Na samym początku, PROSZĘ, weźcie tego shota z przymrużeniem oka. To jest FANFICTION, dlatego pewne rzeczy mogą się nie zgadzać. Jednak, tak jak obiecałam, to prawie czysty fluff. Pierwsza część ma ponad 11 tysięcy słodkich słów.
Jak zwykle, duża ilość przekleństw i błędów, a przecinki zjadł Clifford. Enjoy.
❤️❤️❤️
Louis nie może oddychać.
Cóż, nie do końca. Płuca, mimo brzydkiego nawyku palenia, wciąż są sprawne, nic na niego nie uciska, jednak przeszkadza mu ogromna ilość loków, która wchodzi mu do ust i nosa. A właściciel owych włosów, praktycznie na nim leży, przyciskając go w ten sposób, że zaraz obydwoje spadną z łóżka.
Mężczyzna nie rozumie dlaczego się obudził. Na zewnątrz jest wciąż ciemno, jego mózg ledwo kontaktuje, a w dodatku jest niedziela. A niedziela to znaczy dzień wolny, dzień na odpoczynek, dzień dla Harry'ego i jego zdrowych śniadań, na które Louis co tydzień narzeka, a tak naprawdę je kocha (nigdy się do tego nie przyzna).
- Odbierz ten telefon, Louis.
O wilku mowa. Harry przewraca się na drugi bok, przez co aureola włosów znika z twarzy Louisa i cóż, szatyn dopiero teraz zdał sobie sprawę, że urządzenie leżące na szafce nocnej wydaje z siebie irytujące dźwięki. To wszystko tłumaczy.
Z jękiem bierze telefon i prawie płacze, kiedy widzi kto dzwoni. Liam.
Jeśli jego szef dzwoni w niedziele o pieprzonej piątej rano, to nigdy nie są dobre wieści. Nigdy. Louis pracuje w policji już zbyt długo, żeby nie zdawać sobie z tego sprawy.
Słucha jednym uchem tego, co Liam ma mu do przekazania, jednocześnie starając się utrzymać oczy szeroko otwarte. Jednak Harry wciąż jest tak cudownie ciepły, że ma ochotę zawinąć się z powrotem w naleśnika z kołdry i zasnąć.
- Czy ty w ogóle słuchasz, co mówię?
- Taa. Potrzebuję trzydziestu minut i będę na komendzie.
- Masz tylko dziesięć! To morderstwo, Tomlinson!
Louis rozłącza się i rzuca telefon gdzieś w prześcieradła. Tak bardzo nienawidzi swojej pracy.
Po prostu będzie udawał, że to sen. Że to się nie wydarzyło. Wszyscy cieszą się z życia, nie istnieje coś takiego jak głód, albo mordercy. Żyją na tęczy, gdzie wszystko jest kolorowe i szczęśliwe, a on nie musi przejmować się londyńskimi przestępcami, chorobą mamy, albo tą dziwną relacją, którą mają z Harrym.
Wciąż nie ustalili, kim tak naprawdę są. Nie może nazwać tego zwykłym koleżeństwem, ale też nie są parą. Po prostu są Louisem i Harrym lub Harrym i Louisem. Znają się pół roku, mają wspólnych znajomych, obydwoje lubią biegać za piłką i w każdą sobotę wieczorem, lądują ze sobą w łóżku.
Nie umawiają się, przynajmniej nie oficjalnie. Owszem, spotykają się sam na sam, ale to nie są randki – to bieganie jak idioci w parku, obiady w restauracji, oglądanie serialu w dzień premiery, żeby zaspojlerować wszystko Niallowi, śniadanie w łóżku, seks w łóżku, seks pod prysznicem-
Dość.
To nie są randki. Po prostu Harry doskonale wie, jak zająć się Louisem i vice versa. Żaden z nich nie narzekał. Jest im dobrze. Jest jak jest.
Odwraca się z powrotem do Harry'ego i Chryste Panie, znowu te włosy. Czasami ma wrażenie, że za chwilę będzie miał je dłuższe, niż jego siostry, a te praktycznie co chwila chodzą do fryzjera, żeby je skrócić.
CZYTASZ
now i feel brand new ✔️ larry short story
ФанфикWalentynkowe short story. Gdzie Louis jest detektywem i jest beznadziejnie zakochany, a żaden z nich nie potrafi powiedzieć na głos tego co czują. Friends with benefits czyli inaczej idiots in love.