Rozdział 17

156 10 0
                                    

1.
Draco pyta Pottera o datę i nie wie, co powiedzieć, gdy ten informuje go, iż jest osiemnasty sierpnia. To wydaje się nierealne, niemożliwe, że spędził w łóżku aż dwa lata. A przynajmniej pozostaje nierealne do chwili, gdy dwa dni później wstaje z łóżka i o własnych siłach idzie pod prysznic.
Nogi mu drżą. Draco spogląda na nie — są chude, blade, jakby wcale nie jego — rozpoznał je właściwie tylko po pieprzyku na lewym kolanie. Woda ociera się o jego stopy, szarawa i chłodna, spływając do odpływu w brodziku.
Pewnych rzeczy się nie zapomina, jak chociażby zaklęcia golącego, którego nauczył go ojciec lata temu. Jednakże jego twarz jest wymizerowana i wychudzona, a w kącikach oczu ma zdecydowanie więcej zmarszczek niż powinien. Zerka ponuro w lustro, które warczy:
— Idź lepiej coś zjeść.
W korytarzu unosi się zapach pieczenia, rozchodząc się z kuchni po całym domu.
— Niby od kiedy Potter umie piec? — mruczy pod nosem. Dywan wydaje się tak obcy w dotyku, gdy idzie po nim bosymi stopami, a wokół kostek owija mu się materiał szaty, tak inny od pościeli i piżam, do których zdążył się już przyzwyczaić.
Schody skrzypią pod jego krokami. Jakaś twarz odwraca się ku niemu sprzed telewizora i mówi:
— Papa?
Malfoy potrzebuje chwili, by rozpoznać, że to Viola. Owszem, przez czas swojej choroby widywał ją kilka razy, ale zawsze był wtedy półprzytomny i raczej nieprzygotowany na jej wizyty. Jego oczy były zazwyczaj przyćmione bólem brzucha, gorączką lub półsnem. Ledwie rozpoznaje swoją córkę w tej prawie nastoletniej dziewczynie, która ma na sobie zieloną bluzkę, opinającą się delikatnie na lekko zaokrąglonych piersiach.
Zatrzymuje się, gdy obok Violi dostrzega parę wielkich, wpatrujących się w niego oczu.
— James — szepcze, zaś chłopczyk nadal patrzy na niego ogromnymi jak talerze i szarymi niczym tafla jeziora przy zamku Hogwart oczami. Mały nie jest podobny do Pottera, ale nie przypomina również Draco. Ma szarobrązowe włosy i delikatne rysy twarzy, przez co przywodzi na myśl bardziej Longbottoma niż Malfoya.
— W porządku, to papa — mówi do niego Viola, James jednak nie podchodzi bliżej, kuląc się w sobie, gdy Draco robi krok w jego stronę.
Malfoy czuje, jak coś ciężkiego przygniata mu pierś, jego oddech staje się krótki i urywany, bo tak nie powinno się dziać. Dzieci powinny raczej biec ku niemu z otwartymi ramionami, szczęśliwe i poruszone tym, że wyzdrowiał, że chodzi po domu, że chce, aby ich życie znowu wróciło do normalności.
Z kuchni dochodzą dźwięki uderzających o siebie garnków i trzaskających drzwiczek od piekarnika.
— Co ty, do cholery, wyprawiasz? — krzyczy jakiś głos, a po chwili drzwiczki trzaskają ponownie i rozlega się jęk bólu.
Draco idzie tam natychmiast i w środku zastaje Abraxasa, patrzącego z góry z ironicznym uśmiechem na skrzata domowego. Stworzenie trzyma formę do ciast w dłoniach owiniętych czymś przypominającym wełniany ocieplacz na czajnik.
— Ojcze? — szepcze Abraxas. — Nie sądziłem...
— W porządku — odpowiada Draco, choć jego głos zaczyna się lekko załamywać. — Cokolwiek dał mi Potter, jak widać zadziałało.
— Eliksir Snape'a — wyjaśnia Abraxas. Jego wzrok ciemnieje, gdy odwraca go od Draco i kieruje na skrzata, który odstawia gorącą formę na stół, by ostudzić ciasto. Chłopak sięga po krzesło i siada na nim, oplatając ramionami oparcie, po czym kręci głową. — Tak, zadziałało.
— Więc Potter prosił Snape'a, by uwarzył dla mnie eliksir?
— Taaa — odpowiada Abraxas, choć jego głos jest pusty i nawet bardziej zdystansowany niż wyraz twarzy.
Draco otwiera usta, chcąc coś powiedzieć, ale niezręczność całej sytuacji odbiera mu na to ochotę. Wzdycha i siada obok syna, a stawy w jego kolanach trzeszczą cicho, odzwyczajone od ruchu.
— To coś nowego — zauważa, kącikiem ust wskazując na skrzata domowego, który zdaje się ignorować Draco całkowicie, odkręcając kran i zaciekle szorując w zlewie miskę.
— Nie aż tak bardzo — odpowiada Abraxas. — Zgredek mieszka z nami już od jakiegoś czasu. — Nie mówi nic więcej, jedynie marszczy brwi. Zerka jeszcze na Draco, nim wstaje z krzesła i wychodzi.
Malfoy czuje się cholernie niezręcznie. Nie jest pewny, czy powinien pójść za synem i coś mu powiedzieć, czy może jednak nie. Ma wrażenie, jakby już nie znał tego chłopaka... w zasadzie już nawet nie chłopaka, a prawie mężczyznę. Minęło zdecydowanie zbyt dużo czasu.
Wychodzi z domu tylnymi drzwiami, kierując się do ogrodu. Tak dawno w nim nie był, chociaż ma przebłyski wspomnień, w których Potter przynosi go tutaj, owiniętego kocami i sadza na ławce. Pamięta też słoneczniki, jasnożółte, niczym małe słońca, które utknęły na ich płocie.
Działo się to zapewne w zeszłe wakacje, choć równie dobrze mogłoby zdarzyć się i wczoraj.
O ile to nie Potter zaczął interesować się ogrodnictwem, zapewne wszystkie te dywany kwiatowe zasadził ten cały skrzat domowy, w ogrodzie bowiem kwitną liczne petunie, goryczki wiosenne, słoneczniki i stokrotki. Na środku trawnika rośnie niewielka jabłoń, zaś niedaleko niej krzew różany, obsypany delikatnymi, różowymi kwiatami.

nic nie trwa wiecznieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz