Rozdział I

242 25 4
                                    

Ciepły piasek, przyjemnie rozgrzewał moje stopy, gdy biegłam wzdłuż linii brzegowej morza. W dłoni dzierżyłam miecz ćwiczebny, wymachując nim płynnymi ruchami i dźgając powietrzę. Tak, jak uczył mnie dziadek. Zapamiętując kroki, by stały się dla mnie tak oczywiste jak oddychanie.

Zaciskając swoje palce na rękojeści miecz czułam ból. Codzienne treningi sprawiły, że na moich dłoniach pojawiały się odciski. Nie były już delikatne i gładkie, miały zgrubienia i pęcherze. Jednak to nie miało znaczenia. Nie obchodziło mnie w jakim stanie są moje dłonie, pragnęłam jedynie ćwiczyć, zająć czymś głowę, dać upust swojej złości.

Zmieniłam się. Nie byłam już durnowatą i bezradną dziewczyną, która wciąż naiwnie liczyła na czyjąś pomoc. Dzięki dziadkowi stałam się, kimś zupełnie innym. Nie uważałam się za niezwyciężoną wojowniczkę, z pewnością dużo mi jeszcze do niej brakowało, lecz mimo to czułam w sobie waleczność i odwagę.

Lato już dawno się skończyło, a mimo to pogoda wciąż dopisywała, pozwalając na to, abym ćwiczyła poza domem. Babcia nie znosiła odgłosu walki, a cały ten pomysł z moimi treningami, uważała za szalony i niebezpieczny. Dlatego dziadek uznał, że lepiej będzie jeśli przeniesiemy się z tym na zewnątrz. Z początku ćwiczyłam z nim, lecz gdy szło mi coraz lepiej, nasze wspólne treningi stawały się sporadyczne.

Słońce powoli zbliżało się już do miejsca, w którym morze dotykało nieba. Chłodny wiatr musnął moje ciało, gdy wspinałam się na jedną z wydm. Byłam zupełnie wycieńczona treningiem, dlatego dotarcie do posiadłości zajęło mi znacznie więcej czasu niż zazwyczaj.

Gdy wkroczyłam bosymi stopami na marmurową posadzkę sieni, udałam się prosto do swojego pokoju, aby odłożyć miecz. Moje ubranie było przepocone i brudne, a ja powinnam była kierować się do łazienki, aby zażyć kąpieli. Jednakże burczenia w moim brzuchu nie dało się zignorować. Przemknęłam krętymi korytarzami do schodów, a stamtąd prosto do kuchni. Na myśl o tostach z serem, niemal pociekła mi ślinka.

Chwyciłam drzwiczki szafki, w której zazwyczaj było pieczywo. W jej wnętrzu znalazłam jedynie kilka słoików wypełnionych konfiturą. Zerknęłam do kolejnej, jednak i tam niczego nie znalazłam. W końcu postanowiłam udać się do spiżarki. Pchnęłam drzwi, które prowadziły do pomieszczeń służby i wtedy usłyszałam donośny głos dziadka, dobiegający z jego gabinetu.

   - Ten pomysł jest nader absurdalny! - Wrzasnął tak głośno, że aż podskoczyłam.

Stanęłam lekko otępiała. Zaskoczył mnie tonem jego głosu. Dziadek zazwyczaj był bezkonfliktowy i szczerze nie przypominałam sobie, kiedy ostatnio słyszałam w jego głosie takie zdenerwowanie. Zapominając o głodzie, podążyłam w stronę jego gabinetu, zatrzymując się kilka cali od framugi drzwi.

   - Henryku, pozwól mu chociaż dokończyć. - Upomniała go babcia.

   - Nie mam z nim o czym rozmawiać... - Ciągnął wściekle. - Wiem co ona przeżyła i nie pozwolę jej znów przez to przechodzić.

   - Zapewnimy jej ochronę, bądź o to spokojny. - Od razu rozpoznałam cierpliwy i spokojny głos Dumbledora.

   - Spokojny? - Parsknął śmiechem. - Oni będą jej tam szukać, to zbyt oczywiste. A kiedy w końcu ją dostaną, drugi raz nie pozwolą jej uciec.

Nieważne jak silnie próbowałam powstrzymać przypływ wspomnień, te słowa sprawiły, że powróciły wywołując dreszcz na moim ciele.

   - Będzie miała zapewnioną ochronę. - Kontynuował spokojnym głosem Dumbledore. - Będę osobiście czuwał nad tym, aby zapewnić jej bezpieczeństwo w Hogwarcie.

   - Tu niczego jej nie brakuje, Albusie. - Stwierdził stanowczym głosem. - Ma ochronę, nas oraz zapewnioną edukację. Jest bezpieczna.

   - Sądzę jednak, że powinieneś się nad tym zastanowić. -  Wtrącił dyrektor.

Opierając się plecami o ścianę, osunęłam się na podłogę, podciągając kolana pod brodę. Moje myśli krążyły wokół tego, co zostało powiedziane. Czułam się tu tak dobrze, że przez myśl mi nie przeszło, iż jestem więziona, jak dzikie zwierzę w klatce. Kochałam moich dziadków i wiedziałam, że chcą oni dla mnie jak najlepiej, jednak czego ja chciałam... Bałam się powrotu do Hogwartu. Louis skończył już szkołę, a z nikim stamtąd nie utrzymywałam już kontaktu. Nawet z Lorą... Myśli sprawiły, że poczułam jakby ktoś ścisnął mi serce.

    - Zastanów się nad tym, Henryku. - ciągnął Dumbledore, podnosząc się z sofy. - Jeśli zmienisz zdanie, wiesz gdzie mnie szukać.

   - Nie sądzę, aby moja opinia na ten temat, uległoby zmianie. - Stwierdził chłodno.

   - Pamiętaj o tym, że taka izolacja może ją również skrzywdzić. - Westchnął ciężko. - Twoja wnuczka nie jest już dzieckiem.

Podniosłam się gwałtownie, gdy drzwi skrzypnęły, a na korytarzu pojawiła się sylwetka wysokiego i szczupłego starszego mężczyzny. Spojrzał na mnie spad swoich okularów połówek, uśmiechając się dobrotliwie. Skinęłam głową w jego stronę, odwzajemniając jego uśmiech.

   - Witaj, moja droga. - Powiedział dobrotliwym głosem. - Jak się miewasz?

   - Sądzę, że dużo lepiej niż wcześniej. - Odpowiedziałam cicho.

Po krótkiej chwili, tuż za plecami Albusa pojawił się dziadek. Spojrzał na mnie, a ja poczułam zmieszanie. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wszystko słyszałam.

   - Chcę wrócić. -  Wypaliłam.

Na twarzy mojego dziadka dostrzegłam gniew połączony z przerażeniem. Spuściłam wzrok, gdy dotarło do mnie, to co wypowiedziały moje usta. Nie chciałam sprawiać mu bólu. Bo przecież robi to dla mnie dlatego, że mnie kochał. Jednak myśl o tym, iż znów miałabym być więźniem, sprawiała, że mimowolnie zaprotestowałam, chcąc się uwolnić.

   - To nierozsądne, moje dziecko. - Wyznał spokojnym głosem. - Nie powinnaś decydować o tym tak pochopnie. Tu jesteś bezpieczna.

   - Szkoliłeś mnie. Uczyłeś walczyć bronią, abym mogła się obronić. - Wyrzuciłam w stronę dziadka. - A więc dlaczego mi nie ufasz?

Usłyszałam jedynie ciężkie westchnięcie.

   - Jeśli chcesz możesz wrócić jeszcze dziś, ze mną. - Wtrącił Dumbledore.

Spojrzałam na profesora i pokiwałam głową. Czułam złość, której nie potrafiłam ujarzmić w żaden mi znany sposób. Dlatego odwróciłam się i ruszyłam w stronę mojego pokoju. Kiedy przekroczyłam próg i zamknęłam za sobą drzwi, zaczęłam zastanawiać się nad tym czy dobrze robię. Odepchnęłam, jednak od siebie poczucie winy i chwyciłam za torbę, pakując do niej najpotrzebniejsze rzeczy. Gdy byłam już prawie gotowa, usłyszałam pukanie do drzwi.

   - Możemy porozmawiać? - Przez uchylone drzwi spojrzał na mnie dziadek.

   - Jasne. - Mruknęłam.

Mężczyzna wszedł do środka i usiadł na rogu mojego łóżka. Nie chciałam inicjować rozmowy. Udałam, że czegoś szukamy, aby sprawić, by to on przerwał tę cieszę.

   - Wybacz mi, proszę. - Powiedział cicho. - I zrozum, że martwimy się o ciebie.

Odwróciłam się i ujrzałam jego zmartwioną twarz.

   - Usiądź, proszę. - Wskazał miejsce obok siebie, a ja tam usiadłam. - Jesteś tu bezpieczna, jednak jeśli... - Przerwał na chwilę, wzdychając. - Jeśli chcesz wrócić do Hogwartu, pozwolę ci na to.

Spojrzałam na niego, lekko się uśmiechając.

   - Mam tylko jedną prośbę. - Wyciągnął różdżkę z kieszeni, a po chwili tuż przed nami pojawiła się skrzynia. - Weź go ze sobą.

The enemy | Draco Malfoy/OC, Mattheo Riddle/OC |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz