1

115 4 0
                                    

Listopadowy wieczór zaczął się zupełnie zwyczajnie. Blondyn siedział w swoim ulubionym fotelu i patrzył nieco znudzonym spojrzeniem na swoich przyjaciół, którzy szykowali się na imprezę. Nie ukrywał, że bardzo nie miał ochoty znaleźć się wśród ludzi. Był w trakcie sezonu, a jego umowa z trenerem jasno określała, że w tym czasie nie korzysta z żadnych używek, tym samym rezygnując z alkoholu i papierosów. 

- Musisz być taki nudny, Draco? - zapytał czarnoskóry chłopak trzymając w ręku szklankę z bursztynowym trunkiem. - Obiecuję, że będzie fajnie! Przedstawię cię jakiejś ładnej dziewczynie, rozerwiesz się, co ty na to?

- Każda z obecnych tam lasek mnie nienawidzi, zapomniałeś, Blaise? - odparł chłopak. - Ale pójdę, żeby móc patrzeć na twoje kolejne porażki w kontekście podrywu - dodał po chwili. Wstał, założył białą koszulę, w której rękawy podwinął, rozpiął guziki przy kołnierzu i zmierzwił włosy - nadawały mu młodzieńczego uroku. Trzeba przyznać, że Draco Malfoy był niesamowicie przystojnym mężczyzną, a jego pozycja w reprezentacji quiddicha pozwalała mu utrzymać swoją sylwetkę w nienagannej formie.

Wyszli przed dom i aportowali się w miejsce, gdzie odbywać się miała impreza. Kolejna rocznica ukończenia Hogwartu- tak, za chwilę mieli spotkać się ze wszystkimi znajomymi z czasów szkoły. Wojna wiele zmieniła, zniknęły jawne podziały, wiele osób przewartościowało sobie życie i uznało, że nie ma sensu tracić go na kłótnie i porównywanie czystości krwi, czy inteligencji. Oczywiście nie byli jak jedna wielka szczęśliwa rodzina, ale zdecydowanie się dogadywali i wspólne imprezowanie weszło im w nawyk.

Draco rozejrzał się po pomieszczeniu - Weasley i Lovegood dały popis swoich umiejętności dekoratorskich, bo wnętrze emanowało elegancją i klasą. Stół z przekąskami, słodki kącik, czarne, skórzane kanapy, drink bar i co najważniejsze - parkiet, który na pewno pomieści wszystkie spragnione tańca pary. Czuł się obco, wszyscy byli radośni, obściskiwali się, gratulowali sobie zaręczyn, ślubów, awansu, dzieci? Był pewien, że słyszał gdzieś w tle pytanie "chłopiec, czy dziewczynka?". On nie miał czasu bawić się w rodzinę. Przelotne romanse, kariera, sport, godziny treningów i ciągłe wyjazdy - to było życie, które uwielbiał i nie zamierzał z niego rezygnować tak długo, jak był w stanie grać na pozycji szukającego w najlepszej drużynie na świecie.

- Jest super, prawda? - Blaise zjawił się niespodziewanie u jego boku z wielkim uśmiechem na ustach. - Chodź, Weasley i Potter na ciebie czekają, chcą podpytać, jakie mamy szanse na wygranie tegorocznych mistrzostw.

Stosunki byłego śmierciożercy ze złotym trio były można powiedzieć, neutralne. Wiele sobie wyjaśnili, byli w stanie normalnie rozmawiać, najczęściej właśnie o quiddichu, ale zdecydowanie nie mogliby zostać przyjaciółmi. Nie po tym wszystkim - każde miało drugiemu coś do zarzucenia, więc woleli trzymać się tej bezpiecznej relacji. Blondyn podszedł do kanapy, na której siedział rudzielec i jego kolega, po czym usiadł na fotelu obok i wdał się w dyskusję. Jego wzrok jednak co chwilę spoczywał na postaci, która siedziała w towarzystwie Ginny, Luny i Pansy Parkinson. Nie widział jej tu wcześniej, a może widział, ale nie zwracał uwagi. Pewnie była Krukonką lub Puchonką, stąd tak małe zainteresowanie jej osobą, teraz jednak przykuwała spojrzenie. Była chuda, miała lekko zakręcone włosy i za duży sweter. Wyglądała, jakby nie interesowała ją konwersacja prowadzona przez koleżanki, wpatrywała się pustym wzrokiem w przestrzeń, po czym wstała i wyszła na zewnątrz.

- Przepraszam was na chwilkę, ale muszę zapalić - powiedział pospiesznie blondyn.

- Przecież nie palisz w sezonie! Jak trener się dowie... - oburzył się Blaise.

- Czego trener nie zobaczy, to go nie boli - odparł z chytrym uśmiechem, wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów i jednego teatralnym gestem włożył do ust. - Cholernie mi ich brakowało, nie przeszkadzajcie sobie. - odszedł czując na sobie piorunujące spojrzenie przyjaciela.

Zimne powietrze owiało jego bladą skórę. Założył marynarkę i rozejrzał się dookoła w poszukiwaniu obiektu swoich zainteresowań. Dostrzegł ją, siedziała na schodach altanki grillowej z podkulonymi nogami i wpatrywała się w niewielkie jeziorko, które było częścią posesji Pottera. 

- Nie sądziłem, że kiedykolwiek dostąpimy zaszczytu twojej obecności, Granger - zaczął i zaciągnął się tytoniem. Szatynka odwróciła się zaskoczona tym głosem, który tak dobrze znała z czasów szkolnych.

- Ginny mnie namówiła - odpowiedziała cicho i znowu wlepiła wzrok w taflę wody.

- To całkiem miłe z jej strony, że jeszcze pamięta o swojej przyjaciółce, która za wszelką cenę od kilku lat ją olewa. - jego ton był arogancki, ale niczym nie przypominał tego, którym raczył ją w Hogwarcie. Nie odpowiedziała, siedziała cicho i udawała, że jest sama. Powiew wiatru sprawił, że mocniej otuliła się swetrem, spojrzał na jej sylwetkę - chude ręce, nogi, odznaczające się obojczyki i kości policzkowe, blada skóra, za duże oczy, pomyślał, że tylko one świadczyły, że to wciąż Hermiona Granger. Nie wiedział, co jest przyczyną jej wyglądu, ale czuł, że to zniknięcie miało z tym związek. Ściągnął marynarkę i nałożył na ramiona byłej Gryfonki, zwrócił jej uwagę, bo obrzuciła go badawczym spojrzeniem.

- Nie wiem, dlaczego to zrobiłem, okej? - zakłopotał się. - Może po prostu nie chcę mieć cię na sumieniu, wyglądasz jakbyś miała nie dać sobie rady z przeziębieniem. - dodał po chwili poważnym tonem i wrócił do środka. Zostawił zszokowaną dziewczynę sam na sam z myślami. Nie wiedział, że ten drobny gest, brak pytań i troska sprawiły, że na jej twarzy zagościł zabłąkany uśmiech.

Jestem obok - DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz