Rozdział 5 - Wybór "bez sensu"

321 27 20
                                    

  
    Obudziłam się rano. A może nie tak rano, jak mi by się zdawało...?

W każdym bądź razie, obudził mnie hałas. Hałas, przez który raczej każdy by się zaniepokoił i obudził. W tym i ja. Patrząc na przód, zauważyłam, że nie siedzę już na parapecie. Miałam jedno oko otwarte.

Leżałam na ziemi, oparta o swoją dłoń. Nic nie pamiętam, dlaczego...? Jak się znalazłam na ziemi? Ktoś najwidoczniej zadbał o moje bezpieczeństwo. Wypadła bym przez okno, gdyby nie ta osoba. Miłe trochę.. Ale nie wiem, kto...

— Gdzie jeden chłopak? Było was chyba o jednego więcej. — Zerknęłam na nich zaspana. Otworzyłam drugie oko.  — Cheong-san.... Jego nie ma.. Nie przepadam za nim, ale gdzie on jest?

— Poszedł się rozjerzeć.. — Widać było że On-jo unika kontaktu wzrokowego.

— Że co? Rozejrzeć? To czemu unikasz kontaktu wzrokowego?

— Nie wrócił jeszcze... — Wyszeptała ledwo słyszalnie, ale za to nie na tyle, abym nie usłyszała.

— To dlaczego z nim nie poszłaś? Pewnie potrzebuje pomocy! Głupia jesteś?!

— On sam zaproponował... — Haha! Próbuje wytłumaczyć siebie pewnie!

— Nie żartuj! Skoro nie poszłaś, no to ja także pójdę się rozejrzeć. — Uśmiechnęłam się. Wyszłam przez okno.

Zaczęłam iść krawężnikiem budynku. Strasznie się bałam, ale warto zaryzykować. I tak nikt nas nie uratuje. Odlecieli helikopterem, zostawiając nas na pastwę losu. Idioci!

Spojrzałam w okno. Biblioteka... Weszłam ostrożnie do środka. Może znajdę tu coś, co się przyda? Skończyłam na jedną z szaf. Centralnie przede mną biła się dwójka chłopaków. Od razu wśród nich poznałam Cheong-san'a. A ten drugi, z zakrwawionym lewym okiem, to Gwi-Nam! Chciał mu dopiero co wyrwać telefon, ale Cheong-san był szybszy.

— STÓJ...! PRZESTAŃ! — Krzyknęłam, żeby przestał, no ale trochę za późno. Chłopak zepchnął go na parunastu zombiaków. Nie mam pojęcia, czemu, ale do moich oczu napłynęły łzy. Znienawidziłam Cheong-san'a. Może wkurzało mnie w Yoon'ie jego zachowanie wobec słabszych, ale to był jego mechanizm obronny. Przynajmniej ja tak uważam z obserwacji jego zachowania...

O dziwo, jeszcze nie zginął. Krzyczał do Cheong-san'a, żeby mu pomógł, ale ten nawet nie śmiał nawet spróbować mu pomóc. Po prostu uciekł, nie zwracając na niego uwagi. Wkurzyłam się. Musiałam działać. Ale to było pod wpływem strachu przed straceniem kogoś. Obwiniała bym się o jego śmierć. A jeśli chociaż spróbuję pomóc... Może wtedy nie obwinię znów siebie?

— HALO, TUTAJ JESTEM! — Krzyknęłam specjalnie głośno, aby usłyszały. Może to się wyda dla większości osób głupie, ale zeskoczyłam z szafy bibliotecznej i zwabilam zombie gdzie indziej. Aby poszły w moją stronę. Rzuciłam w nich książką.

Zaczęły biec za mną. Spojrzałam kącikiem oka na Gwi-Nam'a. Wyglądał na wdzięcznego, że ukróciłam mu bólu i nie pozwoliłam, aby go znów ugryzły. Ja natomiast uciekałam, jak najszybciej potrafiłam. Wskoczyłam gwałtownie na jedną z szaf.

Po drodze zebrałam więcej książek, aby zombie do niego nie wróciły. Obrzucałam ich książkami, dopóki mi się nie skończyły. Zombie już się nim nie przyjęły. Najprawdopodobniej sprowokowałam ich tym moim nagłym pojawieniem się.

Byłam głupia. Użarły go, a ja nadal chciałam mu pomóc.. Idiotka ze mnie! Przecież on już napewno nie żyje! Zamieni się w bezmyślnego zombie. Szybko wyskoczyłam przez okno. Złapałam się parapetu w ostatniej chwili. Z cztery zombiaki poleciały za mną i wypadły przez okno na ziemię. Czyli trzech mam już z głowy... Czwarty zahaczył dłonią o moją nogę. Nie chciał puścić.

Popnęłam go strasznie mocno. Nie ustępował. Wspięłam się z trudem. Szkło tkwiło w moich rękach. Pisnęłam cicho z bólu, ale mimo to, starałam się zachować jak najbardziej ostrożnie i niezależnie od nikogo. Po co mi inni...? Po co, skoro nie byli chętni do pomocy?

——————————————————.

Siemka!! Macie tu rozdział na wieczór! Dobranoc i miłej nocy wam życzę, abyście się wyspali, jutro niedziela :)) ❤️

❤️❤️❤️

Każdego dnia, myśląc, że... | Gwi-Nam x Female OCOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz