~16~

111 7 14
                                    

Przemyłem w łazience twarz, otrzepałem włosy, zmieniłem koszulkę i wyszedłem z domu zamykając drzwi na dwa razy. Nie miałem planu co do spaceru. Chciałem się po prostu przejść.

Zjechałem windą na sam dół i wyszedłem z bloku, dając się ponieść własnym nogom w bliżej nieokreślone dla mnie miejsce. Obracałem się wokoło rozpoznając budynki, drzewa, miejsca w które idę, a pomimo to nie rozpoznawałem celu swojej podróży. Wpatrywałem się w czarne niebo, które dekorowały gwiazdy.

W końcu stanąłem rozpoznając doskonale miejsce. Oddalone od wszystkiego, spokojne, ciche miejsce wiążące wiele wspomnień.

Staw.

Staw gdzie Kenny spytał czy będę jego "ziemniakiem" czy ki chuj.

Staw przy którym miałem wiele pozytywnych wspomnień. Tyle tańców, tyle rozmów, tyle śmiechów, tyle uczuć...

Podszedłem do brzegu jeziora czy tam stawu, nie ważne. Stanąłem przy wierzbie i zjechałem po niej plecami, opadając tyłkiem na ziemię.

Miesiąc. Już miesiąc minął od mojego wybuchu. Miesiąc od zerwania. Miesiąc od kiedy jedyne co w sobie czuję to dziwną pustkę. Miesiąc od kiedy tutaj nie przychodziłem. Miesiąc, jak nie dłużej od kiedy Kenny mnie tu zabrał ostatni raz. To zabawne. Zabawne, że tak się tego wypierałem, tak uciekałem z początku, a kiedy doszło co do czego, kiedy czułem przy nim szczęście, kiedy czułem się bezpiecznie, kiedy coś nas łączyło to on... Po prostu zerwał, po prostu przestał traktować mnie jak człowieka. Nie potrafię dalej tego zrozumieć.

Wgapiłem się w czyste, nieruchome jezioro w którym odbijało się milion gwiazd, odbijał się biały księżyc, czarne niebo i drzewo pod którym siedziałem. Woda, która za każdym dotknięciem mojego buta zamarzała miejscami, aby się roztopić i ponowić proces swojego istnienia.

Początki wiosny. Jest na tyle ciepło, aby nie nosić kurtki, ale w nocy jest na tyle zimno aby siedzieć w bluzie, której nie zabrałem z domu. Wolałem zamarznąć z jakiegoś powodu. No i w trakcie spaceru nie za bardzo przeszkadzał mi chłód.

Cała radość związana z relaksującym przyjściem Buttersa tak nagle znikła. Opuściła moje ciało tak szybko jak się w nim znalazła.

Usłyszałem kroki. Ktoś szedł w moją stronę powoli, trawa była jedynym co go demaskowało. Rozpoznawałem odgłos kroków, rozpoznawałem ich ciężar, ale nie byłem w stanie dopasować osoby do odgłosów.

Ktoś bardzo wysoki i szczupły, oparł się o wierzbę z mojej prawej strony. Nie miałem ochoty patrzeć kto to. Wpatrywałem się tępo w wodę, w księżyc który odbijała.

- Księżyc jest dzisiaj piękny, prawda?* - spytał niski, ciepły, poważny głos Craiga, którego naprawdę dawno już nie słyszałem. Na mojej twarzy znalazł się delikatny uśmiech, którego nie miałem zamiaru nawet ukrywać.

- To prawda, jest przepiękny - przyznałem podnosząc wzrok powoli na czarnowłosego chłopaka. Jego zielone oczy przeniosły się z nieba, wprost na mnie, a jego usta udekorował niewymuszony uśmiech.

- Co tu robisz tak zupełnie sam? Nie jest ci zimno? - spytał, siadając obok mnie, jakby to była norma. To zabawne. Craig troszczący się o mnie.

To było... Naprawdę miłe.

- Daję radę - odpowiedziałem na jedno z pytań, nie mogąc za bardzo uwierzyć w to, że Craig Tucker tutaj jest. Ten Craig Tucker. Ten przez którego doszło do...

- Mówisz to królowi ukrywania prawdy, wiem kiedy ktoś kłamie - zażartował Craig, a jego mina nawet nie drgnęła przy tym. Rozbawiło mnie to z jakiegoś powodu. Z jakiegoś powodu parsknąłem radosnym śmiechem przy tak nieśmiesznej sytuacji. Z jakiegoś powodu śmiech sam wydobywał się z mojego gardła, a ramiona otoczył mi ciepły, pluszowy materiał bluzy.

Wojna, Miłość, Łzy ~Twenny/Creek~ ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz