Rozdział 11 Problemy małe i duże

168 12 2
                                    

~~Pov Wilbur~~

Weekend z y/n to chyba najlepiej spędzone chwile mojego życia, a na pewno ostatniego, bardzo powalonego roku. Wiem, że nie określiliśmy dosłownie co jest między nami, ale czuję się tak jakbym był z nią całe swoje życie. Podoba mi się, że nie zachowujemy się sztucznie w swojej obecności. Wręcz przeciwnie jest to całkowicie normalna relacja.

Mógłbym się budzić tak zawsze jak w ten niedzielni poranek. Mam w ramionach y/n, która jeszcze śpi. Naprawdę wygląda uroczo, przytuliła się do mnie jeszcze mocniej. Mógłbym leżeć tak godzinami, patrząc się na nią jak spokojnie śpi. Nagle się wybudziła.

Y/n: Dzień dobry

Will: Dzień dobry

Uśmiechnąłem się do niej. Spojrzała na mnie. Pochyliłem się i pocałowałem. Drugi raz w moim życiu. Było cudownie! Nie mogłem się doczekać aż będziemy ze sobą spędzać jeszcze więcej czasu. Y/n ma chwilową przerwę na kursach pisarskich, więc po pracy będziemy mieli dużo czasu dla siebie. Nie mogłem się z nią rozstać, gdy oznajmiła mi, że musi już iść, ale wiem, że jutro w pracy będę miał dużo czasu, żeby móc z nią go spędzić.

Will: Do zobaczenia skarbie!

Y/n: Do zobaczenia!

Odwróciła się jeszcze do mnie i ostatni raz mnie pocałowała. To naprawdę był wspaniały poranek.

~~Poniedziałek (nadal Pov Wilbur)~~

Siedzę w biurze szefa razem z pozostałymi członkami Lovejoy. Świetnie! Chyba nie wywali Nas po pierwszej wpadce?

Will: Gratulacje!

Mark: O co ci chodzi?

Will: O co? Nie przyszliście w piątek! Nie daliście znać ani mi ani szefowi. Nie zdziwiłbym się, gdyby teraz Nas wywalił.

Joe: Jakbyś ty nam o wszystkim mówił...

Will: Co masz na myśli?

Joe: Odkąd w twoim życiu pojawiła się y/n wszystko kręci się wokół niej. Opuszczasz próby nawet uciekłeś ze swoich urodzin, a my nie mamy prawo nie przyjść raz?

Will: Czy wy się słyszycie? Wy nie przyszliście do PRACY! Nie porównujcie się do mnie, bo ja jako jedyny byłem w piątek! A teraz co my jesteśmy zespołem i ponosimy konsekwencje razem...

Ash: Świetnie, że stawiasz sytuacje akurat przeciwko Nam, jakbyś ty...

I tu nie dokończył, bo do biura wszedł szef.

My: Dzień dobry

Hill: No nie wiem...

Hill usiadł na krześle. Przejrzał nas piorunującym wzrokiem.

Hill: Nie będę owijał w bawełnę to nie w moim stylu. Nie podobało mi się to, że moi klienci w piątek przez dłuższy czas siedzieli w ciszy. Macie prawo na dni wolne, ale wolałbym jednak, żeby takie sprawy omawiać wcześniej. Niestety nie będzie już drugiego razu, bo wypowiadam Wam umowę.

Mimo, że wiedziałem, że sytuacja może się tak potoczyć, postanowiłem walczyć o miejsce mojego zespołu w tej restauracji jak lew.

Will: To był jeden, jedyny przypadek, koledzy nauczyli się na swoim błędzie i będą przychodzić punktualnie.

Hill: Widzę, że nie dostrzegasz w tym swojej winy. Obwiniasz przyjaciół z zespołu, a to jednak nie oni zmusili kelnerkę do śpiewania na scenie. Powinna obsługiwać klientów, zamiast tego wydurniała się na scenie z jakimś śpiewaczkiem... Na pewno możesz być z Siebie dumny, a ona może Ci podziękować.

Spojrzałem na niego ze zdziwioną miną.

Hill: To nie mówiła Ci jeszcze? Twoja przyjaciółka straciła pracę chwilę przed Wami. Wyszła z lokalu bardzo załamana. Nie wiem czy jeszcze coś z tego będzie...

Spojrzał na mnie i złośliwie się uśmiechnął.

Hill: Skoro już formalności załatwione spadajcie stąd. Czekam na nowy zespół.

Wyszedłem z jego biura i trzasnąłem drzwiami, to samo zrobiłem z drzwiami wejściowymi. Nie mam poszanowania już do tego gościa. To jak potraktował mnie... a przede wszystkim y/n. Muszę do niej iść! Musze sprawdzić, jak się czuje!

~~Kilkanaście minut później (pov y/n)~~

Jestem załamana. Serio mnie wywalił za taką głupotę? Nienawidzę siebie za to co zrobiłam. Pewnie WIll ma przeze mnie problemy. Tylko, żeby ich nie wywalili za mój błąd. Ktoś od kilku sekund dobija się do moich drzwi. Otwieram, a tam stoi Wilbur.

Y/n: Nie mów mi, że Ciebie też wywalił?

Will: Chodź tu!

Wilbur wziął mnie w objęcia.

Will: Nie przejmuj się. Poradzimy sobie z tym jakoś. To nie jedyna praca w Londynie. Damy sobie radę.

Y/n: A jak z zespołem? Przegadałeś wszystko z chłopakami?

WIll: Nie wiem czy zespół jeszcze istnieje... Jeszcze bardziej się z nimi pokłóciłem.

Nie wytrzymam... Poszłam do łazienki. Nie mogę się rozpłakać przy Willu, a łzy cisną mi się do oczu już od rana. To moja wina...kurde! Nienawidzę tego wszystkiego!

Wilbur puka do drzwi łazienki.

Will: Otwórz proszę. Nie przejmuj się! To nie twoja wina kochanie.

Wyszłam z łazienki. Wzięłam Wilbura za rękę i zabrałam go do salonu na kanapę.

Y/n: Zastanawiałam się nad tym, odkąd wyszłam dziś z restauracji. Moje kursy zaczynają się dopiero za miesiąc, a za niedługo święta. To chyba dobry pomysł, żeby na jakiś czas pojechać do babci i siostry do domu. Chyba potrzebuję odskoczni. Bardzo Cię przepraszam, że Cię zostawiam akurat w takim momencie, ale ja tutaj nie wytrzymam.

Widziałam ból w jego oczach, ale chyba zrozumiał, że to coś czego potrzebuję.

Y/n: To oczywiście nie oznacza, że z nami koniec! Żebyś mnie źle nie zrozumiał. Nie chcę kończyć tej relacji, bo to ty mi pomogłeś się odnaleźć w mieście. Mam nadzieję, że będziesz na mnie czekał, dopóki nie wrócę.

Will: Oczywiście! Masz do mnie dzwonić! Nie pozwolę Ci tak zerwać tej relacji nawet gdybyś chciała, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo.

Pocałowałam go, ale to był najsmutniejszy całus jaki kiedykolwiek przeżyłam.

She's beauty, she's grace... (Wilbur Soot x Reader) Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz