Rozdział 7.

47 2 0
                                    


XIX.

Nigdy nie sądziłam, że stanę się ofiarą jakiejś beznadziejnej gry. Ile to razy słyszało się historie o specjalistach zrobionych w bambuko przez swoich pacjentów... Albo kobietach, które dały się omamić czarom leczonych mężczyzn... A teraz ja, Fancy Naiwniaczka, musiałam stawić czoła podobnej scenerii. To nie mieściło się w głowie.

Za to moja głowa nie odpuszczała; byłam wykończona od natłoku, jaki mi zapewniała. Poddawałam w wątpliwość każde słowo Brendena, jakie do mnie padło. Analizowałam wszystko, nawet jego ziewnięcie. Sama nie wiem, co chciałam sobie udowodnić. Że nie jestem naiwna? Że Brenden miał dobre zamiary? Mhm...

To wszystko kosztowało mnie tyle nerwów, że z wesołej osóbki, jaka tu przyjechała, stałam się wrakiem. Nic mnie nie cieszyło. Nie chciałam jeść ani z nikim rozmawiać. Na szczęście dziewczyny zajmowały się przydzielonymi obowiązkami. Z trudem chowałam rozterki, jakie wędrowały mi w myślach. To nie były normalne rozterki – prędzej boje, jakie ze sobą toczyłam.

Z tego, co pamiętam, Brenden wspominał, że jego uwolnienie powinno nastąpić jutro. Jeszcze tylko wytrzymać do jutra, a później poprosić czas, by szybko zleciał. I po wszystkim. Fina będzie musiała się mną zająć po powrocie i wyplenić to przygnębienie.

Przy posiłkach spędzał czas ze swoim kolegą od rysunków, więc im nie przeszkadzałam. Wieczorem natomiast nadszedł czas rozdania lekarstw.

Miałam przed sobą otwartą książkę, ale zamiast czytać, wgapiałam się w zapisane strony. Brenden nie odzywał się, czekając, aż zacznę.

Nie zaczęłam.

– Nie możesz tego robić... – Łzy, które przestałam kontrolować, wyciekły na moje jasne policzki, co tylko świadczyło o tym, w jakim stanie wtedy byłam. Jak tak dalej pójdzie, niedługo oszaleję.

On na pewno nie wahałby się, gdyby mu zaproponowano naszą zamianę miejsc. Dbał tylko o siebie. Albo szukałam powodów, by go znienawidzić.

– Czego? – Znowu miał wolną rękę, zatem mógł mi zrobić coś złego.

– Nie możesz kimś manipulować. Tak nie można... – łkałam.

Milczał i dał mi się wypłakać. To prawdopodobnie nasze ostatnie spotkanie. Jutro powiem doktorkowi, że ma mi przydzielić inne zadanie, bo sobie nie radzę.

– Zacznijmy raz jeszcze. Jestem Brenden. – Podał mi prawą rękę, kiedy się już w miarę uspokoiłam.

– Fancy. – Uścisnęłam jego dłoń. Gdy zorientowałam się, że trwa to za długo, przemówiłam ponownie. – Możesz mnie puścić?

– Nie.

– Dlaczego? – Bałam się zadać to pytanie, lecz zaryzykowałam.

– Bo oddaję się w twoje ręce.

– Co to oznacza?

– Od ciebie zależy moja wolność. Ufam ci.

Co? O nie!

– Brenden, ale ja...

– O siódmej ochroniarze idą do składzika grać w karty. Wiem, bo o niczym innym nie gadają...

– Brenden, nie możesz... – próbowałam na darmo.

– Zatrzaśniesz ich w środku i przyjdziesz do mnie. Sam sobie tego nie zdejmę.

Chłopak z psychiatrykaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz