1.
Draco pyta Pottera o datę i nie wie, co powiedzieć, gdy ten informuje go, iż jest osiemnasty sierpnia. To wydaje się nierealne, niemożliwe, że spędził w łóżku aż dwa lata. A przynajmniej pozostaje nierealne do chwili, gdy dwa dni później wstaje z łóżka i o własnych siłach idzie pod prysznic.
Nogi mu drżą. Draco spogląda na nie — są chude, blade, jakby wcale nie jego — rozpoznał je właściwie tylko po pieprzyku na lewym kolanie. Woda ociera się o jego stopy, szarawa i chłodna, spływając do odpływu w brodziku.
Pewnych rzeczy się nie zapomina, jak chociażby zaklęcia golącego, którego nauczył go ojciec lata temu. Jednakże jego twarz jest wymizerowana i wychudzona, a w kącikach oczu ma zdecydowanie więcej zmarszczek niż powinien. Zerka ponuro w lustro, które warczy:
— Idź lepiej coś zjeść.
W korytarzu unosi się zapach pieczenia, rozchodząc się z kuchni po całym domu.
— Niby od kiedy Potter umie piec? — mruczy pod nosem. Dywan wydaje się tak obcy w dotyku, gdy idzie po nim bosymi stopami, a wokół kostek owija mu się materiał szaty, tak inny od pościeli i piżam, do których zdążył się już przyzwyczaić.
Schody skrzypią pod jego krokami. Jakaś twarz odwraca się ku niemu sprzed telewizora i mówi:
— Papa?
Malfoy potrzebuje chwili, by rozpoznać, że to Viola. Owszem, przez czas swojej choroby widywał ją kilka razy, ale zawsze był wtedy półprzytomny i raczej nieprzygotowany na jej wizyty. Jego oczy były zazwyczaj przyćmione bólem brzucha, gorączką lub półsnem. Ledwie rozpoznaje swoją córkę w tej prawie nastoletniej dziewczynie, która ma na sobie zieloną bluzkę, opinającą się delikatnie na lekko zaokrąglonych piersiach.
Zatrzymuje się, gdy obok Violi dostrzega parę wielkich, wpatrujących się w niego oczu.
— James — szepcze, zaś chłopczyk nadal patrzy na niego ogromnymi jak talerze i szarymi niczym tafla jeziora przy zamku Hogwart oczami. Mały nie jest podobny do Pottera, ale nie przypomina również Draco. Ma szarobrązowe włosy i delikatne rysy twarzy, przez co przywodzi na myśl bardziej Longbottoma niż Malfoya.
— W porządku, to papa — mówi do niego Viola, James jednak nie podchodzi bliżej, kuląc się w sobie, gdy Draco robi krok w jego stronę.
Malfoy czuje, jak coś ciężkiego przygniata mu pierś, jego oddech staje się krótki i urywany, bo tak nie powinno się dziać. Dzieci powinny raczej biec ku niemu z otwartymi ramionami, szczęśliwe i poruszone tym, że wyzdrowiał, że chodzi po domu, że chce, aby ich życie znowu wróciło do normalności.
Z kuchni dochodzą dźwięki uderzających o siebie garnków i trzaskających drzwiczek od piekarnika.
— Co ty, do cholery, wyprawiasz? — krzyczy jakiś głos, a po chwili drzwiczki trzaskają ponownie i rozlega się jęk bólu.
Draco idzie tam natychmiast i w środku zastaje Abraxasa, patrzącego z góry z ironicznym uśmiechem na skrzata domowego. Stworzenie trzyma formę do ciast w dłoniach owiniętych czymś przypominającym wełniany ocieplacz na czajnik.
— Ojcze? — szepcze Abraxas. — Nie sądziłem...
— W porządku — odpowiada Draco, choć jego głos zaczyna się lekko załamywać. — Cokolwiek dał mi Potter, jak widać zadziałało.
— Eliksir Snape'a — wyjaśnia Abraxas. Jego wzrok ciemnieje, gdy odwraca go od Draco i kieruje na skrzata, który odstawia gorącą formę na stół, by ostudzić ciasto. Chłopak sięga po krzesło i siada na nim, oplatając ramionami oparcie, po czym kręci głową. — Tak, zadziałało.
— Więc Potter prosił Snape'a, by uwarzył dla mnie eliksir?
— Taaa — odpowiada Abraxas, choć jego głos jest pusty i nawet bardziej zdystansowany niż wyraz twarzy.
Draco otwiera usta, chcąc coś powiedzieć, ale niezręczność całej sytuacji odbiera mu na to ochotę. Wzdycha i siada obok syna, a stawy w jego kolanach trzeszczą cicho, odzwyczajone od ruchu.
— To coś nowego — zauważa, kącikiem ust wskazując na skrzata domowego, który zdaje się ignorować Draco całkowicie, odkręcając kran i zaciekle szorując w zlewie miskę.
— Nie aż tak bardzo — odpowiada Abraxas. — Zgredek mieszka z nami już od jakiegoś czasu. — Nie mówi nic więcej, jedynie marszczy brwi. Zerka jeszcze na Draco, nim wstaje z krzesła i wychodzi.
Malfoy czuje się cholernie niezręcznie. Nie jest pewny, czy powinien pójść za synem i coś mu powiedzieć, czy może jednak nie. Ma wrażenie, jakby już nie znał tego chłopaka... w zasadzie już nawet nie chłopaka, a prawie mężczyznę. Minęło zdecydowanie zbyt dużo czasu.
Wychodzi z domu tylnymi drzwiami, kierując się do ogrodu. Tak dawno w nim nie był, chociaż ma przebłyski wspomnień, w których Potter przynosi go tutaj, owiniętego kocami i sadza na ławce. Pamięta też słoneczniki, jasnożółte, niczym małe słońca, które utknęły na ich płocie.
Działo się to zapewne w zeszłe wakacje, choć równie dobrze mogłoby zdarzyć się i wczoraj.
O ile to nie Potter zaczął interesować się ogrodnictwem, zapewne wszystkie te dywany kwiatowe zasadził ten cały skrzat domowy, w ogrodzie bowiem kwitną liczne petunie, goryczki wiosenne, słoneczniki i stokrotki. Na środku trawnika rośnie niewielka jabłoń, zaś niedaleko niej krzew różany, obsypany delikatnymi, różowymi kwiatami.
CZYTASZ
nic nie trwa wiecznie
FanfictionOd razu zaznaczam, że opowiadanie nie należy do mnie, ja je tylko udostępniam. Tytuł: Nic nie trwa wiecznie Autor: eutychides Tytuł oryginału: Things that change Tłumaczenie: Aribeth i Amanda Link do oryginału: http://eutychides.livejournal.com/6844...