Ostatnie walentynki

282 22 8
                                    

Nie znoszę walentynek. Wszyscy szczerzą się do siebie sztucznie, jakby tylko raz w roku można było powiedzieć, że się kocha, bo nie oszukujmy się, ale w wielu przypadkach tak właśnie jest. Cały rok cisza, a czternastego lutego jeb! Nagle big love, czekoladki, kwiatki, sratki. A reszta dni w roku to co? Od innej matki niby? Żałosne są te wszystkie laski, podniecające się randkami właśnie w ten jeden dzień, jakby to było inne spotkanie, niż chociażby dziesiątego lipca. Dzień jak co dzień.
Jako nastolatka wierzyłam, że to dzień wyjątkowy jak w bajce, że cały rok będę dostawać dowody miłości, a w ten jeden dzień będzie bardziej wyjątkowo niż normalnie. Przeliczyłam się. Może dlatego, że mnie nikt nigdy nie pokochał. Zresztą czemu ja się dziwię? W liceum, kiedy koleżanki nosiły rozmiar S ja wchodziłam w XL-kę, byłam pączkiem, na którego żaden chłopak nie zwracał uwagi, a koleżanki chichrały się po kątach, podrzucając co chwilę diety cud, żeby mi pomóc. Rodzice nie widzieli problemu w mojej wadze i zawsze mówili, że wyrosnę, że to chwilowe. No długa była ta chwila, bo dopiero kiedy zaczęłam sama zarabiać, poszłam do dietetyka, który jakoś unormował moją wagę, ale nikt z najbliższych mi osób nie domyślał się nawet, ile mnie to kosztowało. Wszyscy widzieli efekt, myśląc, że spadł mi z nieba. Miłości nie znalazłam, nawet nie dopuszczałam do siebie tej myśli, moja pierwsza miłość była zarazem ostatnią. W tym roku kończę dwadzieścia osiem lat, ponad ćwierć wieku na tym świecie, a żadnego związku na koncie. Ten pierwszy wystarczająco mocno wpłynął na mnie, moje życie, jak i dalsze relacje. Do dziś pamiętam moje ostatnie walentynki, koszmarny dzień, który zaczął się pięknie i nic nie zwiastowało morza wylanych łez…
Końcówka klasy maturalnej, koleżanki świergotały o kreacjach na studniówkę, a mi było przykro. Uśmiechałam się sztucznie, słuchając ich planów, a w domu płakałam w poduszkę. Nie zareagowałam na dźwięk smsa i okryłam się kocem, dopiero kiedy drugi raz coś plumknęło, podniosłam głowę i spojrzałam na dwie wiadomości z nieznanego numeru. Myślałam, że to pomyłka, ale od razu odczytałam. To nie była pomyłka, chłopak dobrze wiedział kim jestem, ale nie naśmiewał się ze mnie, przeciwnie chciał się spotkać i pogadać. Nie byłam przekonana do tego pomysłu, coś mi wciąż nie pasowało, ale odpisałam, że się zgadzam, chciałam go chociaż zobaczyć, bo imię, którym się podpisał niczego mi nie mówiło. Prawie natychmiast zaproponował mi spotkanie następnego dnia zaraz po moich lekcjach, w małym parku, który znajdował się po drugiej stronie ulicy. Nie wiedziałam, jak mu odpisać, głupio było podziękować, ale też nie chciałam, żeby poczuł, że robię to niechętnie. Napisałam zwykłe „do zobaczenia” i miałam nadzieję, że będzie ok. Chyba było, bo niespodziewanie dostałam wiadomość z dużym serduszkiem. Dziwnie się poczułam, zrobiło mi się przyjemnie ciepło, a w brzuchu poczułam delikatne drżenie. Pomyślałam przez chwilę, że szczęście się do mnie uśmiechnęło. Do rana nie zasnęłam, chociaż bardzo się starałam. Wiedziałam, że nie mogę pokazać się chłopakowi z workami pod oczami. Na co dzień nie bardzo się malowałam, ale umiałam posługiwać się większością dostępnych kolorówek, więc zatuszowanie niechcianych mankamentów nie było trudne. Wyjątkowo podkreśliłam trochę bardziej oczy, które uznawałam za jedyny atut mojego wyglądu i tyle, zresztą nie chciałam, żeby ktokolwiek zauważył, że był to dla mnie wyjątkowy dzień.
Lekcje się dłużyły, na przerwach rozglądałam się po korytarzu, czy ktoś na mnie nie patrzy, chociaż pewności nie miałam, czy koleś jest ze szkoły. W końcu zabrzmiał ostatni tego dnia dzwonek. Tłumiąc w sobie podekscytowanie, zbiegłam do szatni i nie zwracając na nikogo uwagi, założyłam buty i kurtkę, szalikiem owinęłam się już na zewnątrz. Dopiero teraz pomyślałam, że głupio będzie wyglądać, jak będę pędzić na to spotkanie. Nie chciałam wyglądać na taką podjaraną, choć byłam. Przebiegłam przez ulicę, bo nie chciało mi się iść do przejścia dla pieszych i już spokojnie ruszyłam w stronę parku. Było tam raptem kilka drzew wokół małego placu zabaw. Ławki były puste i domyślałam się, że to był zwykły żart, może koleżanek… Z daleka dostrzegłam idącego w moją  stronę, z telefonem w ręce chłopaka z naszej szkoły. Nawet na niego nie patrzyłam, bożyszcze dziewczyn, siatkarz i chyba najlepszy uczeń. Wszystkie panny się do niego śliniły, i to ze wszystkich klas, a czasem zdawało mi się, że nawet nauczycielki dawały mu fory tylko dlatego, że był śliczny jak marzenie. Taki klasyk z amerykańskich filmów dla młodzieży. Przewróciłam oczami, kiedy podniósł na mnie wzrok, kiedy go mijałam i usiadłam dwie ławki dalej. Nie wyjmowałam telefonu, nawet nie chciałam myśleć o tym, jaką wiadomość dostanę. Chwilę patrzyłam na dzieci biegające po placu i postanowiłam wrócić do domu.
-Hej. – Gwałtownie się odwróciłam i spojrzałam na siadające po drugiej stronie ławki bożyszcze.
-Hej – odezwałam się niepewnie i rozejrzałam wokoło.
-Czekasz na kogoś?
-Nie.
-Na Pawła też nie? – Dojrzałam jego cwany uśmiech i podniosłam się z ławki.
-Gratuluję poczucia humoru. – Pokiwałam smutno głową. – Dobrze się bawiłeś?
-To nie była zabawa. – Uśmiechnął się, a w jego policzkach zrobiły się małe, słodkie wgłębienia.
-Daruj sobie. – Chciałam zniknąć, zapaść się ze wstydu pod ziemię, ale kiedy zrobiłam krok, żeby go ominąć, złapał mnie za rękaw. – Zostaw mnie!
-Przecież się umówiliśmy.
-Serio? Nie przypominam sobie. Może pomyliłeś numery.
-Anka no co ty? – Przechylił lekko głowę na bok.
-Wiesz, ja wszystko rozumiem, ale od kiedy ty jesteś Paweł co?
-Nie gniewaj się, ale wydaje mi się, że gdybym napisał, że to ja, to byś mi odmówiła nie?
Otworzyłam usta jakbym chciała się odezwać, ale w sumie to miał rację. Imię Kacper, kojarzyło się tylko z nim. Poprawiłam zsuwającą się z ramienia torbę i schowałam ręce do kieszeni kurtki.
-I co? Chcesz czegoś?
-Pójdziemy zjeść coś ciepłego? Bo zimno trochę. – Jego pytanie mnie zaskoczyło i prychnęłam cichym śmiechem. Miałam wrażenie, że zaraz zza winkla wyskoczy ktoś z aparatem, a następnego dnia szkoła będzie obklejona naszymi zdjęciami, z dopiskiem „Nawrocka nawraca idola”.
-Powiedz o co ci chodzi i wracam do domu – warknęłam.
-Chodź. – Niespodziewanie wyciągnął moją rękę z kieszeni i złapał za dłoń. 
Nie wierzyłam, że to się dzieje, szliśmy środkiem chodnika, trzymając się za ręce i on się wcale tego nie wstydził. Nie chował się w przeciwieństwie do mnie, bo ja z opuszczoną głową dreptałam za nim, jakby mnie porywał, a nie zapraszał na kawę. W końcu otworzył mi drzwi niewielkiej knajpki, w której nie było prawie ludzi i odsunął mi krzesło przy najbliższym stoliku.
-Kacper, nie chcę być niegrzeczna – zaczęłam niepewnie i odwinęłam szalik – chciałeś się spotkać, choć nie mamy po co. Nie wiem… to znaczy nie chcę wiedzieć, bo…
-Pójdziesz ze mną na studniówkę? – zamurowało mnie, serio. Mój oddech się zatrzymał i chyba nie wyglądałam najlepiej, bo chłopak się uśmiechnął. – Ania? Wszystko ok?
-Nie – wydusiłam w końcu. – Nie pójdę z tobą. Bardzo ci dziękuję za to zaproszenie, ale ja się w ogóle tam nie wybieram. Zresztą zrezygnowałam już i wykreśliłam się z listy, więc… wybacz – podniosłam się z krzesła, a on poderwał się zaraz za mną.
-Nie chciałem cię urazić.
-Nie uraziłeś – wzruszyłam ramieniem i trochę się od niego odsunęłam – po prostu uważam, że nie jestem dla ciebie odpowiednią partnerką. W ogóle nie rozumiem o co ci chodzi. – Szybko owinęłam się szalikiem – A kawę może kiedy indziej co? Może za rok albo za dziesięć. – Uśmiechnęłam się sztucznie, bo czułam, jak łzy napływają mi pod powieki i wybiegłam na zewnątrz.
Mróz w sekundę ściął boleśnie mokre stróżki na mojej twarzy, ale nie zwracałam na to uwagi. Biegłam przed siebie, modląc się o tramwaj albo autobus, cokolwiek, co pozwoliłoby mi oddalić się od tego chłopaka. Odwróciłam się za siebie i z ulgą spojrzałam na jadący w moją stronę autobus, co prawda ten nie jechał pod mój dom, ale w pobliże. Podbiegłam na przystanek i od razu wsiadłam do środka. Całą drogę myślałam o naszej rozmowie, nie rozumiałam jego zachowania, co on nie wiedział, że może mieć każdą laskę w szkole, a nawet połowę z miasta? Widywaliśmy się w szkole każdego dnia przez trzy lata i co, nagle teraz, dwa tygodnie przed studniówką dostrzegł, że jest taka jedna Anka i że chce z nią iść na bal. Bzdura, tu gdzieś był haczyk i długo nad tym myślałam. Kiedy wysiadłam z autobusu, robiło się szaro. Powoli szłam w stronę domu i zastanawiałam się nad sobą. Podniosłam wzrok na domofon, a kiedy ktoś dotknął mojego ramienia odskoczyłam.
-Czemu uciekłaś? – Kacper stał tak blisko, że prawie mnie dotykał.
-A ty czemu mnie śledzisz? – Próbowałam odepchnąć go od siebie, ale trzymał moje ramiona.
-Nie śledzę. – Oblizał lekko wargi, a jego wzrok świdrował mój.– Chcę cię bliżej poznać, to źle?
-Tak nagle?
-Nie nagle, od dawna mi się podobasz, ale zawsze tak jakoś niezręcznie mi było.
-Teraz jest ci zręcznie? – Odchyliłam głowę, bo miałam wrażenie, że jest coraz bliżej.
-Chyba najwyższa pora – wyszeptał, a jego wzrok opadł na moje drżące usta – gdybyś tylko chciała…
-Nie chcę – burknęłam odważnie – nie mam zamiaru się…
Nie skończyłam mówić. Złapał mnie za tył głowy i przyciągnął do siebie. Jego usta były gorące i miękkie, a zapach jego oddechu wypełnił wszystkie moje komórki. Staliśmy tak przyciśnięci do siebie, a ja, mimo niechęci, nie potrafiłam tego przerwać. Z każdą chwilą było mi przyjemniej. Z czułością całował każdą z moich warg, a ja tylko coraz bardziej zaciskałam powieki. W końcu odepchnęłam go od siebie i z wyrzutem spojrzałam w jego ciemne oczy. Nie umiałam wydusić z siebie słowa, dygotałam i na zewnątrz, i w środku, bo jednocześnie bardzo chciałam go mieć i strasznie go nienawidziłam.
-Do widzenia – odwróciłam się i błyskawiczni wklepałam kod do domofonu.
Do mieszkania wpadłam z takim hukiem, że od razu z kuchni wyszła moja starsza siostra. Uśmiechnęła się krzywo na mój widok i oparła się ramieniem o futrynę.
-No proszę – pokiwała głową – dziewczynka nam dorasta.
-Widziałaś? – spytałam zawstydzona.
-Tylko trochę, z balkonu nie widać za wiele, ale miło było na was popatrzeć.
-Odczep się – burknęłam i odwiesiłam kurtkę na haczyk – to nie tak, jak wyglądało.
-Aaa – zawołała, szeroko otwierając oczy – w bierki graliście, no tak, jak mogłam się pomylić!
-Zamknij się – rozejrzałam się po wnętrzu mieszkania.
-Starych jeszcze nie ma. Opowiadaj, fajny jakiś?
-Nie niefajny, gruby, brzydki i pryszczaty! Coś ty się mnie uczepiła co?
-Andzia, ja cię nie kumam. Facet całuje cię znienacka jak napaleniec, nie zwracając uwagi, że każdy może to zobaczyć, a ty narzekasz? Nie jest ani brzydki, ani gruby, ani pryszczaty, to co z nim nie tak?
-Nie z nim. Ze mną – szepnęłam łamiącym się głosem. – On sobie ze mnie żartuje, wiem, że to nie na poważnie. Po co mam się angażować, żeby później płakać?
-Daj mu szansę – położyła dłoń na moim ramieniu – czasem sami nie wierzymy, że szczęście się do nas przykleiło, a później patrzymy jak odchodzi. Może będziesz żałować, ale jak nie spróbujesz, to też będziesz tego żałować, nie? – Klepnęła mnie w ramię i wróciła do kuchni, a ja stałam jak kołek.
Następnego dnia wcale nie miałam ochoty wstawać z łóżka. Budzik dzwonił już chyba trzeci raz i słyszałam jak mama krząta się po kuchni.
-Anka, spóźnisz się! – usłyszałam głos za drzwiami i skrzywiłam usta.
Zanim się podniosłam, spojrzałam na przychodzącą wiadomość od Kacpra, pisał, że nie spał, bo myślał o mnie. Idiota, sądził, że uwierzę w te bajki, które pewnie wciskał na okrągło każdej pannie. Nie miałam zamiaru odpisywać. Szybko się ogarnęłam i w biegu zjadłam pół bułki z serem i pomidorem. Już byłam spóźniona, w ostatnim momencie dobiegłam do autobusu i chwyciłam się rurki. Do szatni szłam, rozglądając się na boki, miałam nadzieję, że go nie spotkam. Słysząc dzwonek, zdjęłam szybko kurtkę, ale zanim ją odwiesiłam, poczułam dłonie na biodrach i podskoczyłam.
-Cześć. – Kacper pochylił się do mojego ucha i lekko pocałował w szyję poniżej.
-Zwariowałeś? – Odepchnęłam go i złapałam torbę.
-Ania! – zawołał za mną, ale się nie odwróciłam, co on sobie wyobrażał?
Nie potrafiłam skoncentrować się na lekcjach, wszystko mnie rozpraszało i wciąż miałam wrażenie, że każdy w szkole wie co się stało i obgadują mnie za plecami. Na przerwach było gorzej, gdzie bym się nie pojawiła, to znikąd wyłaniał się Kacper i niby przypadkiem się o mnie ocierał. Gdyby nie to, że dzisiejsze zajęcia były dla mnie ważne ze względu na maturę, to chyba bym uciekła na wagary.
Stałam przy oknie, czekając na nauczyciela historii, który miał mieć z nami fakultety i grzebałam w telefonie. Nie zwracałam na nic uwagi, nagle ktoś wyrwał mi telefon z dłoni i podniosłam wzrok na stojącego tuż przede mną blondyna.
-Nie odczepisz się? – spytałam groźnie i zabrałam Kacprowi swój telefon.
-Nie. – Pokręcił z uśmiechem głową i zgarnął mi włosy z ramienia.
-Mam zajęcia. – Odepchnęłam go i weszłam za nauczycielem do klasy.
Na szczęście sporo osób zdawało maturę z historii, więc nikt nie zauważył, że myślami nie było mnie w klasie.  Nie musiałam słuchać, bo temat dynastii Jagiellonów, który aktualnie omawialiśmy, miałam opanowany do perfekcji. Siedziałam pod oknem i opierałam policzek na dłoni. Nie mogłam się uwolnić od myśli o nim, coś ciągle zgrzytało. A może Dorota miała rację, może powinnam spróbować, nawet jeśli to by się miało szybko skończyć, sama nie wiedziałam co robić.
Po lekcji wyszłam na korytarz i od razu dostrzegłam stojącego przy parapecie chłopaka. Cieszyłam się na jego widok, ale nie chciałam tego pokazywać.
-Koniec na dzisiaj? – spytał, kiedy go mijałam.
-Na dzisiaj. Ale mam dużo do nauki w domu, tak że cześć. – Szybko poszłam w stronę schodów, ale mnie dogonił.
-Mogę cię odprowadzić? Do autobusu chociaż? – Zrobił tak słodką minę, że nie wytrzymałam i w głos się zaśmiałam.
-Tylko do autobusu? Nie do domu?
-Mogę do domu, mogę nawet zanieść cię do łóżka.
Zacisnęłam zęby, bo chociaż wiedziałam, że nie chciał źle, to zrobiło mi się przykro. Chyba to zauważył i uniósł palcem mój podbródek.
-Czemu mi nie wierzysz?
-Mam lustro wyobraź sobie.
-Może jakieś zepsute? – Uniósł brew. – Naprawdę sądzisz, że rozmiar jest taki ważny? Że charakter się nie liczy? Że nie masz najładniejszego uśmiechu w szkole?
-Kiedy ty widziałeś mój uśmiech co? – spytałam nerwowo.
-Pierwszy raz? Pierwszego dnia w tej szkole, stałaś na placu z jakąś dziewczyną, śmiałyście się, a kiedy tylko zostawiła cię samą, to od razu posmutniałaś. Później, jak czytałaś na przerwach, przeżywałaś to, co było w książkach i pewnie nawet nie wiesz, że się uśmiechałaś. Wymieniać dalej?
-Nie – wyszeptałam i poczułam szczypanie w nosie. – Wybacz, ja cię uważałam zawsze…
-Za bezczelnego, bogatego gnojka, który bawi się laskami i snoba, który nie ma systemu wartości i bierze to, co ładne, łatwe i pospolite?
-Blisko – zawstydziłam się. – To co z tą kawą? – Podniosłam na niego wzrok, a on dyskretnie rozejrzał się po pustym korytarzu.
-Zapraszam. – Stanął jeszcze bliżej mnie i wsunął palce w moje włosy. Pochylił się do moich ust, a ja zmrużyłam oczy, czekając aż mnie dotknie. Jego pocałunek był spełnieniem moich snów. Rozchylił moje usta swoimi, ale zanim do czegokolwiek doszło, usłyszeliśmy głośne chrząknięcie.
-Możecie nie tak na środku? – Zmarszczyłam czoło, widząc swoją wychowawczynię, która tylko pokręciła głową i poszła w stronę schodów.
Zsunęłam z siebie jego dłonie i oplotłam się rękami. Było mi głupio tak na widoku, ale on zdawał się nie robić z tego problemu, chciał złapać mnie za dłoń, ale się odsunęłam i razem zeszliśmy do szatni. Zaraz po wyjściu poza teren szkoły, objął mnie ramieniem, a po kilku krokach złapał moją dłoń i powoli splótł nasze palce. To była najmilsza rzecz, jaką w życiu poczułam. Nie wstydził się ze mną iść, a to dodawało mi odwagi i pewności siebie. Przy kawie rozmawialiśmy o balu i w końcu zgodziłam się z nim pójść. Impreza była za dwa tygodnie, więc musiałam szybko ogarnąć sukienkę i dodatki.
Kacper nie pozwolił mi wracać samej, zwłaszcza że zanim skończyliśmy pogaduchy, to zrobiło się ciemno i odprowadził mnie pod same drzwi do klatki. Całe popołudnie swobodnie gadaliśmy o głupotach, a teraz było strasznie sztywno. Zrobiłam krok w tył i opuściłam wzrok na buty.
-To do jutra – odezwałam się pierwsza.
-Do jutra – szepnął, ale wiedziałam, że nie odejdzie. Zrobił krok w moją stronę i potarł kciukiem mój policzek. Długo na siebie patrzyliśmy i w końcu zaczęliśmy się z tego śmiać. – Mam już iść?
-A chcesz? – spytałam trochę zalotnie i sama się dziwiłam, że umiem tak mówić.
-Chcę ciebie – wyszeptał, owiewając oddechem moją twarz, a jego kciuk zatrzymał się w kąciku moich ust. Powoli przeciągnął nim po mojej dolnej wardze, wywołując na moim ciele elektryzujące dreszcze. Nigdy nie czułam niczego piękniejszego i bardzo się tego obawiałam, bałam się to stracić, a gdzieś z tyłu głowy czułam, że stracę.
Nie chciałam żałować żadnej z chwil, patrzyłam na niego, kiedy nasze usta się spotkały, ale długo tak nie wytrzymałam, zmrużyłam powieki i oparłam dłonie na jego głowie, ale to on pierwszy mnie do siebie przyciągnął, zrobił to bardzo stanowczo, lecz nie na siłę. Objął mnie tak ciasno, że nie mogłam się poruszyć, a jego język naparł na moje usta. Od razu je rozchyliłam i czekałam na jego smak. Był perfekcyjny. Nie całował mnie, on mnie rozpieszczał, subtelnie i powoli przesuwał się po moim języku, zahaczając o zęby i tonęłam w rozkoszy, która zdawała się nie mieć końca. Nieśmiało poruszałam ustami, a jego westchnięcia coraz silniej na mnie działały. Zaczęłam mu wierzyć, takiego pocałunku nie umiałby udawać. Cicho jęknęłam, kiedy przygryzł moją wargę i już po chwili słychać było tylko nasze mruknięcia i przyspieszone oddechy.
Ktoś otworzył drzwi od klatki i oboje od siebie odskoczyliśmy.
-Dobry wieczór – przywitałam się z wychodzącą z psem sąsiadką i czułam jak zalewa mnie rumieniec wstydu.
Kiedy kobieta odeszła, Kacper znów mnie objął, ale tym razem tylko patrzył mi w oczy. Miał śliczne, czekoladowe oczy.
-Już tęsknię – szepnął mi do ucha. – Zobaczymy się jutro?
-No raczej tak.
-Ale po szkole?
-Nie wiem, musze pojechać po sukienkę i buty. Myślałam o takiej…
-Nie mów – po tych słowach oparł się o moje usta. – Zrób mi niespodziankę, tylko powiedz jaki kolor, to krawat sobie dobiorę.
-Kacper?
-Hmm? – oparł nas o siebie czołami.
-Wiesz, że będą się z ciebie śmiać? Że będą gadać i wytykać cię palcami?
-Czemu? – skrzywił usta jakby mnie nie rozumiał.
-Przestań, co ty myślisz, że ja nie wiem jak…
-Anuś – westchnął głośno i spojrzał w niebo – nikt nie ma prawa powiedzieć złego słowa o mojej dziewczynie.
-To ja jestem twoją dziewczyną? – zaśmiałam się.
-Nie – odpowiedział szybko jakby miał tę odpowiedź przygotowaną – ty jesteś moim światem. – Chwycił moją twarz w obie dłonie i znów złączył nas w szybkim, ale bardzo intensywnym pocałunku. – Leć już, bo zmarzniesz – cmoknął mnie w czubek nosa.
W domu oczywiście się nasłuchałam, o której to się wraca, czemu nie odbieram telefonów i dlaczego tak późno mówię o studniówce, skoro miałam nie iść. Pierwszy raz kazanie mnie nie poruszyło, nawet ich nie słuchałam. Myślałam o Kacprze, o tym jak mnie dotykał, jak się do mnie uśmiechał i jak na mnie patrzył. Serio wyglądał na szczerego i coraz częściej wierzyłam, że to może się udać.
Po rozmowie z rodzicami, wróciłam do swojego pokoju, ale zanim wyciągnęłam książki, usłyszałam pukanie, po którym weszła Dorota.
-Zakochałaś się – szepnęła, opierając się o zamknięte drzwi.
-Przestań nie zdążyłam.
-Na to wcale nie potrzeba tyle czasu jak ci się wydaje.
-Dorka, ja go znam od dwóch dni.
-Najwyraźniej wystarczyło. Trzeba by być ślepym, żeby nie zauważyć. Błądzisz gdzieś myślami, nic cię nie wkurza, chodzisz roześmiana i zdecydowałaś się na imprezę, na którą masz alergię od trzech lat.
-Podoba mi się – westchnęłam i podciągnęłam nogi na fotel – jest miły, wesoły, ma śliczne oczy i uśmiech.
-No tak – zaśmiała się – trzymam kciuki siostra.
-Pojedziesz jutro ze mną po sukienkę?
-No wiadomo, będziesz najpiękniejsza.
Jeszcze przed lekcjami zaliczyliśmy pierwszą kłótnię. Nie miałam zamiaru ustępować i nie chciałam ujawniać tego, że się spotykamy. Może głupie, ale gdzieś w środku wiedziałam, że to była dobra decyzja. Kacper na początku fukał na mnie, ale później się zgodził, za to cały dzień chodził naburmuszony. Po szkole wybiegłam od razu na spotkanie z siostrą i pojechałyśmy szukać dla mnie kiecki. Nie miałam za wiele kasy, ale Dorka obiecała mi trochę dołożyć, więc mogłam zaszaleć. Przeglądałam wiszące suknie, ale wszystkie były mocno dopasowane i odsłonięte, nie bardzo miałam chęć aż tak się eksponować, nie miałam z czym, to znaczy miałam aż nadto. W końcu zrezygnowana weszłam do sklepu dla pań puszystych w nadziei, że nie wszystko będzie dla sześćdziesięciolatek. Byłam miło zaskoczona, kiedy właścicielka pokazała mi kilka cudownych sukienek w różnych kolorach i fasonach. Chciałam długą do ziemi i, kiedy tylko te zostały na wieszakach, nie miałam większego problemu z wyborem. Ta w kolorze butelkowej zieleni była idealna, z długim, ale cieniutkim rękawem i wysokim do uda rozcięciem. Od razu weszłam do przymierzalni i założyłam do cudo. Była na mnie za długa, ale to nie był problem, mama krawcowa to decydowany plus. Góra sukni była usztywniana z szerokim, łódeczkowym dekoltem, za to dół pokryty był brokatowym tiulem, który mienił się przepięknie przy każdym ruchu. To był strzał w dziesiątkę. Po zakupach wróciłyśmy do domu i oczywiście pierwsze, co usłyszałam, to gderanie mamy, że kupa pieniędzy, że zbyt wyzywająca sukienka, że kto to słyszał… Ble, ble, ble. Na koniec kazała mi się ubrać we wszystko co kupiłam i zaniemówiła na mój widok. Chyba takiego efektu się nie spodziewała, dokładnie jak ja. W tej sukni nawet nie było widać mojej nadwagi, szczupła nie byłam, ale byłam proporcjonalna i zgrabna. Srebrzyste buty na słupku dodały mi wzrostu i jakoś same wyprostowały mi sylwetkę. Nie mogłam odwrócić wzroku od lustra i sama do siebie zacieszałam. Nawet nie zauważyłam, kiedy mama kucnęła przy mnie z poduszką na szpilki i zaczęła podkładać dół kreacji.
Czas do balu biegł zdecydowanie za szybko, dodatkowe zajęcia przed maturą skracały mój wolny czas, a po szkole najczęściej widywałam się z chłopakiem, sama czasem łapałam się na tym, że nie umiałam go tak nazwać, nie wierzyłam, że mam chłopaka. Z każdym dniem z nim spędzonym czułam się lepiej ze sobą, przestałam się chować i ukrywać, uśmiechałam się częściej i wydawało mi się, że inni się do mnie uśmiechali.
Zaspałam kolejny raz, przez tego faceta ostatnio nie dosypiałam, bo uczyłam się po nocach. Biegłam z autobusu, modląc się, żeby zdążyć przed dzwonkiem i wpadłam w drzwiach prosto na Kacpra.
-Hej. – Bezceremonialnie pocałował mnie w usta.
-Hej, prosiłam, żebyś…
-Dość tych tajemnic – powiedział stanowczo i złapał moją dłoń. – Czy my robimy coś złego?
-Nie, ale… - zawiesiłam głos i starałam się wyswobodzić. – Był dzwonek?
-Nie i nie zmieniaj tematu. Idziemy. – Szarpnął mnie za rękę i nie zwracając uwagi na tłum ludzi w korytarzu, poprowadził mnie w stronę szatni. Wiedziałam, że to błąd, wszyscy się gapili i już zaczynały się śmieszki po kątach. Teraz mogło być tylko gorzej.
-Musiałeś? – warknęłam, kiedy zostaliśmy na chwilę sami.
-Nie, ale chciałem. – Podszedł do mnie od tyłu i objął mnie za szyję.
-No to teraz zobaczysz, co się będzie działo. – Poruszyłam ramieniem, ale mnie nie wypuścił.
-Ej – mruknął jakby zły – wstydzisz się mnie?
-Nie. Po prostu nie chcę, żebyś wysłuchiwał komentarzy kogo sobie wybrałeś na…
-Na? – zmrużył oczy.
-Kogo sobie wybrałeś. Uwierz mi, wiem jak się tego przyjemnie słucha. Wiem jak się udaje, że cię to nie dotyka, a w nocy krzyczy w poduszkę. Wiem jak boli każde krzywe spojrzenie. Wiem do cholery i nie chcę, żebyś kiedykolwiek to poczuł! – krzyknęłam ze łzami w oczach.
Kiedy usłyszałam dzwonek, złapałam leżącą na ławce torbę i przerzuciłam sobie przez ramię. Miałam straszy żal, bo w przeciwieństwie do niego wiedziałam, co nas czekało. Z opuszczonym wzrokiem biegłam po schodach i czułam na sobie spojrzenia innych. Ktoś gwałtownie mnie do siebie odwrócił i, zanim cokolwiek zrobiłam, Kacper wpił się w moje usta. Jeszcze nigdy mnie tak nie całował.  Głęboko i bez hamulców. Ślinił moje wargi i gryzł do bólu, a ja z każdą sekundą bardziej płonęłam i chciałam więcej. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje. Przyparł mnie mocno do ściany i uchyliłam powieki. Nie patrzył na mnie, zaciskał dłonie na moim ciele jakby bał się, że zniknę. Dopiero kiedy usłyszeliśmy głos nauczyciela, oderwaliśmy się od siebie. Facet marudził, że to nie boisko i że takie sceny nie powinny rozgrywać się na szkolnym korytarzu, no i oczywiście oboje z Kacprem dostaliśmy ocenę w dół ze sprawowania za niestosowne zachowanie. Starałam się o pasek na świadectwie, a obniżona ocena to wykluczała, z tym że teraz miałam to gdzieś. W ogóle o tym nie myślałam. Myślałam o facecie, który narażał własną opinię, żeby poprawić mi humor. Trzymając mnie za rękę, odprowadził mnie pod klasę, w której trwała już lekcja i zanim weszłam, dostałam jeszcze szybkiego buziaka.
Każdą przerwę spędzaliśmy razem. Nie podobało mi się to, nie dlatego, że nie chciałam z nim być, ale wiedziałam, że dla mnie rezygnował z kolegów.
-Nie pilnuj mnie – szepnęłam, kiedy kolejna panna patrzyła na mnie jak na yeti.
-Nie pilnuję, ja się tobą cieszę. – Oparł usta na moim czole. – Przywykną w końcu. Poza tym zaraz koniec szkoły, nikogo to nie będzie obchodziło.
-Też cię nie będę obchodziła? – Z cwanym uśmieszkiem podniosłam na niego wzrok.
-Oj, grabisz sobie dzisiaj. – Mocniej mnie do siebie przycisnął i wbił we mnie spojrzenie. – Ty będziesz mnie obchodzić już zawsze.
-Yhy, tak obchodzić, chyba szerokim łukiem – zaśmiałam się.
-Nie dam rady z tobą dzisiaj, serio. Gotowa na weekend?
Na samo wspomnienie balu zimny dreszcz przeszedł moje ciało i zmarszczyłam lekko brwi. Co miałam powiedzieć, że źle to widzę, że na bank stanie się coś takiego, po czym się nie podniosę? Nie mogłam tego zrobić, uśmiechnęłam się szeroko, ale nie uwierzył. Pokręcił tylko głową i przysunął usta do mojego ucha.
-A wiesz, że to wypada w walentynki? – Jego cichy, niski głos robił ze mną co chciał i nie miałam zamiaru się bronić.
-Pewnie, że wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Spodziewasz się fajerwerków z tej okazji?
-Być może. – Spojrzał mi w oczy i odwrócił mnie tak, że stałam oparta o ścianę. – Przygotowałem coś specjalnie na tę okazję.
-Nie musiałeś, dzień jak każdy inny.
-Uwierz mi, że to będzie dla nas wyjątkowy dzień, jedyny w swoim rodzaju – zniżył głos i oparł usta na moim policzku – i będą fajerwerki – wyszeptał.
Cieszyłam się, że chociaż on ten dzień widział kolorowo, bo ja bardzo się bałam. Coś mi nie dawało spokoju, ale nie wiedziałam, z której strony miałam się spodziewać ciosu. W końcu przyszedł dzień, kiedy mogłam ubrać swoją suknię. Była idealnie dopasowana, buty wygodne, jakbym chodziła na boso, fryzura ułożona w kilkanaście minut, makijaż perfekcyjny. Za dobrze szło, za dobrze równa się niedobrze. Zanim przyjechał po mnie Kacper, dostałam od matki wykład na temat stosownego zachowania, jasne, bo ona na pewno trzeźwa ze swojej studniówki wróciła. Poza tym trzy razy mi przypominała, że jestem za młoda na dziecko, a ona na bycie babcią. Przewracałam oczami i słuchałam, bo tego nijak nie dało się ominąć. W końcu pod blokiem zatrzymała się taksówka. Założyłam krótką kurtkę i z zaciśniętymi zębami zeszłam na dół. Kacper czekał na mnie przed drzwiami i chyba też nie spodziewał się efektu jaki zastał. Otworzył usta i przez chwilę nawet nie mrugał. Stałam jak słup, czekając aż chłopak się ogarnie i po chwili potrząsnął głową i podszedł bliżej.
-Przepraszam – odezwał się, ale brzmiał dziwnie. – Nie… to znaczy nie… cholera Anka, jesteś… sorry, źle to zabrzmi, ale takiej sobie ciebie nie wyobrażałem. Nie mam słów, żeby powiedzieć, co teraz czuję, może później co?
-Nic nie musisz mówić – odpowiedziałam obojętnie i wiedziałam, że robię mu przykrość, ale wciąż było mi źle.
Niespodziewanie położył dłoń na mojej szyi i delikatnie pocałował, za każdym razem robił to inaczej, lecz wciąż tak samo przyjemnie.
Kiedy weszliśmy do sali, wszyscy się na nas gapili, nie, nie patrzyli, gapili. Nie słyszałam szeptów, ale wiedziałam, że huczy jak w ulu. Co prawda Kacper wciąż był przy mnie i słodko patrzył mi w oczy, to ja miałam wrażenie, że to się zaraz skończy, że to mistyfikacja, żeby mnie skompromitować na oczach wszystkich. Po polonezie zaczęła się zabawa. Wszyscy tańczyli i my również prawie nie schodziliśmy z parkietu, Kacper wciąż wpatrzony był we mnie jak w obraz, a ja wyjątkowo bałam się na niego patrzeć. Dopiero po jakimś czasie moje nerwy zaczęły odpuszczać, bawiłam się i korzystałam z życia. Do północy ukrywaliśmy alkohol przed obecnymi nauczycielami, ale później nawet oni przestali zwracać uwagę co wyprawiamy i dopóki nikt nie rozrabiał to był spokój.
Bujaliśmy się w wolnym tańcu i patrzyliśmy sobie w oczy, było w nim coś innego, był jakby spięty, chociaż wciąż tak samo mnie pociągał.
-Wyjdziemy na zewnątrz? – spytał pod koniec piosenki.
-Źle się czujesz?
-Nie – szepnął przy moich ustach. – Spacer?
-Spacer. – Pierwsza go pocałowałam i czułam jak cały mój świat wiruje. Gdzieś głęboko liczyłam, że to nie będzie zwykły spacer.
Zaraz po wyjściu na dwór dostrzegłam zaparkowaną przy bramie taksówkę, obejrzałam się na Kacpra i mimo ciemności, widziałam jego szeroki uśmiech.
-Obiecałem ci fajerwerki, więc muszę cię na chwilę porwać.
-Zakopiesz mnie w lesie?
-Mróz jest, trudno się kopie zmarznięty grunt – burknął bez emocji i otworzył mi drzwi auta.
Wsiadłam bez zastanowienia, chociaż może powinnam więcej myśleć. Nie wiedziałam dokąd jechaliśmy ani po co. Dopiero kiedy zatrzymaliśmy się pod oświetlonym budynkiem hotelu, zamarłam.
-Co to jest? – spytałam drżącym głosem.
-Niespodzianka – szepnął, tuląc twarz w moją szyję. – Może nie luksusowy apartament, ale myślę, że się nie zawiedziesz. – Wysiadł z auta i po opłaceniu taksówki ruszyliśmy w stronę wejścia.
Nikomu nic nie mówił ,jakby recepcjonistka wiedziała kim jesteśmy i po co przyszliśmy. Cicho weszliśmy na piętro, a Kacper otworzył ciemne drzwi na końcu korytarza. Zaraz po wejściu do pokoju zauważyłam ogromny bukiet, stojący w wazonie na stoliku, obok którego stała butelka szampana i taca z owocami. Wokoło ustawione były pachnące świeczki i wszędzie panował półmrok. Usłyszałam za plecami brzęk zamykanego zamka i zacisnęłam wargi. Kacper podszedł do moich pleców i delikatnie zdjął ze mnie kurtkę. Zanim znów do mnie podszedł, w pokoju zaczęła grać muzyka. Chłopak odwrócił mnie do siebie i wziął w ramiona, kołysząc do wolnej melodii. Było pięknie i romantycznie.
-Zawiodłaś się?
-Raczej nie spodziewałam. – Spojrzałam na niego ze łzami w oczach. – Jest pięknie, dziękuję.
-To ja dziękuję, że mogę tu z tobą być. – Jego wzrok opadł na moje usta i zanim pokazałam mu, że też tego chcę, już mnie całował, długo, powoli i zmysłowo. Pieścił moją skórę i ciało, doprowadzając powoli do istnego wybuchu. Robiliśmy to coraz głośniej i szybciej. Pragnęłam go, jego bliskości i jego ciała. Nie chciałam czekać na nikogo innego, to właśnie on miał być tym pierwszym i jedynym facetem na całe życie. Nasze dyszenia nie cichły, a ciała zaczynały erotyczny taniec. Dłoń Kacpra osunęła się na moje plecy i sprawnie rozpięła suknię, która w sekundę opadła na podłogę. Odruchowo zasłoniłam półnagie ciało, ale złapał moje dłonie i zarzucił sobie na kark. Gładził moją skórę i coraz mocniej mnie do siebie przyciskał. Nie chciałam czekać, zaczęłam rozpinać jego koszulę, a kiedy jego klatka piersiowa dotknęła mojego biustu, mocno mnie objął i prawie zaniósł w stronę łóżka. Strasznie się bałam, ale nie miałam zamiaru o tym wspominać. Podparł moje plecy i odchyli mnie tak, że leżałam w miękkiej pościeli. Obniżył pocałunki na mój dekolt i powoli zsuwał materiał z piersi.
-Poczekaj – westchnęłam i od razu się zatrzymał.
-Coś nie tak? – spytał z lękiem.
-Nie, tylko ja jeszcze nigdy… - Było mi wstyd.
Podparty na rękach, powoli opadł na moje ciało i znów całował moje usta, namiętnie, głęboko i elektryzująco przyjemnie. Już od tego czułam podniecające skurcze w podbrzuszu, a moja bielizna zaczynała wilgotnieć.
-Spokojnie kochanie – szepnął między pocałunkami – ja też nie.
-Co? – zawołałam prawie na głos.
-A myślałaś, że zaliczałem każdą po kolei? – Uniósł jedną brew. – Nie mów, domyślam się co myślałaś. Nie. – Znów przywarł do mnie ciałem. – Czekałem na ciebie. Może nie będzie tak źle co?
Pokręciłam głowa i cieszyłam się, że oboje nie jesteśmy doświadczeni, była mniejsza szansa na kompromitację. Z każdą minutą robiło się bardziej gorąco. Nasze ubrania leżały rozrzucone na podłodze, a my jak para dzieci nie wiedzieliśmy jak zacząć robić coś więcej. Byliśmy już zdyszani i zmęczeni samym wstępem, za to oboje patrzeliśmy na siebie bardziej podnieceni. Nie wiem, skąd Kacper wyciągnął prezerwatywę i z cichym westchnięciem odchyliłam głowę w tył. Starałam się nie zastanawiać, co za chwilę się wydarzy. Pragnęłam tego i okropnie się obawiałam.
-Anuś – usłyszałam jego ciche mruknięcie, a jego usta przesuwały się po dekolcie pomiędzy moje piersi – jesteś pewna, że chcesz?
-Jeśli ty chcesz, to tak – wyszeptałam i zacisnęłam powieki, czując go bliżej niż kiedykolwiek.
Wchodził we mnie bardzo powoli i delikatnie, reagował na każdy mój oddech i, chociaż nie czułam dyskomfortu, to byłam gotowa na wszystko. Bolesne rozpychanie się nasiliło, ale chyba to wyczuł, bo zanim się odezwałam, przywarł ustami do mojego sutka i mocno go zassał. Jęknęłam w głos, nie spodziewając się nagłej rozkoszy i automatycznie uniosłam lekko biodra. Znów się kawałek wsunął, ale nie zwracałam już uwagi na ból. Chciałam go czuć.
-Mocniej – stęknęłam cicho prosto do jego ucha i oparłam usta na jego tętnicy.
Poczułam jak rozchyla mocniej moje nogi i bez zatrzymania wszedł we mnie do samego końca. Wyprężyłam plecy z bólu i przyjemności, a w brzuchu poczułam bolesny skurcz. Niesamowite uczucie. Teraz już nic nas nie hamowało. Chwycił moje dłonie i z całej siły przycisnął je do poduszki. Jego biodra poruszały się płynnie i regularnie, ukazując mi raj, którego nawet sobie nie wyobrażałam. Coraz bardziej podniecona popiskiwałam, ale nie chciałam kończyć, mogłam tak trwać nawet godzinę. Z każdym ruchem zwiększał siłę pchnięć, a ja zaczęłam odczuwać regularne skurcze, pulsowałam na całym ciele, a moje uda zaciskały się na biodrach mojego faceta. Robił to jeszcze szybciej i mocniej, aż w końcu mimowolnie spięłam mięśnie, czując coś niezwykłego. Jakby ktoś wyczyścił mój umysł. Zacisnęłam powieki i starałam się stłumić wyrywający się z mojego gardła jęk. Niestety, kiedy Kacper wsunął między moje nogi dłoń, nie wytrzymałam, krzyk pierwszego w moim życiu orgazmu wypełnił pokój, a moje nogi trzęsły się zaplecione na lędźwiach mojego kochanka. Nie miałam już siły, a on nie zwalniał. Jęczał coraz szybciej, aż po kilku bolesnych pchnięciach, odetchnął z ulgą i opadł na moje mokre ze zmęczenia ciało. Nie mogłam oddychać, ale pocałunki, które składał na mojej szyi dodawały mi sił.
-Kocham cię… - szepnęłam te słowa pierwszy raz i poczułam jak się zatrzymuje.
Podparł się na łokciach i spojrzał mi z uśmiechem w oczy, po czym wolniutko się ze mnie wysunął, byłam cała mokra i trochę mnie to krępowało. Od razu naciągnęłam na siebie pościel. Kiedy podniosłam wzrok, Kacper zakładał spodnie.
-Co ty robisz? – spytałam niepewnie i usiadłam na łóżku.
-Ubieram się nie widać?
-Wychodzisz gdzieś? – mój głos się łamał i nie bez powodu. – Myślałam, że ten pierwszy raz to…
-Chyba twój pierwszy – jego głos był inny, był bezczelny. – Serio myślałaś, że to poważnie było? Że zainteresowałem się tobą, bo mi się podobasz?
-Kacper to mnie nie bawi! – podniosłam głos.
-Mnie też nie bardzo. Pokój opłacony jest do południa – patrzyłam jak zbiera swoje rzeczy – ja wracam do rzeczy, które mnie najbardziej interesują, sorry pączusiu – nie zatrzymywałam łez, było mi wszystko jedno co mówi. Mój świat się rozpadł już przy pierwszym jego słowie. – A i miałaś rację – wzruszył ramionami i szeroko się uśmiechnął – nie było fajerwerków.
Siedziałam jakbym była z kamienia, nie potrafiłam wykrzesać z siebie żadnej reakcji, a po sekundzie usłyszałam trzaśnięcie drzwi. Nie byłam w stanie się odezwać, oddychać ani myśleć. Płakałam, coraz mocniej z każdą chwilą, aż w końcu krzyczałam z rozpaczy. Byłam zdruzgotana i złamana. Ten jedyny, ten który miał mnie wyciągnąć z dna wepchnął mnie jeszcze głębiej, odbierając po drodze wszystko, co miałam. Nie panowałam nad trzęsącym się ciałem i opadłam bezsilnie na pachnącą nami pościel. Poduszka tamowała moją rozpacz i chłonęła wylewane łzy. Wszystko mi odebrał, godność, miłość i poczucie własnej wartości, nie zostawił mi niczego. Byłam nikim. Nie zamierzałam zostawać do rana. Wyskoczyłam z łóżka i szybko założyłam bieliznę i sukienkę. Spojrzałam na stolik z płonącymi świeczkami ułożonymi w kształt serca i zacisnęłam dłoń na ustach. Płacząc, zbiegłam na parter i nie mówiąc do widzenia, wybiegłam na dwór, mróz trzymał, a ja biegłam w stronę domu. Nie zwracałam uwagi na nic, ślizgałam się na zamarzniętym chodniku, aż wreszcie dotarłam do swojego osiedla. Jak najciszej weszłam do domu, bałam się, że spotkam mamę, a nie chciałam, żeby cokolwiek wiedziała. W progu zdjęłam buty i zrobiłam kilka kroków po miękkim chodniku.
-Co się skradasz? – odwróciłam się do stojącej w drzwiach swojego pokoju Doroty. Dziewczyna zamarła na mój widok i szarpnęła mnie za rękę do mojego pokoju, po czym zamknęła drzwi. – Siedź tu, powiem mamie, że już jesteś. – Pocałowała mnie w czoło i wyszła. Wróciła po minucie i bez słowa mocno mnie do siebie przytuliła.
–To co myślę?
-Nie – zapłakałam cicho i schowałam twarz w jej ramię.
-Powiesz mi co się stało?
-Nie chcę, nie potrafię.
-Skrzywdził cię? – odpowiedziałam jej głośnym płaczem. - kochanie proszę.
Nie reagowałam, przyciskałam poduszkę do twarzy, nie chcąc budzić rodziców. Nie wiem, kiedy zasnęłam, ale obudziłam się w południe. Wszystko mnie bolało, nogi, brzuch i głowa. Twarz miałam opuchniętą i brudną od niezmytego makijażu, a oczy ledwo otwierałam. Wyjęłam z szafki dresowe spodnie i zwykłą koszulkę, i poszłam się wykąpać. Po wizycie w łazience weszłam do kuchni i od razu usłyszałam głos matki. Nie miałam ochoty jej słuchać, bo miała pretensje nie o to, co trzeba, myślała że mam kaca, miałam, ale nie alkoholowego. Oparłam łokieć o stolik i podparłam skroń na dłoni. Boże jak ona głośno gadała, a ja nawet słowem nie odpowiadałam. Nie było mnie tam. Wciąż wierzyłam, że to był sen, że wyśniłam tego chłopaka, a teraz obudziłam się i muszę wrócić do życia na jawie.
Siostra cały weekend próbowała ze mną rozmawiać, ale milczałam całe dwa dni. Nie jadłam, nie piłam, nie uczyłam się. Leżałam na łóżku, wyrzucając sobie, że dałam mu się omotać, chociaż czułam, że to błąd.
Poniedziałek był najgorszy, miałam go spotkać i co? Olać czy próbować się czegoś dowiedzieć, tego sama nie wiedziałam, ale wiedziałam, że cokolwiek bym nie zaplanowała, to i tak emocje wezmą górę. Wszyscy w szkole się na mnie gapili i nawet nie ukrywali śmiechów. Udawałam, że nie zwracam na to uwagi, jednak bolało mnie to bardziej niż wcześniej. W szatni ktoś szarpnął mnie za ramię i odwrócił do siebie. Zaskoczona patrzyłam na jedną z dziewczyn z młodszego rocznika.
-I co? Taka byłaś zadowolona, że złapałaś zajebistego faceta? – zapiszczała.
-Możesz jaśniej?
-On to zrobił mi na złość, myślał, że jak pokaże się z takim pasztetem, to mnie jakoś zaboli, że niby będę się czuła gorsza od ciebie. Niedoczekanie!
-Wali mnie to – burknęłam i chciałam ją ominąć, ale zatrzymała mnie i pokazała telefon.
-To też cię wali? – włączyła nagranie, na którym byłam z nim w hotelu. Nie wierzyłam, że to zrobił, on to filmował?
-Skąd to masz?
-Wszyscy w szkole już to mają – zaśmiała się – no może poza tobą.
Nie czekałam na nic więcej, pobiegłam prosto pod salę gimnastyczną i z daleka go dostrzegłam. Nie wyglądał dobrze, był rozdrażniony i nieswój. Bez zastanowienia odepchnęłam dwóch zasłaniających go chłopaków i uderzyłam go w twarz. Chyba się nie spodziewał, bo złapał się za policzek i spojrzał mi w oczy.
-To prawda? – krzyknęłam drżącym z nerwów głosem.
-Anka, właśnie chciałem…
-Prawda?!
-Przesadziłem, wiem… - Wymierzyłam mu kolejny policzek i poczułam łzy spływające po twarzy. Wargi drżały mi tak, że nie potrafiłam niczego powiedzieć. Nie umiałam nawet krzyknąć. Po prostu stałam i na niego patrzyłam.
-Wiesz co – wydusiłam w końcu – mam nadzieję, że za każdym razem, kiedy będziesz szczęśliwy, przypomnisz sobie jak zniszczyłeś mi życie. Że nigdy, do końca swoich dni o mnie nie zapomnisz, że będziesz codziennie wracał do tego, co mi zrobiłeś, co mi odebrałeś tylko dlatego, że ci zaufałam. Oddałam ci wszystko, co miałam, a ty zrobiłeś ze mnie pośmiewisko. Przyjdzie dzień, że będziesz chciał to naprawić, będziesz chciał ze mną porozmawiać, ale wiesz co, zapewniam cię, że nie będziesz miał możliwości. Mnie już nie zobaczysz. – Odwróciłam się i ruszyłam w stronę schodów do szatni.
-Ania zaczekaj! – Podbiegł do mnie, ale wyszarpnęłam się i wybiegłam ze szkoły bez kurtki.
Zmarznięta dotarłam do domu i cieszyłam się, że nikogo nie było. Weszłam do swojego pokoju i złapałam leżącą na biurku kartkę, na której napisałam tylko trzy słowa „Sama tego chciałam”. Po zamknięciu drzwi od środka, weszłam do wanny i pierwszy raz ucieszyłam się, że tata używał maszynki do golenia z żyletką. Wyjęłam z opakowania jedną i przyłożyłam do nadgarstka, strasznie się bałam, ale wiedziałam, że nie będę umiała po tym wszystkim żyć. Nie umiałam nawet na siebie spojrzeć. Zabił mnie już tamtej nocy. Zamknęłam oczy i przesunęłam ostrzem po skórze. Szczypanie po chwili ustało, a moja dłoń pokryła się krwią. Póki miałam siłę, zrobiłam to samo na drugiej ręce i płacząc w głos, patrzyłam jak się wykrwawiam. Robiło mi się słabo i oparłam głowę o brzeg wanny. Nie chciałam go wspominać, ale to on był ostatnim obrazem jaki zapamiętałam…
Teraz wiem, że to była głupota. Podnoszę filiżankę z pachnąca kawą i odruchowo spoglądam na białe blizny pod paskiem zegarka. Nie był tego wart, a jednak wspominam go do dziś i do dziś nie wierzę w miłość. To fałszywe uczucie wykorzystujące ufność drugiego człowieka. Długo miałam żal do siostry, że mnie uratowała, teraz cieszę się, że ją mam. Ta tragedia jeszcze bardziej nas do siebie zbliżyła i teraz jesteśmy nie tylko siostrami, ale i najlepszymi przyjaciółkami. Spoglądam na zegarek i przewracam oczami na widok późnej już godziny. Dziś z względu na to posrane święto otwieram kwiaciarnię godzinę wcześniej, żeby kochani panowie mogli kupić kochanym kobietom kwiatka, na dowód pieprzonych uczuć. Dla mnie to czysty zarobek, więc uśmiecham się do każdego i nie komentuję. Do pracy dojeżdżam w kilkanaście minut. W tym roku luty nas rozpieszcza i jest prawie dziesięć stopni na plusie. Przed drzwiami czekają już dwie pracownice i od razu bierzemy się do pracy, szykując na świeżo kilkanaście gotowców, dla niezdecydowanych panów. Już o ósmej zaczyna się ruch, idzie w zasadzie wszystko, róże, frezje, orchidee, pojedyncze, bukieciki i wielkie wiechcie nawet z kilkuset kwiatów. Pewnie jedna z drugą wolałyby dostać jedną różę dziennie przez rok, niż jeden bukiet raz do roku. Chociaż… Może się mylę. Mnie nikt nie obdarował nigdy kwiatami. Może właśnie dlatego, mimo ukończonych studiów, zdecydowałam się założyć kwiaciarnię. Pamiętam swoje początki, kiedy miałam raptem kilka gatunków roślin, kilka kolorów wstążek i celofan. Teraz mam pracowników, obsługuję sale weselne, plenery fotograficzne, mam zamówienia od władz miasta na aranżację sal podczas ważnych spotkań. Kupiłam mieszkanie, samochód i nie boję się o jutrzejszy dzień. Tak, mogę powiedzieć, że jestem z siebie zadowolona.
Dziewczyny uwijają się przy pracy, a ja na zapleczu przygotowuję wielki flower box. Tak bardzo skupiam się na odpowiednim doborze kwiatów i kolorów, że nie słyszę niczego poza własnymi myślami.
-Halo! – podskakuję, kiedy Julka trąca mnie w ramię.
-No co tam? – pytam i potrząsam głową.
-Jakiś facet pyta o ziemię i nawóz, a my się już z Ewką nie wyrabiamy, kolejka się robi.
-Dobra już idę – odkładam pistolet z klejem na półkę i wycieram dłonie w ścierkę.
Po drodze zabieram z zaplecza wiadro z białymi różami i stawiam przy ścianie. Dopiero teraz rozglądam się po sklepie i dostrzegam rozmawiającego przez telefon faceta, który wygląda jakby czegoś szukał. Czekam spokojnie aż skończy i śmieję się pod nosem, kiedy tłumaczy własnej matce, że nawóz kupiony w kwiaciarni też jest dobry do doniczkowych chabazi, a kiedy się do mnie odwraca, zamieram z przerażenia. To nie może być on. Niestety chyba jest, bo mimo wciąż trzymanego przy uchu telefonu, przestaje się odzywać i patrzy mi prosto w oczy. No nie! Facet kończy rozmowę i podchodzi do lady, a ja, jakbym się go bała, robię krok w tył.
-Ania – wzdycha – tyle lat…
-Dla pana Anna Nawrocka.
-Nie wyszłaś za mąż – mówi jakbyśmy byli przyjaciółmi  i spogląda na moją dłoń, chyba szukając obrączki, a ja czuję jak znów pęka mi serce.
-Proszę wyjść – unoszę dumnie głowę, a wszyscy obecni się na nas gapią. – Nie zrozumiał pan, proszę stąd wyjść!
-Chciałem odżywki do storczyków, bo…
-Nie! Przykro mi, ale pana nie obsługujemy. Ani ja, ani nikt z moich pracowników. Żegnam.
-Porozmawiaj ze mną, proszę, tylko jeden raz.
-Pan wybaczy, ale nie sądzę, że mamy o czym.
-Aniu… ja…
-Kiedyś pewna dziewczyna powiedziała panu, że będzie pan chciał jej coś powiedzieć, ale jej już dla pana nie będzie. Pamięta pan? – mój głos drży na samo wspomnienie tamtego dnia. – Jej nie ma. Umarła tamtego dnia.
-Jedna rozmowa – ścisza głos.
-Jeśli pan nie wyjdzie, wezwę policję.
Kacper kiwa głową jakby rozumiał mój ból, ale niczego nie rozumie. Doprowadził mnie do ostateczności, a teraz chce rozmów. Kiedy zamyka za sobą drzwi, rozglądam się po twarzach dziewczyn i klientów, i skinięciem głowy przepraszam ich za zaistniałą sytuację. Wracam do pracy nad boxem, ale nic mi nie idzie. Nie mogę się skupić na pracy, ponieważ wciąż mam przed oczami jego twarz. Nic się nie zmienił, wydoroślał i zmężniał, w końcu dorosły facet, pewnie zdążył się już ożenić lub chociaż zaręczyć. Współczuję jego kobiecie.
Na szczęście ruch jest na tyle duży, że zapominam o tym przykrym spotkaniu i po dwóch godzinach jestem już w swoim żywiole. W tym roku jest chyba więcej klientów i zaczynam się obawiać, czy wystarczy nam kwiatów. Dziewczyny uwijają się przy pracy i nawet nie rozmawiamy, co jest dziwne, bo zawsze śmiejemy się całymi dniami. Dziś każda jest skupiona na robocie i dobrze, będzie z pewnością premia. W końcu przed dziewiętnastą odbierane są ostatnie zamówione bukiety i mogę zamknąć. Dziewczyny wychodzą wcześniej, a ja chowam do chłodni resztki badyli i sprzątam. Ja w przeciwieństwie do nich nie mam do kogo się spieszyć. Uzbrajam alarm i wychodzę na chłodne i wilgotne powietrze. Kiedy się odwracam, znikąd wyrasta przede mną Kacper z wielkim bukietem róż, dokładnie takim samym jak ten, który stał na stoliku w hotelu. Obojętnie go mijam i idę przed siebie, nie zwracając uwagi na to, że zmierzam w złym kierunku. Chcę po prostu zniknąć mu z oczu.
-Aniu zaczekaj chwilę – podbiega do mnie i staje przed moją twarzą. – Przepraszam, wtedy to… wybacz, wiem, że to było dla ciebie trudne, że poczułaś się urażona, ale ja wtedy inaczej myślałem.
-Przepraszam, ale o czym pan mówi? – mrużę lekko oczy.
-Anuś – szepcze i wyciąga do mnie dłoń, od której szybko się uchylam.
-Wie pan, znałam taką jedną Ankę, była w szkole wyśmiewana i odtrącana przez wszystkich, aż pewnego dnia jeden chłopak się nią zainteresował. Ona wierzyła mu jak nikomu innemu, był dla niej całym światem i przede wszystkim był ważniejszy od niej samej. Ona żyła dla niego, to jemu oddała wszystko, co miała, łącznie z własnym życiem. Wie pan co on zrobił? – z uśmiechem zaplatam ręce na piersiach i patrzę jak jego oczy się szklą. – On się nią zabawił i porzucił, przespał się z nią, wykorzystując jej naiwność i niewinność, a później zostawił samą w hotelu jak zużytą szmatę. – Widzę, że chce coś powiedzieć, ale nie chcę go słuchać. – Nawet dziwek tak się nie traktuje, on wziął to, co chciał i poszedł. I wie pan co? Ona umarła tamtego dnia, nie tylko umarła dla niego, ona umarła dla wszystkich. Nie ma jej, tamta Ania Nawrocka już nie istnieje, więc proszę zabrać te kwiaty i dać je swojej kobiecie.
-Nie mam nikogo – woła, kiedy od niego odchodzę.
-To niech je pan wyrzuci do śmieci, dokładnie tak samo, jak tamten chłopak wyrzucił Anię. – Powoli odwracam się do niego plecami i nie zatrzymując się nawet na sekundę, idę w stronę postoju taksówek. Do domu dojeżdżam zamyślona, nawet nie zauważam, kiedy jesteśmy na miejscu i dopiero jak kierowca głośno chrząka, przebudzam się ze wspomnień.
W domu panuje martwa cisza, dokładnie taka sama jak w moim życiu. Od tamtych walentynek nie potrafię ożywić ani siebie, ani własnej przestrzeni. Wyjmuję z lodówki zamarynowane mięso z kurczaka i przygotowuję dwie duże pizze. Zanim ułożę na plackach dodatki, rozlega się pukanie do drzwi. Na chwilę zamieram, ale przecież to niemożliwe, żeby znał mój adres, bez przesady. Otwieram dość nieśmiało, ale za drzwiami stoi Dorota z dwiema butelkami wina.
-Co taka przestraszona jesteś? – pyta, zdejmując płaszcz. – Stało się coś?
-Nie, tak jakoś – kręcę głową i wracam do kuchni.
-Ej młoda – od razu wyjmuje z szafki kieliszki i stawia na stoliku – nie kłam, co jest?
-Nigdy nie mam humoru w walentynki. A dziś jakoś wyjątkowo mi nie do śmiechu. Dziś dekada.
-Zadzwoń do Kaśki, może wciśnie cię na jakąś krótką sesję?
-Nie potrzebuję terapii, tylko powrotu do przeszłości, żeby temu zapobiec – mówię, nie przerywając szykowania pizzy.
-Wino musi wystarczyć – stuka o siebie kieliszkami i jeden podaje mi. – Mam dla ciebie robotę.
-Biorę – wzdycham, bo niczego teraz tak nie potrzebuję jak zajęcia rąk i myśli.
-Pojutrze mamy w chuja wielką imprezę, zjeżdżają się politycy z całego kraju i sporo ludu z zagranicy, a laska, która była odpowiedzialna za dekoracje zrezygnowała.
-Siostra, bez jajec – śmieję się całkiem szczerze – toć ja ci nie zorganizuję takiego eventu w dwa dni – pukam palcem w czoło.
-Kasa jak złoto – unosi brew.
-Domyślam się, ale nie widzę tego, przecież to nie dwa bukiety co?
-No nie. Planowo miały być cztery flagi z biało czerwonych róż, do tego około dwadzieścia kompozycji na stoły, no i jakieś bukiety na korytarz, tak żeby jakoś ładnie było.
-No – pokiwałam głową – i ty sądzisz, że ja taką ilość kwiatów w odpowiedniej kolorystyce ogarnę do jutra?
-Jesteś mistrzynią – szczerzy się i wiem, że poza pracą chce mi poprawić nastrój.
Kręcąc głową spoglądam na zegarek i biorę do ręki telefon. Kilka sygnałów czekam, aż kobieta po drugiej stronie odbierze i, zanim się odezwie, robię smutną minkę.
-Dobry wieczór pani Mario, przepraszam za porę, ale mam nóż na gardle.
-No wiadomo – śmieje się i już słyszę, że sięga coś do pisania – dyktuj.
-Może łatwiej będzie jak powiem co muszę zrobić i ile, w końcu pani najlepiej zna się na kwiatach nie? – mrugam okiem do siostry i zaczynam opowiadać czego mi potrzeba.
Cały wieczór udaję, że się trzymam, chociaż dzisiejsze spotkanie skutecznie zburzyło mój poukładany świat. Wszystkie wspomnienia jak tsunami wracają falami i z minuty na minutę robi mi się gorzej. Drżącą dłonią unoszę kieliszek z białym, musującym winem i wypijam całość.
-Andzia co jest z tobą? – siostra patrzy na mnie jakby znała moje myśli, a ja drugi raz w życiu tak bardzo chcę umrzeć.
-Myślałam, że uporałam się z tym wszystkim, że jestem już wolna, że nigdy o nim nie pomyślę, że urodziłam się na nowo, a on już nigdy nie zaistnieje.
-A zaistniał? – marszczy złowrogo brwi.
-Dorka – wzdycham, a moje usta same wykrzywiają się w podkówkę – nigdy nie przestał istnieć. Szpital i terapia pomogły mi nauczyć się żyć ze wspomnieniami, ale ich nie zlikwidowały. On wciąż jest gdzieś we mnie. Nie rozglądam się, kiedy idę ulicą, żeby nie spotkać kogoś, choćby podobnego do niego. Pamiętam jak pachniał i jak smakował. Każdy jego dotyk czuję codziennie na sobie – pociągam nosem i rozglądam się za chusteczkami.
-Kochasz go – mówi cicho jakby to była jej wina.
-Nigdy nie przestałam. Nienawidzę go dokładnie z taką sama siłą, ale nie umiem udawać, że go nie kocham. Jest moim życiem, a ja nie chcę żyć.
-Nie mów tak – łapie moją rękę i lekko ją ściska – masz mnie, rodziców. Nie myśl w ten sposób. Powiedz, że nie zrobisz niczego głupiego.
-Nie zrobię – widzę jak jej twarz łagodnieje – przynajmniej nie planuję, ale nie wymagaj ode mnie tryskania radością.
Wiem, że nie satysfakcjonuje ją taka odpowiedź, ale dziś nie stać mnie na nic więcej. Włączamy film i z winem rozsiadamy się na kanapie. Wtulona w ramię siostry udaję, że śpię, żeby już nic nie mówiła, a tak naprawdę oddaję się wspomnieniom i marzeniom. Nie sądziłam, że czas wpłynie na korzyść jego wyglądu. Zawsze był boski, teraz wygląda jeszcze lepiej, nie stracił na urodzie, a bardziej męska postura dodaje mu uroku. Szkoda, że nam nie wyszło, ja po latach też wyglądam sporo lepiej, niż w liceum i mogę sobie od czasu do czasu pozwolić na grzeszki kulinarne. Kto wie, może powinnam go chociaż wysłuchać, pozwolić powiedzieć to, co chce i dopiero zamknąć tę część życia. Może tak byłoby łatwiej. Nie wiem, nic już nie wiem…
Budzę się z siostrą na kanapie. Cholera, nawet nie wiem która godzina, tego wińska wczoraj było stanowczo za wiele. Wyostrzam wzrok i z ulgą patrzę na duży zegar na ścianie. Mam godzinę do otwarcia kwiaciarni, więc jakoś się doprowadzę do porządku.
-Dora, wyłaź- chrypię głośno i trącam siostrę w ramię. Potykając się o leżące na podłodze opakowania po ciastkach i chipsach szukam swoich kapciuchów – A do pracy nie idziesz?
-Idę – syczy zła – idę, ale daj mi spokój, wstanę to pójdę tak?
-Tia – wzdycham i idę do łazienki.
Z zamkniętymi oczami wchodzę pod prysznic i czekam, aż chłodne krople mnie obudzą. Ciężko idzie, ale w końcu nieco trzeźwiejsza wychodzę i szybko wcieram w skórę balsam. Odruchowo spoglądam na białe blizny i potrząsam głową, jakbym chciała wyrzucić z niej wspomnienia. Bez szans, tyle lat wspominam te koszmarne czasy szpitala, psychiatryka i terapii. Nie polecam. Na pełny makijaż nie mam co się nastawiać. Dziś daję sporo korektora i tusz do rzęs, musi wystarczyć. Na szczęście ekspres sam robi kawę, więc łapię się na kilka łyków napoju bogów i zostawiając Dorotę w salonie, schodzę do taksówki. Pod Niezapominajką jestem kilka minut przed czasem. Dziewczyny oczywiście na mnie czekają, ale żadna nie wygląda dziś dobrze, każda ma faceta, więc po walentynkach to akurat się chwali. Tylko ja jak ta dupa spędziłam wieczór z siostrą. Wyjątkowo jest dziś totalna cisza, każda z nas zajmuje się sobą i swoimi obowiązkami i nikt nic nie mówi, nawet radio gra dziś ciszej niż zwykle. Pierwszym klientem jest nikt inny jak Kacper. Staje w drzwiach i czeka na mnie, jednak ja nie mam zamiaru ani z nim rozmawiać, ani obsługiwać. Stoję pod ścianą, trzymając wiadro ze świeżo przygotowanymi liliami i czekam, aż łaskawie powie po co przylazł.
-Dzień dobry – wydusza w końcu i robi krok w moją stronę, a ja jakby wybudzona ze snu zajmuję się pracą.
-Dzień dobry – odpowiadam chłodno.
-Dziś też ze mną nie porozmawiasz?
-Nie. Ani dziś, ani jutro, ani za rok. Nie mam o czym z tobą rozmawiać. Wszystko co miałeś do powiedzenia, powiedziałeś – zaczynam podnosić głos. – Znam tę kwestię na pamięć, chcesz posłuchać?
-Anuś…
-Serio myślałaś, że to poważnie było, że zainteresowałem się tobą, bo mi się podobasz… – głos mi się łamie na samo wspomnienie tej rozmowy, ale chcę, żeby usłyszał jak to brzmiało. - Wracam do rzeczy, które mnie najbardziej interesują, sorry pączusiu, a i miałaś rację, nie było fajerwerków!
-Wcale tak nie uważałem, nie myślałem i nie myślę w ten sposób.
-A później ten pikantny filmik, który pokazała mi twoja panienka. Gratuluję pomysłu, ale trzeba było wziąć do tego kogoś ładniejszego ode mnie.
-Cholera, jak mam ci wszystko wyjaśnić jak nie chcesz mnie wysłuchać?
-Nie potrzebuję wyjaśnień, potrzebowałam ciebie, ale ty wolałeś mnie wykorzystać i prysnąć.
-Przepraszam – robi kilka szybkich kroków i staje tuż przede mną. Nie mam odwagi nawet na niego spojrzeć, bo wiem, że wszystko wróci.
-Ja nie mam już żalu – mówię, patrząc na stopy. – Już nie. Przerobiłam już wszystko i po prostu zniknij na zawsze. Nie łam mi serca kolejny raz.
-Chcę je na nowo posklejać, pozwól mi, przecież te kilka dni razem było niezwykłych, to było to, czego zawsze pragnąłem, ty byłaś moją idealną miłością.
-Nie byłam – podnoszę na niego pełne łez oczy. – Nie byłam i nigdy już nie będę. Daj mi spokojnie żyć bez ciebie.
-Nie pozwolę ci drugi raz zniknąć, nie chcę cię stracić.
-Pff! – parskam śmichem, bo serio zaczyna mnie to bawić. – Nigdy nie byłam twoja, nigdy mnie nie chciałeś!
-Za późno zrozumiałem, jak jesteś wyjątkowa i że tylko przy tobie byłem sobą.
-Wiesz co? – zaplatam ręce na piersiach. – Daruj sobie czułe słówka. Ja zdania nie zmienię. Kupujesz coś? Jak nie, to żegnam. – Nie słysząc odpowiedzi, wracam do swojej pracy i dopiero po chwili słyszę zamykane drzwi kwiaciarni.
Wkurzam się sama na siebie, bo nie powinnam z nim w ogóle rozmawiać. Powinnam traktować go jak obcego człowieka i do tego największego wroga. Tu nie chodzi o to, że mnie nie chciał, że mnie wykorzystał i porzucił samą, ale o wstyd jaki mi zrobił. Nie wie jak się wtedy czułam, kiedy wszyscy w szkole oglądali mnie z nim w łóżku, kiedy śmiali mi się w oczy, a jego była wytknęła mi w twarz dlaczego to zrobił. Tego nie naprawi ani tego, jak długą drogę musiałam przejść, żeby móc znów żyć z ludźmi. On tego nie zrozumie, bo nikt, kto tego nie przeżył nie zrozumie.
Chcąc jak najszybciej o nim zapomnieć, biorę się za projektowanie kompozycji na jutrzejszy dzień. Dziś pewnie spać nie pójdę, ale może to lepiej. Odbieram od siostry maila ze zdjęciami sal i wymiarami stołów, na które mam zrobić bukiety i, zanim wszystkie obejrzę, dostaję telefon od dostawcy kwiatów. Super, a ja tu nawet miejsca nie zrobiłam. Szybko wynoszę z zaplecza wszystkie skrzynki i wiadra pełne kwiatów, angażując dziewczyny do rozstawienia tego i upchnięcia tak, żeby jeszcze klienci się zmieścili. Cholera chyba czas pomyśleć o większym lokalu…
Zaplecze jest gotowe dosłownie minutę przed przyjazdem towaru. No trochę tego jest. Róże, frezje, orchidee, mieczyki, ale też trochę klasycznych jak margerytki i gerbery. No i oczywiście uwielbiane przez panią Marysię słoneczniki. Jest ich niewiele, więc staną się bazą wszystkich kompozycji i będą tym samym elementem łączącym wszystkie zamówione bukiety. Zamykam się na zapleczu i teraz nic mnie już nie obchodzi. Przeglądam wszystkie zapakowane kwiaty, liczę dostępne sztuki, dobieram kolorystycznie dodatki i w głowie składam to wszystko w całość. W wyobraźni wychodzi mi pięknie, a co z tego wyjdzie, to się dopiero okaże.
Mam wielkie szczęście, że trafiły mi się takie dziewczyny do pracy. Przez cały dzień żadna z niczym do mnie nie przyszła, no poza propozycjami kawy i czegoś do zjedzenia. Żadnych pytań, żadnych kłopotów. Po zamknięciu, dziewczyny wychodzą, a ja dłubię dalej. Jeszcze dziś Dorota ma odebrać część zamówienia. Mam póki co zrobionych kilka niewielkich bukietów na stoliki w korytarzach. Zostały mi flagi, które będę składać na miejscu i długie dekoracje na stoły.
Pukanie w drzwi od zaplecza odrywa mnie od pracy i bez zastanowienia je otwieram.
-I jak, robota wre? – W progu staje Dorota, trzymająca styropianowe pudełka i dwa kubki z kawą. – Zdechniesz z głodu.
-Kogo to obchodzi – mruczę cicho.
-Oj – dziewczyna odstawia wszystko na brudny blat i zdejmuje kurtkę. – Odpuść, on nie wróci i dobrze. Nie zasługuje na ciebie.
-A jakby wrócił? To co? – pytam niby teoretycznie.
-To nadal by na ciebie nie zasługiwał! – podnosi na mnie głos, bardzo tego nie lubię, ale czasem tego potrzebuję. – Przypomnij sobie co zrobił, przypomnij jak się wtedy czułaś, co czuła matka, kiedy na kolanach modliła się przed salą operacyjną, jak cię ratowali, przypomnij sobie jak musieliśmy cię pilnować z obaw czy nie zrobisz tego drugi raz!
-Dorota, ja to wszystko pamiętam, pamiętam jakby to było wczoraj, a jednak nie potrafię go znienawidzić. Myślisz, że to przeznaczenie?
-Myślę, że to brak chłopa! – odpowiada, otwierając pokrywkę tekturowego kubka z kawą. – Masz prawie trzydzieści lat i zero seksu, ja wiem, że istnieją zabawki, ale to jednak nie to samo, co żywy facet. Zwiąż się z kimś, to raz dwa zapomnisz o tym kutasie.
-Nie mam z kim.
-Bo wciąż o nim myślisz – przysiada się trochę bliżej mnie – nie każę ci wychodzić za mąż, ale dostrzeż kogoś poza nim. Przynajmniej spróbuj.
-Dobra – wzdycham ciężko, ale chcę urwać temat.
Z pomocą siostry kończę ostatnie bukiety i zabezpieczam je pergaminem. Do jutra w chłodzie nic im nie będzie, choć w zasadzie to jutro już przyszło i mamy nowy piękny i jakże cholernie zimny dzień. Cała impreza ma się zacząć w południe, więc nie mam za wiele czasu na odpoczynek. Jadę do domu, żeby się przebrać i po godzinie jestem pod kwiaciarnią. Z lekkim niepokojem rozglądam się wokoło, jednocześnie chcąc i nie chcąc spotkać Kacpra. Może Dorota ma rację, ale jak mam to wytłumaczyć samej sobie, skoro czuję coś innego? Odsuwam od siebie tę myśl i zabieram się za pakowanie kwiatów do auta. Sporo tego jest, ale na szczęście, po złożeniu oparć wszystko udaje mi się bezpiecznie ulokować. Zanim ruszę daję cynk siostrze i ostatni raz spoglądam w lusterka.
Na miejsce dojeżdżam po kilkunastu minutach i zabieram część badyli ze sobą do środka. Na miejscu zastaję przygotowane sale, i to plus, że nie muszę czekać. Minus też jest, bo poza mną są również technicy od nagłośnienia, prezentacji multimedialnych i całego tego okablowania, które, muszę przyznać, plącze się pod nogami i przeszkadza. Na szczęście panowie są bardzo mili i z każdą minutą lepiej nam się współpracuje. Kładą kable tam, gdzie mi pasuje, żeby ustawić kompozycje i tak, żeby kwiaty choć część zasłoniły. Będzie ładnie. Kiedy stół w sali mam gotowy biorę się za flagę. Kwiaty są już po części przytwierdzone do stelaży, więc zostaje tylko poskładanie ich do kupy i pilnowanie, żeby nie zamienić kolorów. Nawet szybko idzie. Dopiero na końcu pierwszej flagi upuszczam jeden element i nie mając pod ręka nikogo, kto by mi pomógł, schodzę z trzystopniowej drabinki. Fajnie, oderwało się kilka kwiatków. Marszcząc brwi, schylam się pod stolik i zanim spod niego wyjdę, słyszę znajomy głos. Sama nie wiem czemu kucam i modlę się, żeby to była pomyłka, to nie może być on. Niestety, kroki są coraz bardziej wyraźne i po sekundzie ktoś staje tuż przy mnie. Zaciskam powieki jakbym miała być przez to niewidzialna i już czuję przed twarzą czyjąś obecność.
-Jeden, dwa, trzy! Anka pod stołem, zaklepana! – Na jego glos uchylam powiekę i bezsilnie załamuję ręce. – Możesz powiedzieć co tu robisz?
-Siedzę.
-A bo? – wciąż się uśmiecha.
-Bo mi tu dobrze? –wzruszam ramieniem i powoli wyczołguję się spod stołu. – Jestem w pracy, sorry. – Wracam na drabinkę i doczepiam brakujący kawałek dekoracji.
Kacper stoi przy mnie jakby mnie asekurował i trochę mnie to krępuje. W końcu, udając obojętność, schodzę na dół, ale nie opieram się na wyciągniętej przez niego dłoni.
-To nie podryw, tylko pomoc – szepcze jakbym go tym uraziła.
-Wiem, a to nie lekceważenie tylko samodzielność – odzywam się cicho i rozglądam po sali. – Co tu robisz?
-Pracuję – opiera się pośladkami o brzeg stołu i zaplata ręce na klatce piersiowej. – Zajmuję się sprzętem elektronicznym i tym całym bałaganem.
-Fajnie, pozwól, że ja wrócę do swoich zajęć. – Chcę odejść, ale wyciąga rękę, blokując mi przejście.
-Ślicznie wyglądasz – odzywa się dość niespodziewanie. – W ogóle się nie zmieniłaś.
-To nie było miłe. Całe lata pracowałam na to, żeby się zmienić, najwyraźniej zmarnowałam ten czas – mówię trochę z żalem i opuszczając wzrok, znów robię krok w stronę drzwi. Niestety ponownie mnie zatrzymuje, tym razem, chwytając delikatnie za łokieć.
-Naprawdę nie dasz mi szansy? – robi minę smutnego kociaka. – Jednej? Ostatniej? Później zniknę.
-Zniknij prędzej – mówię ledwie słyszalnie, a i tak głos mi drży. – Miałeś szansę i skorzystałeś z niej, dla ciebie wyszło z korzyścią, dla mnie… - zawieszam lekko głos i szeroko się uśmiecham – dla mnie też z korzyścią, dzięki tobie zmieniłam swoje życie, sposób myślenia i lubię to, co jest teraz.
-Mnie nie lubisz. – mruży lekko oczy, zawsze uwielbiałam jak tak patrzył.
-Nie lubię. Nie da się wymazać wspomnień – biorę głęboki, uspokajający oddech, bo zaczynam płakać – Nie chciałeś mnie jako mnie, trudno, ale mogłeś mnie chociaż nie poniżać przed innymi, to mnie bardzo ugodziło, za bardzo, żeby przejść nad tym do porządku dziennego, ale nie chcę już do tego wracać.
-Zaczekaj – woła, kiedy odchodzę i staje przede mną – masz rację – zgarnia mi z ramienia włosy. – Przepraszam za wszystko, byłem głupi, myślałem, że to będzie fajna zabawa, że ty wcale mnie nie… - w jego oczach pojawiają się łzy i kątem oka widzę dłoń, która po sekundzie opiera się o mój policzek. Robi mi się gorąco, a na twarz wychodzą mi rumieńce. Spokojnie łapię jego nadgarstek i staram odsunąć od siebie.
-To ty wcale mnie nie – mówię odważnie. – A teraz co, masz wyrzuty sumienia? Niepotrzebnie.
-Wróć do mnie – szepcze tuż przy moich ustach, a ja boję się zareagować.
-Wróć? – również zniżam głos, kiedy opiera nas o siebie czołami, a palce wsuwa w moje luźne włosy. – Nie można wrócić do kogoś, z kim się nie było.
-Tyle lat tęskniłem.
-Tyle samo lat próbowałam zapomnieć – robię krok w tył, ale wciąż trzyma moją twarz – puść mnie.
-Kochanie proszę…
Zaciskam powieki, bo serio boję się własnych odruchów. Na szczęście słyszę kroki w korytarzu i po chwili ktoś głośno otwiera drzwi. Oboje odwracamy głowy i spoglądamy na stojącą w progu Dorotę. Kacper natychmiast wypuszcza moją twarz, a ja bez słowa uciekam do drugiej sali. Cisza nie trwa długo, Dorota jak huragan wpada do pustego pomieszczenia, ale udaję, że jej nie zauważam i nie przerywam pracy.
-Zwariowałaś? – krzyczy za moimi plecami. – Czemu nie powiedziałaś, że się spotykacie?
-Bo nie spotykamy – burczę niezadowolona.
-Widziałam! – Na siłę odwraca mnie przodem do siebie. – Co z tobą siostra? Chyba nie chcesz po tym wszystkim co zrobił, tak po prostu za nim lecieć, życie niczego cię nie nauczyło?
-Nauczyło. Ale pamiętaj, że to moje życie, nie twoje. – Po tych słowach wyrywa mi kwiaty z ręki i szarpie za nadgarstek, zsuwając z niego szeroką bransoletę zegarka.
-To też cię czegoś nauczyło? Tego chcesz? – krzyczy ze łzami w oczach. – Mało brakowało, a zobaczyłby cię na nagrobku, to przez niego podcięłaś sobie żyły, a teraz masz odwagę się do niego zbliżać.
-To nie było przez niego – szepczę, łamiącym się głosem – nie radziłam sobie ze sobą.
-On do tego doprowadził, to nie był wypadek! Chciał tego, chciał cię zniszczyć i zrobił to! On cię zabił! – krzyczy i ma rację, to ja go wybielam.
Mój wzrok przenosi się z siostry, na stojącego w otwartych drzwiach faceta i nagle wyrywam rękę z uścisku Doroty i chowam ją pod rękawem. Zawstydzona opuszczam wzrok, a kiedy Kacper podchodzi bliżej, odwracam się do niego plecami i zabieram do pracy.
-O czym mówiłyście?
-Gówno cię to powinno obchodzić! – Dorota odzywa się pierwsza. – Wypad! Zajmij się swoją robotą.
-Anuś, powiedz, że to nieprawda. – Podchodzi do mnie, a ja nawet słowa nie umiem z siebie wydusić. – To dlatego tak nagle zniknęłaś? Próbowałem się z tobą skontaktować… Jak mogłaś?
-Ja? – nie ukrywam łez. – Ja tylko chciałam, żebyś nie patrzył na mnie z taką pogardą jak tamtej nocy, to wszystko. Nic ci nie zrobiłam, chciałam tylko ciebie, oddałam ci całą siebie, a ty… - urywam zdanie, bo ściśnięte z nerwów gardło nie pozwala mi mówić. – Nieważne. Przepraszam was, ale mam dużo pracy, a mało czasu. – Odwracam się i nie zwracając uwagi na kłótnię za plecami, wracam do obowiązków.
Wyrabiam się na ostatnią chwilę i nie żegnając się z siostrą wybiegam z budynku prosto do samochodu. Kiedy zapinam pas, Kacper otwiera moje drzwi.
-Zostaw mnie! – krzyczę i zamykam je z powrotem.
-Porozmawiaj ze mną do cholery! Nie będę cię do siebie zmuszał, ale daj mi godzinę. Jedną, pieprzoną godzinę i odejdę.
-Odejdziesz? – pytam z nadzieją i jednocześnie z lękiem, że naprawdę to zrobi.
-Odejdę jeśli zechcesz – szepcze i dopiero teraz puszcza klamkę.
-Dziś – na moje słowa kiwa szybko głową – o osiemnastej w Cichej, będziesz miał godzinę. – Zatrzaskuję drzwi i ruszam z miejsca.
Z jednej strony wyrzucam sobie, że zgodziłam się na to spotkanie, z drugiej czuję radość. Nie zajeżdżam do Niezapominajki, dziewczyny dadzą sobie radę beze mnie. Ja jadę do domu i jeszcze przed kolacją muszę się zdrzemnąć. Póki co zaglądam do szafy i przeglądam wiszące na wieszakach ubrania. Nie chcę wyglądać jakbym szła na randkę, no, ale dresu też nie mogę założyć. Stawiam na klasyk w postaci dopasowanych, ciemnych dżinsów i białą koszulę w spodnie. Przeglądam wszystko czy nie ma gdzieś niespodzianek i traktuję wszystko parownicą. Nie mogąc zmrużyć oka, siadam z laptopem na kolanach i robię zamówienie w hurtowni. Wstążki, papier, gąbki i pudełka, a później wchodzę w ogłoszenia, przeglądając oferty wynajmu lokali. Podjęłam decyzję o dodatkowym lokalu, a nie powiększaniu obecnego. Dwa punkty po obu stronach miasta będą bardziej opłacalne. Kilka ogłoszeń przykuwa moją uwagę i od razu wysyłam wiadomości do właścicieli. Sama nie wiem, kiedy mija mi popołudnie i godzinę przed wyjściem z domu zaczynam się szykować. Po ułożeniu włosów i zrobieniu lekkiego, choć wyraźnego makijażu, zakładam spodnie i czarne botki na platformie. Do tego koszula, której dwóch górnych guzików nie zapinam, co tworzy wąski i głęboki dekolt, spod którego wystaje cienki łańcuszek z medalikiem. Na lewej ręce zapinam zegarek, a na prawej szeroką bransoletkę. Moje blizny są na tyle cienkie i jasne, że nie rzucają się w oczy, ale ja je widzę i od dziesięciu lat, praktycznie stale są czymś zasłonięte Po przejrzeniu się w lustrze, kiwam z aprobatą głową i spryskuję szyję ulubionymi perfumami.
Ze ściśniętym żołądkiem przekraczam próg niewielkiej, ale przytulnej restauracji i zanim dobrze rozejrzę się po sali, czuję na sobie czyjś wzrok. Od razu odwracam do niego głowę i staram się ukryć radość. Facet, lekko kołysząc ciałem, podchodzi bliżej i bez pytania unosi moją dłoń i całuje.
-Bałem się, że nie przyjdziesz – odzywa się cicho i pomaga mi zdjąć kurtkę.
-Ja dotrzymuję słowa.
-Nawet nie wiesz jaki jestem szczęśliwy. – Stojąc za moimi plecami pochyla się lekko, a sama jego obecność rozgrzewa moje zmysły.
-Jeszcze nie masz powodów do szczęścia – odzywam się chłodno. – Nie wiesz jak to spotkanie się skończy.
-Jesteś tu, to wystarczy. – Podaje mi ramię, ale go nie chwytam. – Zapraszam.
Idąc, opiera doń o dół moich pleców, ale odruchowo się odsuwam, wcale nie mam ochoty na kontakt fizyczny, chyba wspomnienia za bardzo mną rządzą. Kacper szarmancko odsuwa mi krzesło i podaje piękny bukiet z kolorowych kwiatów.
-Przepraszam, kupiony u twojej konkurencji, twoje pracownice mnie nie obsłużyły. – Udając oburzenie, rozkłada ręce.
-Zuch dziewczyny, chyba premię dostaną. – Uśmiecham się, wyobrażając sobie tę sytuację. – A tak dla ścisłości – przerywam i wkładam kwiaty do wazonu – to nie kupiłeś ich u konkurencji. Żadna kwiaciarnia nie jest dla mnie konkurencją, to ja jestem konkurencją dla innych. W promieniu pięćdziesięciu kilometrów nie ma lepszych florystek niż u mnie, ale kwiaty piękne, dziękuję.
-Podoba mi się takie podejście – uśmiecha się słodko i próbuje chwycić moją dłoń, ale gwałtownie ją wyrywam.
-Czas leci, z godziny zostało ci już tylko pięćdziesiąt minut – mówię, odbierając od kelnerki kartę i odkładając ją na stolik. – No słucham.
-Wiem, że co bym nie powiedział, wyjdę na gorszego chuja niż jestem.
-Brawo, samokrytyka zawsze w modzie.
-Minęło dziesięć lat, mam ci tłumaczyć szczeniackie zachowanie, którego sam nie rozumiem, nawet wtedy nie rozumiałem, nie zgadzałem się z tym, co zrobiłem, a jednak zrobiłem i uważałem to za niezłą zabawę. – Patrzy na mnie jakby czekał na moją odpowiedź.
-Mów, mów. Słucham uważnie.
-Tak, to prawda, że zacząłem się z tobą spotykać, żeby dowalić Nikoli. Prawda, że świadomie cię uwiodłem, wiedząc, że po pierwszej wspólnej nocy cię zostawię. Że wykorzystałem twoje kompleksy i niską samoocenę, żeby było łatwo i szybko. Prawda, że nigdy wcześniej nawet przez myśl mi nie przeszło, żeby do ciebie zagadać.
Z hukiem odsuwam krzesło, zwracając tym samym uwagę gości i próbuję wstać od stolika. Kacper szybko łapie moje przedramię i przepraszająco spogląda mi w oczy, wiedzę w nim skruchę, a jednak nie chcę już dalej słuchać, to chyba za wiele.
-Proszę, godzina nie minęła – mówi cicho i po głębokim oddechu, siadam z powrotem. – Nie będę cię okłamywał. Koledzy mnie podpuścili, ale to wyłącznie moja wina. Plan był dobry i dopracowany, miałem lasce udowodnić, że nie ona jedna na mnie leci i że mogę mieć kogo chcę. Nie przewidziałem, że ty jesteś inna, że to ty mnie uwiodłaś, a to, co zrobiłem później, było aktem jakiejś desperacji, sam sobie chciałem udowodnić, że żadna panna nie może mnie tak po prostu omotać. Odkąd cię poznałem, nie przespałem normalnie jednej nocy. Kiedy jeszcze się spotykaliśmy, gapiłem się godzinami na twoje zdjęcia i wspominałem twój głos i śmiech, a rano jak skończony wariat leciałem do szkoły, żeby być tam wcześniej od ciebie i móc cię przywitać. Byłaś inna niż dziewczyny, które miewałem. To nie ty za mną latałaś, to ja ciebie musiałem zdobywać i nawet nie wiesz, jakie to było przyjemne, to że byłaś taka… no nie wiem, skromna, wstydliwa. To ja zabiegałem o ciebie, a nigdy wcześniej tego nie robiłem, nie zależało mi na zadowoleniu własnych dziewczyn, były i tyle, jak którejś nie pasowało, to droga wolna, będzie następna.
-Ja byłam ta następna, a po mnie kto? – pytam, nawet na niego nie patrząc.
-Nikt. Nie chciałem nikogo innego.
-Jasne – wzdycham i spoglądam w stronę podchodzącej kelnerki. – Dla mnie Espresso martini.
-Dwa prosimy – Kacper opiera łokcie o stolik. – A co do zjedzenia?
-Ja dziękuję.
-Poprosimy dwie sałatki z kurczakiem i grejpfrutem – facet delikatnie się uśmiecha i czeka, aż dziewczyna odejdzie od stolika. – Zawsze lubiłaś.
-Nie lubię, staram się nie wracać do niczego z tamtego życia.
-Przepraszam, nie pomyślałem – unosi dłoń – zaraz zamówię coś innego.
-Przestań, może mi nie zaszkodzi. No kontynuuj, bo to chyba nie wszystko, co chciałeś powiedzieć co?
-Czekałem na ciebie każdego dnia, wystawałem pod domem, ale rozpłynęliście się w powietrzu. Nie podejrzewałem, że wszyscy przy tobie czuwali – facet ma łzy w oczach, jakby naprawdę było mu źle – gdybym tylko wiedział, to też bym nie odstępował cię na krok. W końcu odpuściłem. Zaraz po maturze wyjechałem z rodzicami do Dublina, tam zacząłem studia, ale szybko je rzuciłem. Trochę pracowałem, trochę nie. W końcu skończyłem informatykę, bo to najłatwiej mi szło. Próbowałem spotykać się z dziewczynami, ale to było bez sensu, bo nie robiłem tego z uczuciem, chciałem o tobie zapomnieć, myślałem, że ty po prostu uciekłaś, żeby nie musieć na mnie patrzeć, a nie, że…
-No powiedz – odzywam się w końcu. – Tak Kacper, podcięłam sobie żyły obu nadgarstków, strasznie brzmi nie? Ale uwierz, nie boli tak strasznie jak wygląda. Nie zrobiłam tego z miłości, po prostu nie chciałam cię oglądać i nie chciałam, żebyś ty kiedykolwiek oglądał mnie. Kiedy pokłóciliśmy się ostatnim razem przed salą gimnastyczną, powiedziałam, że kiedyś będziesz chciał mnie przeprosić, ale mnie nie będzie. Mogłeś skojarzyć fakty. – Płaczę, nie zwracając uwagi na ludzi. – Gdyby Dorota nie wróciła do domu po notatki już bym nie żyła. Tak byłoby lepiej – mówię cicho. – Rodzice i siostra przepłakaliby to i wrócili do życia, a ja bym się nie męczyła każdego z trzech tysięcy sześciuset pięćdziesięciu dni, trudnych dni. Są ludzie, którzy szybko wracają do sił i zostawiają przeszłość za sobą, ja ją przeżywam każdego dnia od nowa, ale patrząc codziennie na blizny, przypominam sobie, że skoro los dał mi drugą szansę, to nie powinnam jej marnować.
-Nie umiem cię przeprosić, nie wiem, czy istnieje sposób, żeby przeprosić za coś takiego.
-Nie przepraszaj.
-Kocham cię Ania – zamieram na te słowa i czekam, aż powie, że to żart. – Za późno dotarło do mnie, dlaczego tak było mi źle bez ciebie i dlaczego tak łatwo przychodziło mi spędzanie z tobą czasu, coś, czego nie robiłem z innymi. Zmieniłaś mnie.
-Przykro mi, bo ty mnie też. - Nerwowo zerkam na zegarek, że zostało mi już tylko pół godziny i z wymuszonym uśmiechem spoglądam w zawartość talerza.
Kiedy zaczynamy jeść, facet zerka na mnie, ale milczy, chyba powiedział wystarczająco dużo, żeby wybaczyć i żeby znienawidzić jeszcze bardziej. Ja chyba bardziej nienawidzę. Ja się przede wszystkim bardzo boję, historia zatoczyła koło, czuję się jak nastolatka, której chłopak prawi komplementy dla uzyskania pożądanego efektu. Dokładnie tak samo jak dziesięć lat temu. Ten sam chłopak, ta sama dziewczyna, ta sama sałatka na talerzach. Ten sam miesiąc i ta sama śpiewka, jesteś wyjątkowa, jesteś jedyna, bez ciebie nie ma życia, ty jesteś moim światem i zawsze będziesz mnie obchodziła. To jego słowa, które teraz powtarza jak pieprzoną mantrę, licząc, że zmięknę i pozwolę się znów potraktować jak pannę do zaliczenia.
-Nic nie powiesz? – pyta cicho.
-Smaczna sałatka – mruczę i biorę do ust soczysty kawałek grejpfruta.
-Ubrudziłaś się – śmieje się i bez żadnego uprzedzenia ociera kącik moich ust kciukiem, po czym najnormalniej oblizuje opuszkę.
-Nie pozwalaj sobie – warczę i chusteczką wycieram wargi- nie jestem nastolatką.
-Przepraszam, nie chciałem cię… nieważne.
No i co mam zrobić, przecież szaleję za nim i nie wyobrażam sobie tak zwyczajnie odejść, a z drugiej strony jaką mam pewność, że nie wykorzysta mnie drugi raz? Że nie zabawi się póki nie znajdzie innej? Żadnej. Jestem silniejsza niż wtedy, mam poukładane życie i nie potrzebuję zmian, a jednak jego potrzebuję. Chciałabym chociaż raz obudzić się przy nim i zobaczyć jak śpi. Bezwiednie zaczynam się uśmiechać na samo wyobrażenie wspólnego poranka z kawą w łóżku.
-Uśmiechasz się. – Na jego słowa podnoszę wzrok i od razu poważnieję.
-Mam uczucia wyobraź sobie. – Odsuwam talerz. – Czego oczekujesz? Wybaczenia? Wybaczam, dawno wybaczyłam. Zrozumienia? Nie rozumiałam i nie rozumiem.
-Pozwól mi czasem zaprosić cię na obiad i kawę.
Znów zerkam na zegarek i patrzę jak sekundnik kończy okrążenie ostatniej minuty naszego spotkania. Długa wskazówka przeskakuje o jedną kreskę i głośno wypuszczam powietrze z ust.
-Minęła godzina. – Kacper kręci głową, a ja jak nieprzytomna podnoszę się z krzesła i wyjmuję portfel.
-Nie rób tego. – Próbuję złapać moja rękę. – Nie zostawiaj mnie.
-Nie zapominaj, że to ty mnie zostawiłeś i nie miej żalu, że umiem ci po tym odmówić.
Kładę pieniądze na stolik i odwracam się w stronę drzwi. Nie chcę na niego patrzeć, nie chcę o nim pamiętać. Nie chcę!!! Zanim dotrę do taksówki, Kacper dopada do mnie i chwyta za ramiona, czuję jego oddech, dokładnie taki sam, jak przy pierwszym naszym spotkaniu. Tak samo na mnie patrzy, a ja tak samo się wstydzę.
-Miałeś odejść – mówię przez zaciśnięte gardło. – Proszę, odejdź. Zniknij i nigdy nie wracaj – wyswobadzam się z jego rąk i od razu zaczynam za nim tęsknić. – Żegnaj. – Nie czekając na nic więcej, wsiadam do taksówki.
Do końca weekendu nie wychodzę z domu. Nie otwieram drzwi, nie odbieram telefonów. Leżę na kanapie i gapię się w telewizor. Żyć się nie chce…
-Anka wiem, że tam jesteś! – Słyszę głos z klatki schodowej i owinięta kocem otwieram drzwi siostrze.
-Sąsiedzi policję wezwą – burczę i nie czekam aż wejdzie. Wracam do salonu i nakrywam się kocem aż po sam czubek głowy.
-Szef zadowolony z oprawy. Przelew pójdzie jutro z rana na konto firmy.
-Spoko.
-Tęsknisz za nim co?
-Tęsknię. Schnę bez niego. Dopóki go nie było, to jakoś dawałam radę funkcjonować, teraz ciągle myślę, rozważam wszystkie możliwe opcje i kalkuluję.
-Księgowa się znalazła. Anka – szarpie koc, pod którym leżę i wychylam głowę – myliłam się, przepraszam. Nie powinnam tak wtedy reagować. Przestraszyłam się, że jego powrót równa się ryzyko.
-Bo równa. Zjadłam z nim w piątek kolację, wysłuchałam tego, co miał mi do powiedzenia i się pożegnaliśmy.
-Przykro mi naprawdę.
-Mi też. Nie chcę tego rozwlekać, nie chcę gdybać. Jutro normalny dzień pracy.
Dorota kiwa tylko głową ale wiem, że mnie nie rozumie, ona pół roku temu rozstała się z facetem i do tej pory są na koleżeńskie stopie i często razem wychodzą, gadają i spędzają wspólne wieczory. Najwyraźniej nie wszyscy mogą tak żyć.
Poniedziałek witam z bólem głowy i godzinnym spóźnieniem. Tylko dlatego godzinnym, że Ewa zadzwoniła, inaczej spałabym do południa. Ubrana w byle co, bez makijażu i bez porannej kawki jadę w stronę centrum.
-Sorry! – wołam już z daleka. – Nie słyszałam budzika.
Szybko zabieramy się za pracę, żeby nadgonić. Przy okazji odbieram telefony od dostawców, którzy pocałowali klamkę. Kurwa, zapomniałam o zamówieniach. Na szczęście udaje mi się z nimi dogadać, że po rozwiezieniu innych zamówień dojadą. Tylko ja będę musiała tu kwitnąć do wieczora. Coś za coś.
Cały dzień staram się o niczym nie myśleć, zajmuję się robotą, zbieram zamówienia na wystrój kościołów i sal weselnych, i czuję się w swoim żywiole. Wieczór przychodzi zbyt szybko, może dlatego, że samotne spędzanie czasu w domu nie pomaga mi zapomnieć.
Zamykam drzwi kwiaciarni i odwracam głowę w stronę stojącego przy ścianie mężczyzny. Kręcę głową i udając opanowanie, chowam klucze do torebki.
-Nie wiem, co sobie wyobrażałam, kiedy wierzyłam ci, że dotrzymasz słowa. Nie zmieniłeś się pod tym względem, obiecujesz, a później i tak robisz co chcesz. Miałeś zniknąć z mojego życia, pamiętasz? – mówię cicho i pokazując mu pewność siebie, sama się do niego przybliżam. Niespodziewanie łapie mnie za ramiona i przyciska plecami do ściany. O dziwo, nie boję się co dalej i wcale nie zaskakuje mnie tym, że pochyla się do moich ust.
-Nie zniknę, nie chcę, nie potrafię i nie mogę. Zawsze będę blisko ciebie – szepcze cicho i dotyka już moich warg. – Już zawsze będziesz jedyną kobietą jaka istnieje. Nie chcę odchodzić bez ciebie.
-A ja nie chcę znów się bać. – Mój głos drży i zaraz wybuchnę płaczem.
-Nie będziesz – unosi w dłoniach moją twarz i spogląda mi w oczy, wciąż podobają mi się jego oczy – jesteś wszystkim co mam i czego chcę. Nie udawaj, że niczego nie czujesz, nie jestem ci obojętny prawda?
Zaciskam wargi i na siłę opuszczam głowę. Przecież nie przyznam mu racji. Próbuję się wyswobodzić, ale tylko mocniej się do mnie przyciska i wbrew mnie łączy nasze usta. Jest… jest jak kiedyś, jak podczas pierwszego pocałunku. Jest bardzo stanowczy, ale nie nachalny, reaguje na każdy mój ruch i kiedy kładę dłonie na jego obojczykach, chcąc go odepchnąć, to poluźnia uścisk, lecz nie pozwala mi się odsunąć. Mimo że mam kurtkę, to czuję jego ciepło, jego oddechy przenikają moje drogi oddechowe, siejąc spustoszenie w mojej głowie. Już nic i nikt poza nim się nie liczy, a jednak głos rozsądku woła coraz głośniej. Nie chcę go stracić, ale obawiam się go mieć. W końcu skutecznie się od niego odsuwam i zaciskam dłoń na wilgotnych ustach. Czuję jak drżą, serio jakbym cofnęła się w czasie, brakuje tylko sąsiadki wychodzącej z psem na spacer.
-Pójdę już – szepczę i wkładam ręce do kieszeni kurtki.
-Spotkamy się jeszcze? – Z lekkim uśmiechem pociąga za sznurki przy moim kapturze i nawija je sobie na palce.
-Chyba nie. Dobrej nocy. – Wyrywam troczki z jego dłoni i prawie biegnę do samochodu. Szlag by go trafił. Czy nie mogło być normalnie, cicho i spokojnie? Musiał się pojawić? Nie musiał… A jednak się pojawił.
Każdy dzień wygląda podobnie. Co rano widuję Kacpra pod kwiaciarnią. Z początku przychodził na pusto, a po kilku dniach zaczął przychodzić z kawą. Ani razu jej od niego nie wzięłam, chociaż pachniała pięknie. Po kawie zaczął przynosić śniadania, rogaliki, bułki, pączki. Za każdym razem z uśmiechem i bez żadnej pretensji, że bez słowa go mijałam. Było mi go coraz bardziej szkoda, bo widać było, że facet się stara i nie wyglądał jakby się do tego zmuszał.
Idę z parkingu w stronę Niezapominajki i chowając twarz od wiatru, wyjmuję klucze z torebki. Nagle przede mną staje wysoka postać. Podskakuję przestraszona i upuszczam pęczek.
-Przepraszam – Kacper pierwszy się schyla – myślałem, że mnie widziałaś.
-Nic się nie stało – łapię za kolorowy breloczek, który trzyma w palcach. – Co tu robisz w taki ziąb?
-Chciałem ci powiedzieć dzień dobry. – Naciąga mi na głowę zsunięty kaptur. – Zadzwoniłbym, ale nie dałaś mi swojego numeru.
-Nie dałam i nie dam. Nie chcę, żebyś do mnie dzwonił.
-Jasne – mówi trochę z żalem i odrobinę się cofa. – Szkoda, mówiłbym ci też dobranoc.
-Może poszukaj kogoś, kto będzie chciał tego słuchać. – Udając uprzejmość, poprawiam mu szalik i klepię pokrzepiająco w ramię, jakbyśmy byli dobrymi kolegami.
-Może ja wolę poczekać, aż ty zechcesz? – łapie moją dłoń i zamyka w swojej. Dziwi mnie, że nie reaguję. Stoję wpatrzona w jego brązowe oczy i czekam jak na znak z nieba.
Powoli się do mnie nachyla i łapiąc za brzegi kaptura, przyciąga mnie do siebie i całuje. Powoli i czule, w zasadzie do dotyka i cmoka moje wargi, jakby prosił o zgodę na więcej. Nie potrafię udawać że nie chcę, chcę go jak kiedyś, każdej pieszczoty i dotyku. Ganiąc w myślach samą siebie, rozchylam usta i pozwalam jego językowi wsunąć się głębiej. Porusza nim powoli i nieśmiało, jakby badał grunt, ale to samo w sobie jest bardzo miłe i wręcz podniecające. Z moich ust wyrywa się niekontrolowane mruknięcie i natychmiast się od niego odrywam. Nie pozwala mi na to i opiera nas o siebie czołami. Przepadłam w jego uścisku, mam przed sobą mężczyznę z marzeń, mojego mężczyznę, za którym tęskniłam dziesięć lat, a który bardzo mnie skrzywdził. Tylko czy młodzieńczy błąd, który popełnił dla szpanu, może go skreślić tak na zawsze? Przecież ja chcę z nim być, zasypiać wtulona w jego klatkę piersiową i budzić z nogą zarzuconą mu aż na plecy. Co z tego, skoro rozum podpowiada, że powinnam uciekać.
-Nie musisz iść do pracy albo coś? – pytam cicho i nawet na niego nie patrzę.
-Muszę – wzdycha ciężko – ale gdybyś chciała pójść na wagary, to też bym poszedł.
-Nie da rady, mam ważne lekcje do zrobienia.
-Lubisz swoją pracę? – przeciąga dłońmi po moich plecach i zatrzymuje na biodrach, lekko mnie do siebie przyciągając.
-W zasadzie lubię, ale dziś mam do zrobienia wieńce pogrzebowe, takich okoliczności nie lubię.
-No tak – pochyla się tak, jakby chciał wsunąć głowę między mój policzek a kaptur. – To może po takim smutnym dniu dasz się zaprosić na kolację?
-Dzięki, ale nie, jestem umówiona z siostrą – kłamię i jest mi strasznie wstyd. – Może kiedy indziej.
Tym razem udaje mi się zrobić spory krok do tyłu. Sama nie wiem co robię i co mówię, nie panuję nad własnym umysłem.
-Dla mnie ważne, że nie nigdy. Poczekam nawet na takim mrozie jak dzisiaj. – Szeroko się uśmiecha i znów opiera swoje usta o moje. Od razu pogłębia pocałunek, a ja go odruchowo odwzajemniam. Jest szybki i intensywny. Jesteśmy do siebie dopasowani, w lot zgadujemy swoje potrzeby i zaspokajamy je bez zastanowienia. Nawet jednocześnie kończymy ten pocałunek i mimo zamkniętych oczu wiem, że on też na mnie nie patrzy. – Leć bo zmarzniesz - jego słowa przywołują kolejne wspomnienia, pierwszy raz te lepsze i może to jest ten znak z nieba, na który czekałam.
-Miłego dnia. – Odsuwam od siebie jego dłonie i idę do kwiaciarni.
Dziewczyny zerkają na mnie, kryjąc uśmieszki i już wiem, że nas widziały. Zresztą cały dzień jestem rozkojarzona i z każdą rzeczą trzeba do mnie trzy razy przychodzić. Wyłączam myślenie przy wieńcach i mimo smutnej uroczystości, to kwiaty pięknie się prezentują. Z zadumy wyrywa mnie dźwięk telefonu. Dorota się dobija od rana, ale jakoś nie chcę z nią gadać, od razu pozna, że coś się zmieniło i nie chcę słuchać jej gadania. Oddzwonię jak przestanie mnie nosić.
Pierwszy raz Kacpra nie ma pod kwiaciarnią, kiedy kończę pracę. Jest mi dziwnie, pusto jakby coś ważnego nagle zniknęło z mojego życia. Sama łapię się na tym, że go szukam między ludźmi na ulicy. Po tylu latach szukam go, a nie boję się, że go spotkam. Źle ze mną.
Po powrocie do domu wstawiam pranie, bo zaraz samo wyjdzie z łazienki i biorę prysznic. Ubrana w luźne, trochę powyciągane dresy i top na ramiączkach siadam na kanapie z sałatką i włączam Netflix. Kolejny raz spoglądam na dzwoniący telefon i wkurzam się na siebie, że ukrywam się przed nią. Zna mnie za dobrze, żeby nie zczaić o co chodzi. Rozłączam się, żeby wiedziała, że żyję i nic mi nie jest i wracam do filmu. Zanim dobrze wkręcę się w fabułę, rozlega się pukanie do drzwi. Cholera, no przecież nie będę udawać, że mnie nie ma, zresztą ma kucze, więc jak nie otworzę, to i tak wejdzie. Nie będę się zachowywać jak gówniara. Otwieram drzwi i otwieram usta na widok stojącego przede mną faceta. Trzyma w dłoni butelkę wina i pudełko truskawek.
-Skąd wiedziałeś gdzie… - zawieszam głos i dociera do mnie dlaczego go nie było pod kwiaciarnią – śledziłeś mnie!
-Nie do końca – robi smutną minę – przypadkiem przejeżdżałem i zobaczyłem, do którego bloku wchodzisz, a później, które okno się rozjaśnia.
-Aha – kiwam ze zrozumieniem głową. – Tylko moich okien nie widać od ulicy tylko od podwórka, żeby zobaczyć, w którym zapala się światło musiałbyś przebiec spory kawałek.
-Dobra śledziłem cię. Przepraszam, ale… - wstrzymuje oddech – nie powinienem. Jak twoje spotkanie z siostrą? – na to pytanie otwieram szeroko oczy, a po chwili milczenia po prostu rozkładam bezradnie ręce. – Trzeba było mi powiedzieć, że to dla ciebie za szybko, że to nie chodzi o strach przed porzuceniem, tylko przede mną. To mnie się boisz – serio jest przybity. – Poczekam. – Podaje mi butelkę i opakowanie z owocami. – Dobranoc, w zasadzie to tylko tyle chciałem.
-Kacper! – wołam, kiedy dochodzi już do schodów i natychmiast się do mnie odwraca. – Wejdziesz… - mrużę lekko oczy, bo mi głupio - na wino?
Kołysząc ciałem i z opuszczoną, jakby się wstydził, głową, podchodzi bliżej i kładzie delikatnie dłoń na moim policzku. Jego kciuk przesuwa się po skórze w kierunku moich ust i zatrzymuje się dosłownie milimetr od nich. To nic, w miejscu jego dotyku czuję przyjemne odrętwienie i chciałabym, żeby nie przestawał.
-Chętnie wejdę na wino – chce mnie pocałować, ale szybko się uchylam.
-Tylko na wino – mówię stanowczo i gestem ręki zapraszam go do środka.
Wyjmuję z kuchennej szafki kieliszki i ukradkiem zerkam na siedzącego na kanapie faceta. Sama nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Opanowując emocje, wracam do salonu i stawiam wszystko na szklanym stoliku.
-Pójdę się przebrać, bo… - zaczynam mówić, ale Kacper z uśmiechem kręci głową.
-Nie przebieraj się – przerywa mi – to znaczy jeśli chcesz, to oczywiście, ale mi nie przeszkadza, wyglądasz tak… no nie wiem, tak uroczo.
Spoglądam na siebie i na spodnie, które ledwo się kupy i dupy trzymają i z uśmiechem siadam po drugiej stronie kanapy. Do późnej nocy gadamy o niczym, o pracy, pogodzie i polityce, ale żadne z nas nie porusza tematów szkolnych.
-Wróciliście do siebie z Nikolą ? – wypalam nagle i podnoszę kieliszek do ust.
-Nie. – odpowiada bez namysłu. – Pierwszą dziewczyną z jaką się spotykałem była Kate, studiowaliśmy razem, ale nawet się nie pocałowaliśmy, takich kilka spotkań i tyle. Późnej było jeszcze gorzej. 
-A coś poważniejszego?
-W sensie planów na przyszłość i pierścionka? – opiera łokieć o oparcie kanapy.
-Chociażby.
-No trochę tego było – przykłada palec do policzka – żartuję, nie było takich planów. Nie było przede wszystkim takiej potrzeby.
-Dlaczego? – dopytuję, kiedy przez chwilę się nie odzywa.
-Anuś – zaczyna i przesiada się bliżej mnie – po co związki, kiedy nie planuje się wspólnej przyszłości?
-Mam uwierzyć, że nie przeleciałeś żadnej panienki przez dziesięć lat?
-Przelecieć a kochać i chcieć, to dwie różne sprawy. A ty?
-Co ja?
-Miałaś kogoś po… - przepraszająco na mnie spogląda i zwiesza głowę – po mnie?
-Nie.
-Dlaczego? To znaczy na początku domyślam się, ale później, kiedy wróciłaś do życia, czemu nie? Nie wierzę, że się nie podobasz facetom.
-Nie chciałam. Nie chciałam się przede wszystkim sparzyć. Bałam się nawet próbować. Uśmiechali się do mnie, a ja widziałam jak z dokładnie tym samym uśmiechem mnie porzucają. Długo walczyłam z zaburzeniami psychicznymi, takich kobiet się nie chce. – Powstrzymując płacz, biorę szybki oddech. - Ale za to jesteś jedynym facetem, z którym się w ogóle całowałam – śmieję się przez łzy i wypijam resztkę alkoholu z kieliszka.
-Przestań, chyba miałaś poza mną jakiegoś chłopaka – wybucha szczerym śmiechem, ale tylko na niego patrzę. – Nie?
-Taki pączuś nie zasługiwał na fajerwerki, nie? – Nie kryję łez i co chwilę ocieram któryś z policzków, po czym zaczynam się nerwowo śmiać. – Nawet przy tobie źle się czułam, czułam gdzieś w kościach, że to jakiś żart, ale nie chciałam dopuszczać tej myśli do siebie. – Wyciąga do mnie rękę, ale ją odtrącam. – Może gdybym nie uległa, to… - przerywam i dolewam wino, które od razu wypijam – to inaczej by się to skończyło, ty nie zmuszałbyś się do przelecenia takiego tłustego klucha jak ja, a ja… zresztą co to teraz za różnica. – Zrywam się z kanapy. – Chcesz jeszcze wina?
-Chętnie, ale ty może już nie co? – Po jego słowach kiwam głową i idę do lodówki. Odstawiam butelkę i opieram się dłońmi o blat, starając się ochłonąć. Wypominanie mu teraz tego było podłe. Wstrzymuję oddech, kiedy Kacper przytula się do moich pleców i opuszczam głowę. Mrużę oczy, kiedy jego usta opierają się na moim karku i sama się do niego odwracam. Bez czekania łączy nasze usta i znów zatracam się w rozkoszy. Ten facet jest idealny, wie, kiedy robić to mocno i szybko, a kiedy męczyć mnie delikatnością. Jego palce zaciskają się na moich pośladkach i nie przestając mnie całować, unosi mnie nad podłogę i sadza sobie na brzuchu. Oplatam go ciasno nogami, ale niepotrzebnie, zbyt mocno mnie trzyma, żebym upadła. Nie przestajemy, mruczymy i dyszymy, przepadając w coraz gorętszych pieszczotach i zanim się zorientuję, facet kładzie mnie na łóżku w sypialni. Nie kładzie się na mnie, podpiera się na rękach i rozpala mnie swoją bliskością do czerwoności.
-Poczekaj – dyszę, kiedy wsuwa dłoń pod moją bluzkę i otwieram oczy. – Nie chcę.
Facet chwilę na mnie patrzy i w końcu z uniesionym kącikiem ust podnosi się i podaje mi dłoń, pomagając usiąść. - Nie gniewaj się, tylko… – zaczynam, ale unosi dłoń.
-Nie gniewam, rozumiem – kuca przy moich nogach i opiera podbródek o moje kolano. – Chcesz dopić to wino w łóżku? Obiecuję, że nie będę nalegał na… no wiesz. Przynieść?
Kiwam głową i patrzę jak wychodzi. Zanim przyniesie butelkę, kładę się do łóżka i układam wyżej poduszki, o które się opieram.
-Obejrzymy coś? – pytam i sięgam pilot z szafki nocnej.
-Co tylko chcesz, tylko błagam nie czeskie kino. – Nalewa wino do kieliszka i podaje mi, po czym ściąga buty i układa się obok.
-Myślałam o czymś bardziej, no wiesz – kręcę nieśmiało głową.
-Porno?
-Bajkę?
-Dla dorosłych – upewnia się.
-Nie, miałam na myśli Epokę lodowcową albo Minionki. - Patrzy na mnie jakby nagle mnie nie rozumiał i wybucha śmiechem.
-W sumie czemu nie, dawno nic takiego nie oglądałem, zdaję się na ciebie – mówi szybko i przyciąga mnie, tak że opieram głowę o jego klatkę piersiową. Coś czuję, że zasnę na nim szybciej, niż bajka się dobrze zacznie. Staram się nie reagować, kiedy poruszając placami, muska moje nagie ramię i wtulając w niego twarz, przymykam oczy. W tle słyszę bajkę, ale bicie jego serca jest ciekawsze. Kołysze mnie do snu i dobrze mi z tym.
Kiedy się budzę, uświadamiam sobie, że spędziliśmy razem noc. Podrywam się na łóżku, ale jestem w nim sama, w sumie czego się spodziewałam. Pocieram twarz dłońmi i śmiejąc się z własnej głupoty, idę na kawę. Serio ze świecą szukać tak naiwnej idiotki jak ja. Zanim przejdę przez salon słyszę pukanie do drzwi. Świetnie, kogo niesie o tej porze? Bez namysłu otwieram i lekko jeszcze nieprzytomna patrzę na wkurzoną siostrzyczkę.
-Dziewczyno, od dwóch dni nie mogę się do ciebie dobić! – Jej krzyk jest nie do wytrzymania, pocieram palcami skroń i czekam aż skończy. – Telefon ci się zepsuł? Czemu nie odbierałaś?
-Musiałam pomyśleć, przemyśleć, wymyśleć – wzruszam ramionami - zapomnieć.
-Martwiłam się – mówi spokojnie i pociera dłonią moje ramię. – Nie rób mi tego .
-Jasne – obejmuję ją za szyję.
-Dzień dobry. – Na dźwięk męskiego głosu obie odwracamy się w stronę drzwi do kuchni.
-Kacper? – pytamy razem, tak samo chyba zaskoczone i jednocześnie spoglądamy na siebie.
-Skąd się… - zaczynam – to znaczy myślałam, że wyszedłeś.
-Nie wyszedłem – kręci głową i podchodzi bliżej, ale Dorota staje mu na drodze.
-Zawiodłam się siostra – laska odwraca się do mnie – bardzo. Co innego wybaczyć, a co innego… No nie wierzę, że tak łatwo ci to przyszło. – Odwraca się do Kacpra i unosi dumnie głowę. – A na ciebie to już chyba pora.
-Jasne – spogląda raz na nią, raz na mnie. - Zrobiłem śniadanie i kawę, ale może jednak lepiej jak pójdę.
-Nie, poczekaj – staram się go zatrzymać, ale siostra łapie mnie za łokieć.
-Idź, idź – odzywa się do niego i wskazuje głową drzwi.
Facet przed samym wyjściem odwraca się do mnie i mruga okiem, po czym zostawia nas same.
-Dzięki, że wyganiasz mi gości – warczę, kiedy tylko drzwi się zamykają.
-Chyba domowników, skoro jaśnie pan już zdążył zwiedzić twoje łóżko!
-Nie spaliśmy ze sobą! – prawie płaczę. – To znaczy gadaliśmy do nocy, a później oglądaliśmy Epokę i zasnęliśmy. - Patrzę w jej rzucające gromami oczy i zaskakuje mnie, kiedy po kilku sekundach prycha śmiechem. – Ty się dobrze czujesz?
-Siostra, śmieję się przecież, fajnie, że się dogadaliście, oboje patrzycie na siebie jak napaleńcy, to się musiało tak skończyć. Mam nadzieję, że było ci dobrze. – Rusza zadziornie brwią.
-Mówię, że niczego nie było – wzdycham. – Czemu tak na niego naburczałaś?
-Żeby nie myślał, że ze mną mu pójdzie tak łatwo jak z tobą, kogoś musi szanować. – Podnosi na mnie wzrok. – Nie mówię, że ciebie nie będzie, chodzi o to, że… dobrze wiesz o co mi chodzi. Daj tę kawę, bo wystygnie.
Po wspólnym śniadaniu, które swoją drogą było smaczne i sycące, pora wrócić do świata i obowiązków. Moje myśli cały dzień krążą wokół tego samego. Sama do siebie się uśmiecham na wspomnienie ostatniego wieczoru i tego, z jaką lekkością nam się rozmawiało, jakby nic nigdy nas nie poróżniło.
-Szefowa w dobrym nastroju dzisiaj – odzywa się Julka i trąca mnie łokciem.
-W dobrym – szczerząc zęby w szerokim uśmiechu, kołyszę się na boki. - Zamawiaj żarełko, ja stawiam. – W rytm muzyki z radia przechodzę między skrzynkami wypełnionymi kolorowymi kwiatami.
Chciałabym go usłyszeć, tak po prostu spytać jak mu dzień mija i czy storczyki mamusie nie zdechły. Jasne, nawet numeru do niego nie mam, on przynajmniej wie gdzie mieszkam. No cóż, teraz muszę liczyć tylko na to, że mnie odwiedzi albo tu, albo w domu.
Po zamknięciu kwiaciarni rozglądam się za nim, ale plac jest pusty, a pobliskimi chodnikami przechadzają się obcy ludzie. Trochę zawiedziona wracam do domu i wchodzę do znów pustego mieszkania. Brakuje go tutaj, z nim to mieszkanie zupełnie inaczej wyglądało. Szkoda, że dziś nie przyszedł. Czekam prawie do północy, ale w końcu zbieram się do spania. Chowam do lodówki resztki z kolacji i sama siebie klepię w czoło, czego miałam się spodziewać. Sama mu mówiłam, że nie chcę związku, zobowiązań, a teraz sama oczekuję od niego zobowiązania.
Podskakuję z krzykiem, czując dotyk na plecach i odwracam się za siebie.
-Zwariowałeś?! – krzyczę i uderzam go w mostek.
-A ty? Czemu drzwi nie zamykasz? – warczy poważnie i opiera swoje usta o moje. Długo się ode mnie nie odrywa i cieszę się z tego.
-Co tu robisz? – pytam, kiedy w końcu mam wolne usta.
-Chciałem ci powiedzieć dobranoc, wciąż nie dałaś mi numeru.
-Jesteś pewien, że go chcesz? – patrząc mi prosto w oczy, pociera moją talię i szybkim ruchem sadza mnie na blacie.
-Jestem pewien, że chcę ciebie, numer to tak przy okazji – chwyta moje nogi i oplata nimi swoje biodra. Jego wzrok błądzi najpierw po mojej twarzy, a potem powoli przenosi się na dekolt i biust. Jestem bez stanika i teraz kiedy pobudza mnie jego obecność, natura robi wszystko, żeby było to dobrze widać. Zawstydzona unoszę jego twarz i marszczę lekko brwi.
-Wyglądasz… - wstrzymuje oddech i lekko zsuwa mnie z blatu – kwitnąco.
-Jestem kwiaciarką.
-No, i to najlepszą w okolicy, poza tym pachniesz kwiatami. – Opiera czoło o mój dekolt i zaciąga głośno mój zapach. Wariat, ale romantyczny. – Sama jesteś jak kwiatek. – Podnosi na mnie wzrok, ale tyko na sekundę. – Jesteś śliczna… – dotyka ustami zagłębienia szyi i z przyjemnością przymykam powieki – delikatna… – tym razem jego usta opierają się o obojczyk – pachnąca. – Całuje mój dekolt tuż przy ramiączku koszulki i już zaczynam drżeć z podniecenia. – Jesteś moim cudem. – Naciągając podbródkiem materiał, trafia ustami miedzy piersi.
Nie wytrzymuję, nie potrafię dłużej oszukiwać siebie, że nie jest dla mnie wszystkim. Pragnę go i kocham, i teraz tylko to się dla mnie liczy. Obejmuję jego głowę i przyciskam do siebie. Jednym ruchem pozbywa mnie góry od piżamy i przywiera ustami do nagiej skóry. Elektryzujący dreszcz przebiega moje ciało i mocno odchylam głowę w tył. Cudownie! Jego usta zaciskają się delikatnie na wyprężonym sutku, a dłonie na talii. Nie chcę czekać i nie chcę żałować. Jakby czytając w moich myślach, ściąga mnie z blatu i niesie przez mieszkanie. Tym razem go nie zatrzymam. Wręcz rzuca mnie na łóżko i klękając miedzy moimi nogami, pieści wrażliwe i spragnione dotyku piersi. Gniecie je i całuje, a ja w tym czasie próbuję zerwać z niego koszulkę. W końcu sam ją ściąga i podpierając się na przedramionach zawisa nad moja twarzą.
-Jesteś pewna? – brzmi jakby się bał. – Nie rób tego jeśli masz obawy, to bez sensu.
-Nie jestem pewna i mam obawy, ale to nie zmienia faktu, że bardzo tego chcę, choćby ostatni raz w życiu chcę to przeżyć właśnie z tobą.
Uśmiecha się, jak chyba jeszcze nigdy i opiera usta na moim czole, później przechodzi na oba policzki, szyję, dekolt, aż dociera do brzucha. Całując go i liżąc, zdejmuje mi spodenki z bielizną i nie zwalniając tempa zanurza we mnie język. Moje ciało napina się jak struna, a głośny jęk odbija się od ścian. Nie przestając, drażni moje piersi i co chwilę zaciska palce na brodawkach. Nie potrafię powstrzymać własnych odruchów, wiję się i stękam, czekając aż da mi chwilę oddechu. Chyba wcale tego nie planuje. Poruszając językiem, wsuwa we mnie palce i zaczyna się jazda do nieba. Najpierw subtelnie nimi porusza, ale co kilka ruchów zwiększa i tempo, i siłę. Odpływam w rozkosz. Zaciskam palce na miękkiej pościeli, chcąc jakoś odwlec szczyt, ale to niełatwe, kiedy między moimi udami dzieje się tyle rzeczy naraz. Zaciskam nogi, bo nie mam już siły walczyć, ale to na nic, jestem coraz bliżej, popiskuję i nie zwracam już uwagi na dźwięki jakie dochodzą do moich uszu. Mlaskanie i mruczenie, tylko to słyszę i serio mnie to kręci. Skurcze w podbrzuszu stają się bardziej wyczuwalne i momentami bolesne, aż w końcu gorąca fala zalewa moje ciało. Zaciskam dłoń na ustach, nie chcąc krzyczeć, a moje ciało wygina się w bolesny łuk. Próbuję się odsunąć od tego sadysty, ale nie pozwala mi na to, łapie moje biodra i nie czekając aż orgazm odpuści pociera moją mokra kobiecość, doprowadzając mnie do kolejnego wybuchu. Nie mam już nawet siły jęczeć. Zanim złapię oddech, Kacper pozbywa się ubrań i naciąga na siebie prezerwatywę. Ocierając usta z resztek wilgoci, opada na mnie i całuje. Boleśnie, agresywnie i długo. Gryzie mnie i liże, a ruchami bioder rozchyla moje nogi.
-Nie mam siły - dyszę zmęczona.
-Ale ja mam – splata nasze dłonie i przyciska do poduszki po obu stronach mojej głowy.
Przyjemnie rozpycha moje wnętrze i wchodzi płynnie do samego końca. Idealnie mnie wypełnia, dając rozkosz, której pragnęłam. Ciężko oddycham i zaplatam nogi na jego lędźwiach. Nie robi gwałtownych ruchów, jestem tak mokra, że wręcz ślizga się we mnie, ale chyba i jemu pilno, bo przyspiesza ruchy. Jego skóra jest wilgotna od potu i pachnąca. Wdycham głęboko tę kuszącą woń, która zdążyła mnie już uzależnić i przyciągam do siebie jego głowę. Wiem, że już kończy, bo czuję przyjemne pulsowanie. Coraz głębsze pchnięcia są bolesne, ale zarazem podniecające, a jego place pocierające łechtaczkę przyspieszają mój finisch. Opiera nas o siebie czołami i nie przestajemy patrzeć sobie w oczy, to jest magiczne, nie sądziłam, że to ma taki wpływ na poczucie bliskości. Napinam mięśnie, czekając, aż będę mogła wykrzyczeć orgazm w jego usta, a kiedy zaciska powieki, szczytując, przyciągam go do siebie i całuję, nie mija sekunda, kiedy jęczę w głos, a ekstaza pochłania nasze ciała. Oddycham szybko, ale Kacper wciąż porusza biodrami jakby jeszcze nie skończył.
-Kocham cię – szepcze i tuli twarz w moją szyję - kocham cię i zawsze będę. – Dopiero po tych słowach się zatrzymuje i przytrzymując palcami brzeg gumki, wysuwa się ze mnie.
Jest jak za pierwszym razem. Zaciskam powieki, nie chcąc widzieć co robi i modlę się, żeby nie wyszedł. Oddycham z ulgą, czując jak kładzie się przy mnie i przyciąga mnie do siebie. Jesteśmy mokrzy od potu i innych płynów, ale chyba żadnemu z nas to nie przeszkadza. Kacper odgarnia z mojej szyi włosy i opiera o nią usta.
-Też cię kocham – mówię i zsuwam się tak, żeby oprzeć policzek na jego klatce piersiowej. – Bardzo cię kocham i bardzo się boję.
-Przysięgam, że cię nie skrzywdzę.
-Nie przysięgaj. – Podpierając się na ręce, siadam i podciągam kołdrę pod szyję. – Nie obiecuj mi niczego poza tym, że jak będziesz chciał odejść, to mi to powiesz.
-Nie odejdę – uśmiecha się i stara się mnie objąć, ale się odsuwam. – Kochanie…
-Obiecaj – płaczę sama nie wiem czemu.
-Obiecuję – wzdycha i dopiero teraz pozwalam mu się przytulić. Nie zwracając uwagi na to, że moje uda są oblepione sadza mnie okrakiem na swoich biodrach i okrywa plecy kołdrą. – Nie zostawię cię nigdy. – Całuje kilkukrotnie moją głowę. - Masz jeszcze jakieś warunki?
-Jeden, ale malutki.
-Śmiało. – Zaciska na mnie ręce, jakby chciał dodać mi odwagi.
-Nie będziemy nigdy obchodzić walentynek.
-Anuś – bierze głęboki wdech.
-Nie chcę. To nie jest dla mnie miłe święto i…
-Wiem, nie będziemy obchodzić. Będziemy obchodzić pierwszy marca –podciąga mnie, że siedzę na jego brzuchu i patrzy mi w oczy – to będzie nasze święto miłości i data naszej pierwszej wspólnej nocy.
-Nasza pierwsza noc…
-Była dziś – przerywa mi i całuje – taką wersję ustaliłem i tej się trzymamy.
-Kocham pana panie Lichner. – Cmokam go w nos i znów kładę policzek na jego klatce.
Jego oddechy przyjemnie mnie kołyszą i staram się wierzyć, że teraz wszystko się ułoży, że tak musiało być i musieliśmy przejść tę wyboistą drogę, żeby spotkać się w innych okolicznościach. Nie chcę niczego zmieniać. Chcę codziennie budzić się u jego boku, ale póki co, to chcę zasnąć w jego ramionach, czując się kochana i pożądana, choćby miało to trwać tylko chwilę. A jeśli to zwykły sen, to nie chcę się już nigdy z niego budzić, chcę zasnąć jeszcze mocniej i wyrzucić z pamięci te ostatnie walentynki.

KONIEC

Ostatnie walentynkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz