
- Ponoć przez błąd w systemie.
- Myśli Szefowa, że Amelia coś może pamiętać? Oni ewidentnie nie chcieli, by ktoś o Zuzi się dowiedział, więc ich śmierć, to porwanie może się ze sobą łączyć.
- Wątpię. - Westchnęłam cicho. - Ale załatwię wam akta tej sprawy. Myślę, że to nie będzie problem.
- Słyszałam swoje imię.- Przyszła Amelia. - Chyba, że coś przeskrobałam, to wtedy nie moja wina. O, Ciechowcy. Kiepska sprawa, ale dobrze wykonana robota. Zero śladów, a jedyny trop, jaki mieliśmy, prowadził do gościa ze świetnym alibi. Nie było też dowodów, że mogł zlecić ich zabójstwo. Trzeba było sprawę umorzyć.
- Umorzyć...? - Spytałam cicho, ściągając powoli okulary. Ja o tym wszystkim wiedziałam, ale na pewno jej o tym nie mówiłam. Nie chciała, byśmy jej opowiadali o jakichkolwiek sprawach, które prowadziła już po przeprowadzce do Krakowa, więc tym bardziej mnie zdziwiła jej wypowiedź. - Skąd ty to wiesz?
- To było tak oczywiste, że nasz podejrzany był w to zamieszany, ale nie mieliśmy na niego nic. Prokurator tak się wściekł, że rzucił pracę i został rybakiem na Mazurach, a ja, po tym śledzwie, wyngałam Gabi do Interpolu. W zasadzie, to nie ja, ale... - Urwała i na mnie spojrzała. - Skąd ja to wiem?

 

The living endOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz