Zawsze twierdził, że święto zwane Tłustym Czwartekiem powstało tylko i wyłącznie w celach komercyjnych. Kiedy ten dzień nadchodził, spędzał go tak, jakby był to po prostu zwykły czwartek. W tym roku jednak wszystko się zmieniło... Ale zacznijmy od początku.
Szedł ulicą przeklinając pod nosem twórcę tego żałosnego święta oraz tych, którzy je obchodzili. Właśnie miał przejść na drugą stronę ulicy, kiedy to poczuł. Niebiański zapach świeżego ciasta wdarł mu się do nozdrzy i wstrząsnął całym jego jestestwem, pozostawiwszy po sobie uczucie straszliwego niedosytu.
Popatrzył przed siebie. Tam, na rogu ulicy, mieściła się lokalna cukiernia. To z niej wydobywała się owa anielska woń. Zapach zawładnął nim bez reszty. Pod wpływem impulsu rzucił się w kierunku cukierni, odpychając na bok kobiety i dzieci. Gdy spostrzegł wylegujące się pod szklaną kopułą boskie łakocie oblane bladoróżową polewą, nie musiał ich nawet próbować, by wiedzieć, że będą pyszne. Biła od nich moc; nie był w stanie uwierzyć, że wykonały je ludzkie ręce.
Pragnął ich. Sięgnął do kieszeni i wyrzucił na ladę wszystko co w niej było (kilka miętówek, kawałek sznurka i drobniaki pochodzące z przed czasów młodości siwowłosej kasjerki). Następnie podniósł szklaną kopułę rozbijając ją o podłogę. Porwał tacę z pączkami i wybiegł z cukierni.
Kasjerka próbowała go zatrzymać. Krzyczała "Maryśka, wariat! Już dziesjąty od rana!", ale on był już zbyt daleko, by to usłyszeć.
Mimo omotania umysłu słodką wonią pączków, wciąż pamiętał o swoim wizerunku. Jako antypączkarz nie miał zamiaru spożyć swojej zdobyczy publicznie. Dlatego popędził dalej; biegł, aż dotarł do mrocznej puszczy (choć było ciemno, on widział doskonale - pączki oświetlały mu drogę). Zatrzymał się dopiero, gdy odgłosy cywilizacji znikły w oddali.
Padł na mech nie czując zmęczenia, jedynie dzikie pragnienie. Chwycił jedną z okrąglutkich, ciepłych jeszcze bułeczek. Lukier przykleił mu się do palców; nie było już odwrotu.
Uniósł pączka do ust. Niebiański zapach rozsadzał mu nozdrza. Nie wytrzymał. Zemdlał.
*
Musiało minąć kilka godzin, bo na niebie wisiały już gwiazdy. O dziwo, pączki wciąż były ciepłe. Nie mógł już dłużej wytrzymać i rzucił się na nie. Jego pierwszy pączek był pyszny, nie! Był doskonały. Lukier kruszył mu się na podniebieniu, idealnie puszyste ciasto rozpływało w ustach, a różane nadzienie powoli spływało do gardła.
Jednak jego ciało nie było przygotowane na taki szok. Przez całe życie nie tknął żadnego pączka, więc ekstaza wywołana tym pierwszym była zbyt silna. Jego serce stanęło.
Przed śmiercią zobaczył swojego ojca. Usłyszał jego słowa: "Pamiętaj, synu. Pączki to najgorsze zło." Gdy wydawał swoje ostatnie tchnienie, nareszcie to zrozumiał.
Ojciec nie miał racji.
CZYTASZ
Ballada o Pączkach
SpiritualHistoria o tym jak największy antypączkarz na świecie stał się największym pączkarzem. Collab z @The_Brown_Eye