Kolejnego dnia od razu po szkoleniu, na którym znowu były same wykłady i na którym ledwo siedziałam przez męczącego mnie kaca, jadę na dworzec. Mam bardzo fajne połączenie i cieszę się, że będę szybko w domu. Niestety, gdy docieram na dworzec, okazuje się, że pociąg ma ponad godzinne opóźnienie. Czas zabijam w przydworcowej kawiarence, pijąc pyszną latte. Kiedy już siedzę w przedziale i jadę do domu, podróż ciągnie się w nieskończoność. Podobno w nocy były straszne wichury i na torach wciąż trwają prace porządkowe i naprawcze. Czuje się okropnie, fizycznie i psychicznie. Męczą mnie myśli, przed którymi chciałam wczoraj uciec. Udało się, wino skutecznie mnie znieczuliło i uśpiło. Dzisiaj jednak myśli zaatakowały mnie ze zdwojoną siłą.
Kiedy w końcu dojeżdżam do Tarnowa, siadam na peronie i patrzę przed siebie w dal. To miejsce przynosi mi ukojenie. Obserwuję podróżnych, przyjeżdżające i odjeżdżające pociągi. Jest już późno, ale nie jestem gotowa, aby pójść do domu. Nie chcę wracać do czterech pustych ścian, których w ostatnim czasie tak często unikałam. Mogłabym iść do Kuby, ale jest już za późno, a poza tym nie mam ochoty na jego towarzystwo. Na jazdę do Lisiej góry też nie mam ochoty. Nina tylko czeka na znak ode mnie. Wczoraj posłusznie wysłała mi wiadomość z pociągu, a potem zasypywała mnie wiadomościami z pytaniami, jak poszła mi rozmowa z byłą Cypriana. Odpisałam jej jednym zdanie, żeby się nie martwiła. Obiecałam, że porozmawiamy po moim powrocie. I teraz pewnie czeka na mnie. A może czeka pod moim mieszkaniem? Nie, gdyby miała zrobić mi nalot, czekałaby na mnie tu na dworcu.
Siedzę i moją głowę zaprząta tylko jedna osoba. Cyprian.
Roztrząsam każde usłyszane wczoraj słowo.
Tak bardzo pragnę się z nim zobaczyć. Potrzebuję zobaczyć się z nim twarzą w twarz. Po spotkaniu z Iloną na wszystko spojrzałem z innej perspektywy i z tej właśnie z perspektywy pragnę spojrzeć też na niego. Czy będę patrzeć na niego inaczej? Czy będę bardziej wyrozumiała? Czy powiem mu, co czuję i obiecam, że poczekam. Tak, chyba byłabym w stanie.
W końcu robi się ciemno, ruszam się więc z miejsca, ale moje nogi nie kierują się w stronę mieszkania, tylko w stronę Reymonta. To silniejsze ode mnie. Muszę, chociaż poczuć jego obecność. Wystarczy mi to, że jest niedaleko. Stojąc jednak pod budynkiem, w którym mieszka, nie czuję ulgi. W jego oknie świeci się delikatne światło, czyli jeszcze nie śpi. Nogi same kierują mnie pod drzwi jego mieszkania. Stojąc przed nimi, zastanawiam się, co ja tutaj do cholery robię? Jednak nim znajduję odpowiedź na to pytanie, moja ręka wystrzeliwuje w stronę dzwonka. Narasta we mnie panika. Już mam zwiać jak tchórz, ale słyszę zbliżające się kroki. Zastygam, za późno na ucieczkę.
Cholerka!
Otwiera i od razu dostrzegam zmęczenie na jego twarzy. Oczy ma zaczerwienione. Niepotrzebnie tutaj przyszłam.
- Mika, co tutaj robisz? - pyta zdziwiony moim widokiem.
Zaczynam dukać bez ładu i składu:
- Ja.. yyy...
Myśl Marka! Co tutaj robisz? On chce to wiedzieć. Kurde! Sama chcę to wiedzieć!
Przechyla głowę i mierzy mnie zaciekawiony od stóp do głów, a potem zatrzymuje się na moim bagażu. Muszę coś powiedzieć, więc wypowiadam na głos pierwszą myśl, która przychodzi mi do głowy:
- Zgubiłam klucze od mieszkania.
Dosłownie sekundę potem dostaję okropnego słowotoku, jakbym musiałam się wytłumaczyć lub przekonać go do tego, że mówię prawdę.
- Byłam w Krakowie. Miałam szkolenie i po wykładach strasznie się spieszyłam. W ogóle prawie zaspałam na to całe szkolenie. Szybko się pakowałam. Nie wiem, może te klucze mi gdzieś wypadły, może zostawiłam je w hotelu. Stałam pod mieszkaniem i przetrząsnęłam torebkę wzdłuż i wszerz. Nawet wszystko z niej wysypałam. Jest już późno, jestem zmęczona. Pociąg miał opóźnienie, a potem wlókł się niemiłosiernie. Przepraszam, nie powinnam... - zaczynam się wycofywać. To był bardzo głupi pomysł, żeby tutaj przychodzić. Tym bardziej widząc, Cypriana, który krzyżuje ręce na piersi, unosi brew i wygląda tak, jakby mi nie wierzył. Oprócz tego wygląda okropnie apetycznie. Nawet mimo wyraźnego zmęczenia. - ...tutaj przychodzić. To był bardzo długi dzień.
CZYTASZ
"Współlokator mimo woli"
Lãng mạnONA - żyjąca na pełnych obrotach, impulsywna, rodowita Tarnowianka, która nigdy nie wyjechała dalej niż 50 km, choć pracuje w biurze podróży. ON - cichy i gburowaty trzydziestoparolatek. Czy zyskuje przy bliższym poznaniu? Przyjechał właśnie do ob...