"Mówię ci, tak łatwo jest kogoś kochać, gdy wokół nie ma zupełnie nic."
Edwidge DanticatPo wojnie Harry przez jakiś czas spotykał się z Ginny. Myślał, że naprawdę im się uda. W końcu jeszcze przed Draco podobały mu się dziewczyny, nie był gejem, a ona wyrosła na piękną, szczupłą młodą kobietę o wyrazistych, rudych włosach. Robili wszystko to, co zazwyczaj robią normalne pary: chodzili na kolacje i zakupy, urządzali pikniki, a nawet odwiedzali mugolskie kino. Ginny o wiele bardziej lubiła filmy akcji od komedii romantycznych i to właśnie Harry w niej uwielbiał.
Zawsze go kochała, jeszcze przed tym, zanim się poznali. Wyznała mu to na drugiej randce. Jasno dała do zrozumienia, że to znak, iż byli sobie Przeznaczeni.
Gdy się kochali, Harry osiągał orgazm, podobnie, jak ona. Doznanie było satysfakcjonujące i właściwie nie miał na co narzekać. Po wszystkim odwracał się i zasypiał, a czasami otaczał ją ramieniem. Gdy spał z Ginny, starał się myśleć o niej i przeważnie mu się to udawało.
Od czasu do czasu prosiła go, by ją pieprzył, ale z jakiegoś powodu nie było tak samo, jak z Draco. Być może decydował o tym ton, w jakim została wypowiedziana prośba, poziom jej wulgarności. Nie chodziło o to, że nie lubił sprośnych słówek i zastanawiał się, czy gdyby zażądała ujeżdżania jej jak jego Błyskawicy, nie zareagowałby bardziej ochoczo.
Mógł być z nią bardzo szczęśliwy. Pobraliby się, wychowali gromadkę dzieci, wysłali je do Hogwartu. Stanowiliby taką samą parę, jak kiedyś jego rodzice. Wszystko zatoczyło pełne koło, pomijając część z odrodzeniem się Czarnego Pana.
Gdy byli razem, niemal wcale nie widywał Draco. Ginny nie lubiła, gdy go odwiedzał, mówiła, że działa to na niego przygnębiająco, co z kolei ma podobny wpływ na nią. Powtarzała, że musi zostawić przeszłość za sobą i żyć dalej, spojrzeć w przyszłość. (Patrz: "Uwolnij się (po wojnie)", rozdział trzeci).
- Wszyscy ci obłąkani ludzie... - Zadrżała. - Nie mam pojęcia, jak możesz to znieść, Harry. - Nie mógł, ale nie zamierzał jej o tym mówić, nie, gdy jej kwaśna mina wyrażała wstręt. - Wiem... wiem, że ciągle zależy ci na Malfoyu - powiedziała powoli. - Ale nic nie możesz dla niego zrobić, Harry, zrobiłeś już to, co było w twojej mocy.
Potem przytuliła go i pocałowała, aby przypomnieć mu, by doceniał to, co posiada.
Przez moment pozwolił sobie w to wierzyć.
Nie odwiedzał Draco, bo to denerwowało Ginny. Trzymając się za ręce spacerowali przez parkowe alejki, ona wtuliła się w niego i westchnęła zadowolona. Jej oddech, ciepły i słodki, smagał jego policzek. Wyjął z jej włosów jesienny liść i zgniótł go pomiędzy palcami. Nie było tak, jak z Draco w szkole, ale z drugiej strony nic nie było takie, jak z nim. Gdy całował Ginny, robił to inaczej, ich usta łączyły się miękko. Nie stawał się twardy, gdy tylko zamykał oczy i przywoływał w myślach jej twarz, choć również nigdy nie chciał jej zabić, więc być może była to korzystna odmiana.
- Już nigdy na nic nie spojrzę tak samo. Wtedy było ciężko, pamiętasz czas, gdy nie docierały do nas zapasy i rozpaliliśmy wielkie ognisko? - zaczął Harry, przypominając sobie, jak wszyscy trzymali się razem. Rąbali na kawałki meble, by zbudować stos, krzesła i stoły, używali ich nóg, by złamać następne, a potem światło ogniska tańczyło na ich twarzach. Ogrzewało ich od środka, pomimo że byli tak głodni, tak zziębnięci.
- Nie, nie pamiętam - odpowiedziała Ginny. Jej głos był gorzki i ostry niczym dźwięk wgryzania się w niedojrzałe jabłko. Harry już więcej nie mówił o czasach wojny.
Podobnie reagowała, gdy wspominał Freda i George'a albo Hogwart. Równie dobrze, jak imię Draco, mógł wygłosić hasło: „Voldemort powróci lada dzień". A jeśli mowa o Voldemorcie, wspominania o nim również nie lubiła.
Przez większość czasu byli szczęśliwi. Gdy zaczęli się spotykać, Ginny mieszkała w Norze - Molly nie mogła pozwolić na to, by któremukolwiek z jej dzieci przytrafiło się to samo, co Fredowi, ale tęskniła za własnym kątem. Nie bardzo lubiła zostawać na noc na Grimmauld Place 12, jako że podczas wojny pełniło funkcję ich kwatery. Po dwóch miesiącach wynajęli przytulne mieszkanie na przedmieściach Londynu.
Oczywiście Ron był z tego zadowolony. Hermiona pogratulowała Harry'emu i przytuliła go mocno. Powiedziała, że Ginny będzie dla niego dobra, gdyż jest taka żywa. Harry skłaniał się ku teorii, że rudzielce są dla przyjaciółki jakimś fetyszem. Mieli przynajmniej rację, jeśli chodzi o jedną sprawę. Ludzie zdawali się oddychać z ulgą, gdy stanowił część pary i nie był już tym samotnym, przygnębionym bohaterem wojennym. Przypuszczał, że myślą, iż pewnego dnia straci nad sobą kontrolę i wszystkich ich pozabija. Z dziewczyną u boku stał się magicznie stabilny, jakby obecność estrogenów uspokajała jego szaloną, opartą na testosteronie chęć mordu. Był częścią normalnego, szczęśliwego związku, z kieszenią pełną marzeń i nadziei.
Każdego dnia modlił się, aby następnego ranka obudzić się u jej boku zakochany.
Oczywiście nie wiedział, czym jest miłość, nikt nie nazwałby nią tego, co dzielił z Malfoyem, najczęściej był to ból i cierpienie, amatorskie poszukiwania, pożądanie i pragnienie udawania, że na zewnątrz nie trwała wojna, w której obaj musieli brać udział. Gdy patrzył na Ginny, wzbudzała w nim czułość w delikatny, cudowny sposób, ale też w ten bolesny. Wiedział, że nie potrzebuje ochrony, ale on chciał ją chronić, dbać o to, by była zdrowa i bezpieczna.
Jedli razem kolacje, rozmawiając cicho, pytając o pracę i znajomych, rodzinne nowinki, a czasem siedzieli w ciszy. Harry zmuszał się do myślenia o tym milczeniu jako komfortowym, nieważne, jak oczywistym wydawało się to oksymoronem.
Drzewo pod oknem w ich mieszkaniu rosło zbyt blisko i potrzebowało przycięcia, ale żadne z nich się za to nie zabrało. W wietrzne dni nieprzerwanie drapało gałęziami w szybę, jakby chciało dostać się do środka.
Przeważnie dobrze im się układało. Ginny nie lubiła chodzić do teatru, ale czasem kupowała dla nich bilety na mecze quidditcha. Zawsze kibicowali tym samym drużynom, a w szczególnie zimne i wietrzne dni Harry oplatał ją ramieniem, w wolnej dłoni trzymając transparent.
Przedstawiała go swoim przyjaciółkom, była bardzo popularna, miała ich więc wiele. Harry przeważnie nie czuł się komfortowo w towarzystwie tylu kobiet, właściwie nigdy się tak nie czuł, ale chciał, aby się udało, więc zmuszał się dla Ginny.
- Cześć, Sarah - powiedział, uśmiechając się.
- Mam na imię Marissa.
Bardzo często sprawy przedstawiały się właśnie w taki sposób. Trzeba jednak przyznać punkty Harry'emu za to, że się starał.
CZYTASZ
SŁOWIK
FanfictionAutor: Michi Chu Paring: Harry/Draco Gatunek: angst Raiting: NC-17 Beta: Kaczalka Konsultacje językowe: Yami-no Zgoda: jest Kanon: w charakteryzacji postaci jak najbardziej, tam gdzie jest to możliwe Ostrzeżenia: pomijając sprawy typowo raitingowe...