Kilka miesięcy wcześniej
Jest dzisiaj chłodno i deszczowo. W pobliskim lesie szumią smagane przez wiatr drzewa. Idę w kondukcie żałobnym za trumnami. Już widać kamienne ogrodzenie cmentarza.
Trzymam mocno wieniec z kremowymi różami i białymi goździkami. Jest ciężki. Ręce mi już cierpną. Ale chciałam go nieść. Te kwiaty przypominają mi o mamie. Ona kochała grzebać w ziemi, a tata zawsze jej pomagał, przekopując ogródek. Słyszę ich śmiechy, które zagłusza pieśń żałobna.
Jest zimna, nieczuła i ciemna, a oni stoją w skąpanym w słońcu podwórzu. Trawa się zieleni. Wokół kwitną drzewka owocowe. Widzę oblepione białymi kwiatami gałęzie, jak kołyszą się na wietrze. Mama wstaje. Przybliża nos do pączków i zamykając oczy, zaciąga się ich zapachem.
Ścieram z policzka łzy.
To jest najmroźniejsza wiosna w moim życiu. W szopie leżą kwiaty, których mama nie zdążyła posadzić. Przygotowała nawet doniczki. Trzeba było je tylko rozwiesić na parapetach. Miała zrobić to rano, ale...
Pociągam zakatarzonym nosem.
Nie płacz, Ola! Nie płacz!
Słyszę jej głos.
Muszę być silna. Jeśli nie dla siebie, to dla rodzeństwa.
Zerkam na idącą obok mnie Kamilkę. Też ma załzawione niebieskie oczy. Specjalnie rozpuściła kręcone włosy, by opadały jej na policzki i zakrywały wykrzywione w bólu usta.
Muszę być silna! Muszę!
Z drugiej strony jest Adrian. Jakoś się trzyma. Ma tylko bladą twarz i podkrążone oczy. Tak jak ja od wypadku rodziców prawie nie śpi.
Przechodzimy przez rozwartą na oścież bramę, patrząc przed siebie na trumny. Mijamy pomniki. Są kolorowe. Palą się na nich znicze, a w wazonach lśnią się mokre kwiaty.
Moją twarz znowu zalewają krople.
Nie wiem już, które to łzy, bo smakują podobnie.
Za sobą słyszę ciche podszeptywanie, a potem ktoś wyciera nos w chusteczkę. To siostra mamy, Arleta. Jej duszący zapach perfum poznam wszędzie.
Zatrzymujemy się.
Patrzę na rozkopane doły. Zakrywam twarz i trzęsąc się, płaczę.
Oni naprawdę umarli! Naprawdę opuścili mnie na zawsze...
Już ustawiają trumny.
Ksiądz modli się nad nimi.
Unoszę zalaną łzami twarz. Widzę krzyż. Ich imiona. Widzę zdjęcia, które tam postawimy.
Uśmiechają się.
Ostatni raz.
Nie mogę wybaczyć sobie, że w tę burzową noc ich nie zatrzymałam. Tata był strasznie nerwowy. Nie wiem dlaczego. Kilka razy próbował się dodzwonić do pana Grzesia, ale on nie odbierał. W końcu wybiegł na korytarz, chwycił kurtkę i kluczyki od samochodu. Mama złapała go za przedramię i zatrzymując w progu, wyszeptała:
– Nie rób tego... Proszę.
– Marysia...
Spojrzał na nią znacząco.
– Dobrze – wypuściła ze świstem. – Ale pojadę tam z tobą.
Stałam w oknie. Co chwilę się łyskało. Patrzyłam, jak wsiadali do samochodu. Gdy zatrzasnęły się drzwi, po podwórzu rozległ się ryk silnika. Światła reflektorów mnie oślepiły. Tata wycofał i wyjechał na drogę. Robiło się coraz ciszej, tylko deszcz stukał w okno i rozmywał po szybie. Spływająca z rynien woda co rusz chlapała, a oni zniknęli w mroku.

CZYTASZ
Zwodzeni
Romance"Dotąd wszystkie kobiety traktował jak lalki... aż jedną sobie ożywił, by się z nią pobawić...". Po tragicznej śmierci rodziców Ola próbuje ułożyć sobie życie na nowo, nie zauważając czyhającego na nią zagrożenia. Wpuszcza do domu człowieka, który p...