Kilka dni wcześniej.
Kolejny dzień pod rząd usnęłam przy biurku. Jak tak dalej pójdzie niedługo łóżko nie będzie mi potrzebne. Wyciągnęłam się na krześle przez co pozwoliłam każdej możliwej kostce strzelić sobie, w międzyczasie sprawdziłam która jest godzina. Dochodziła 7:30, czyli dziś obudziłam się przed czasem. Kalendarz który stał na biurku wskazywał, że jeszcze tylko trzy dni pracy, a potem żegnaj ministerstwo i witaj dwumiesięczna przygodo! Już na samą myśl ranek stał się cudowny. Na szybko ogarnęłam się. Skoro dzisiejszy dzień zapowiadał się pięknie, to wybrałam brązowe spodnie i kremową lnianą koszulę oraz oksfordki. Nie zapowiadali żadnych opadów więc płaszcza nie będzie potrzebny (wyjątkowo wisiał na balustradzie schodów zamiast w szafie). Zawsze jak zbliżał się dzień wyprawy, mój dom wygląda jakby przeszedł przez niego huragan. Na schodach walały się książki albo jakieś ubrania...
Schodziłam co drugi stopień lub slalomem bym ominąć rzeczy. Będąc na dole przywitał mnie również nie zachęcający widok. Salon gorzej wygląda niż piętro i schody. Stół cały była zawalony mapami, różnymi notatkami i dziennikami. Przynajmniej część skrzyń była zamknięta (nie chwal dnia przed zachodem słońca Eleno!) W całym tym bałaganie zaczęłam szukać swojej aktówki.
-Gdzieś tu była-mówiłam pod nosem szukając między rzeczami-gdzie jesteś...
Chodząc tak zahaczyłam stopa o pasek i prawie się wywaliłam
-Cholera!-dodałam łapiąc się krzesła pod którym leżała moja aktówka-własna torba chce się mnie pozbyć!
Zgarnęłam do niej kilka rzeczy w tym dziennik staruszka. Przed wyjściem spojrzałam w lustro nad stara komodą. Przeczesałam włosy palcami po czym na chwilę zawiesiłam dłoń nad talerzykiem z kluczami. Tak bardzo prosiło się by tym razem pojechać do pracy moją Impala z 67, ale odpuściłam. Todd chyba by mnie udusił gdybym spowodowała "wypadek" takim cudeńkiem. Już wystarczyło mi, że mam
zakaz jeżdżenia służbowym (za każdym razem mówię, że to nie ja! Coś uderzyło w auto przez co dachowałam!). Rzuciłam jeszcze okiem na dom, po czym zamknęłam drzwi i ruszyłam w stronę przystanku autobusowego. Sam dojazd nie trwał długo, jakieś 20 minut. Po drodze do ministerstwa zajrzałam do kawiarni po kawę. Odbierając zaciągnęłam się cudownym zapachem kawy z syropem karmelowym. Przydałby się jeszcze pączek, ale chyba mój poziom cukru zostałby zbyt szybko podniesiony...
Każdy kto przychodzi do ministerstwa zachwyca się tym jak wygląda. Budynek z zewnątrz przypomina muzeum, ale w środku wygląda jak hotel z ubiegłego wieku. Według starych dokumentów znajdował się tu jeden z prestiżowych hoteli. Do lat 40 XX wieku przyjeżdżali tu magowie z całego świata. Raptem 10 lat później budynek przeistoczył się w główną siedzibę Ministerstwa Magii. Część pomieszczeń została przystosowana do swoich celów, a część została po staremu. Niektóre z pomieszczeń mają nawet swój dawny wygląda! Wchodząc do środka ewidentnie czuje się magię tego miejsca. Recepcja nie zmieniła swojego wyglądu przez te lata. Drewniane panele na ścianach nie straciły swojego blasku jak i panele na podłodze. Chodząc po niej było można raz na jakiś czas trafić na jakiś poluzowany i skrzypiący fragment. Niektórym to przeszkadzało, ale tutejsi przyzwyczaili się do tego dźwięku. Sufit z kolei był przyozdobiony łukami w podobnych barwach co panele ścienne i w niektórych miejscach była beżowa farba. Nie wiem kto miał tak z lekka szalony pomysł by dać beż na sufit, ale cóż najwidoczniej podobała mu się ta wizja (mówi to osoba, która mieszka w domu wykonanym stylu wiktoriańskim...).
Na środku holu stała okrągła wyspa która służyła za recepcję. Według starych zapisków nie była okrągła i znajdowała się po prawej stronie przejścia do wind i schodów.
CZYTASZ
Szkarłatna róża (tytuł roboczy)
FantasyOna - wiedźma Ministerstwa Magii On - adept Akademii Izydora Gdy miasteczko Iris Town i jego okolicę nawiedza nieznana istota, Elena Bloodrose dostaje zadanie by dowiedzieć czym jest ów stwór. Z początku nie wydaje się to trudne, ale zbiegiem czasu...