Uwaga!
W rozdziale 9 występują opisy i wspomnienia scen tortur i śmierci, które mogą się okazać ciężkie do przetrawienia dla osób szczególnie wrażliwych.
To nie będzie przyjemna historia.
BO MY
CHCEMY TYLKO DO DOMU
I KARĘ MIEĆ
CHOĆBY DO KOŃCA ŻYCIA16 lipca 1979 roku
Gdzie się podział chłopiec sprzed paru lat? Gdzie się podział Regulus, który uważał wszystko za proste, który chciał wierzyć rodzinie całym sercem. Gdzie się podział tamten Regulus, który z Evanem uciekał przed perytami, który z nim i Jude palił ognisko? Gdzie się podziałem?
Zbłądziłem. Przebijam się przez chaszcze na bezdrożu, licząc, że odnajdę drogę. Zamiast tego jednak coraz bardziej się od niej oddalam, ale nie mogę się cofnąć. Krok w tył oznacza śmierć.
Kiedyś wszystko było proste - należałem do elity czarodziejskiego świata, miałem fantastycznego brata, matkę, która nad nami czuwała. Z bratem przed rodzicami udawaliśmy poważnych, ale chichotaliśmy i goniliśmy się, gdy tylko znikali z pomieszczenia. Razem uczyliśmy się latać na miotłach, razem podkradaliśmy ojcu książki z gabinetu i czytaliśmy je z otwartymi szeroko oczami. Później, po wyborze Tiary, to wszystko gdzieś się zgubiło. Starałem się to łapać, ale niewystarczająco. Dano nam tak mało czasu... Co widzę po latach, wtedy miałem go momentami dość. Teraz zrobiłbym wszystko, by zachować na miejscu zamazujące się wspomnienia, niewyraźne urywki, umykające szczegóły.
Gdzie się podział tamten chłopiec z Grimmauld Place? Dlaczego został zmuszony do wejścia w dorosłość tak wcześnie? Co takiego zrobił światu, że zwalało się na niego nieszczęście za nieszczęściem, nawet jeśli niektóre były na jego własne życzenie? Słyszałem kiedyś, że dzieci muszą popełniać błędy, że ich przywilejem jest nieskrępowane uczenie się na nich. Jednak zawsze musiałem być perfekcyjny w oczach rodziców - czy to czasem nie odebrało mi tej cząstki dzieciństwa? Każdy mój błąd był oceniany, każda słabość odnotowywana, zwłaszcza w Hogwarcie. I nigdy nie będę miał okazji naprawić głupich błędów, wytłumaczyć się.
Mam wrażenie, że coś mi umknęło, coś nam umknęło. Mi i Jude. Ta beztroska radość, ten śmiech aż do bólu brzucha. Odkąd pamiętam była poważna - kiedyś wyglądało to niemal karykaturalnie, ale czy nie zachowywałem się identycznie? Jak chłopiec wcisnięty w ojcowski frak? Czy ona nie zachowywała się jak dziewczynka odziana w maminą suknię?
Zrobiłem i zrobię wiele złego - może zasłużyłem sobie na to, by nie pamiętać. Ale Jude jest dobra, ma łagodne serce, którym kocha i będzie kochała aż do ostatniego uderzenia bliskich. Jest wyrozumiała, jest moim aniołem, który pilnuje, bym nie uspokoił się za bardzo, bym nie uspokoił bicia swego serca za bardzo. Ona nie zasługuje na to. Nie tamta dziewczyna z całych sił trzymająca się swojej pozycji w drużynie quidditcha. Nie tamta dziewczyna, która pomagała mi się podnieść, która dla przyjaźni ze mną zaakceptowała towarzystwo Evana.
Evan...
On też na to nie zasłużył. Kiedyś żartowaliśmy z Jude, że zagrnął całą pulę niestabilności psychicznej jego pokolenia Rosierów. Niechęć do mugoli i nieczystej krwi nie była nigdy jego poglądami, ona była do pewnego stopnia nim. Nie było mnie, kiedy przeżywał żałobę po pani Nemezji. Wiem, że stoczył się do bardzo, bardzo ciemnej części swojego umysłu, ale nie zostawię go. To wszystko, co mogę zrobić, by wynagrodzić mu, że nie pomogłem mu wtedy. Jestem mu to winny.
A ja... Jeśli to by miało zapewnić wszystkim, których kocham i kochałem przeżycie - długie, szczęśliwe życie...
Nie miałbym nic przeciwko sczeźnięciu.
Ale tak nie jest. Evan jest zgubiony, a ja ciągnę Jude na dno, ku któremu zmierzamy z Evanem.
Nienawidzę tego. Ta nienawiść mogłaby rozpalić mi skórę od środka.17 lipca 1979 roku
Nie wiem, czy wczorajsze odwiedziny u Nimfadory były bardziej trucizną, czy ukojeniem.
Przyniosłem jej jakąś błyskotkę, którą wydębiłem od matki dla rzekomej lubej. Ładna obrączka wysadzana małymi, mieniącymi się kryształami. Nic niezwykłego, a jednak młoda przypatrywała się im w szeroko otwartymi oczami.
Andromeda nawet nie próbowała udawać, że przyszedłem tu się z nią spotkać, od razu oddelegowała nas do pokoju Dory. Przyniosła nam herbaty i ciasta, po czym zostawiła sama. Herbatą poczęstowaliśmy lalki i misie (na szczęście pamiętam zaklęcia czyszczące), nauczyłem ją grać w eksplodującego durnia i obiecałem kupić sukienkę księżniczki.
Nie zasługuję na to. Zabiłbym Reeves. Gdyby mnie wtedy nie rozpoznała, gdyby nie wyglądała jak one, zabiłbym ją. Stanę się mordercą. Odbiorę komuś życie, prędzej czy później. Jak mogę beztrosko cieszyć się z dnia z Dorą, jak mogę w ogóle przebywać z nią, mieć z nią kontakt? Jestem warty swojego przegnitego, wilgotnego, zimnego świata. Nie powinienem wkraczać z nim w życie Nimfadory, przynosić tej skazy do domu Andromedy.
Ale znowu ta sama śpiewka. Nie jestem w stanie odmówić sobie tego wszystkiego, odciąć się, dopóki to ma szansę skończyć się jak najmniejszym bólem. Jak z Giaspro.
CZYTASZ
Wiara | Regulus Black ✔️
Fanfiction"Człowiek płacze i rozpacza tylko wtedy, kiedy ma jeszcze nadzieję. Kiedy nie ma żadnej nadziei, rozpacz przybiera postać przeraźliwego spokoju." ~ Maria Dąbrowska Kim był wcześniej? Na początku odpowiedziałby bez wahania. Regulus Arcturus Black, sy...