Ubieram się jak najszybciej tylko mogę. Narzucam na siebie koszulę, którą jednocześnie zapinam i chowam rzeczy po kieszeniach jeansowej kurtki, a i ją po chwili też zakładam. Pospiesznie sprawdzam, czy mam wszystko ze sobą, po czym piszę krótką karteczkę dla moich rodziców, na wypadek, gdybym miała nie wrócić zbyt szybko. W końcu nie mam prawa wiedzieć, co wydarzy się, kiedy przekroczę próg mojego mieszkania.
Wychodzę z domu i zmierzam na przystanek. Jestem zmuszona na nim czekać. Cały czas przechodzę z nogi na nogę, przez co pewnie muszę wyglądać komicznie. Trochę jak osoba idąca na rozmowę kwalifikacyjną, która zapomniała przed wyjściem skorzystać z łazienki. A przynajmniej tak mi się wydaje.
Ostatecznie mój środek transportu przyjeżdża. Wchodzę do niego jak najszybciej, żeby móc usiąść gdziekolwiek. Co prawda mój pośpiech nie jest zbyt uzasadniony, bo w autobusie świeci pustkami (w końcu wszyscy są w pracy), ale moje zachowanie dzisiaj jest aż za bardzo gwałtowne, więc muszę je sobie jakoś wyjaśniać.
Niemal przez cały czas wbijam paznokcie we wnętrze dłoni. Stresuję się jak cholera. Do tego dorzucam to, że moja noga podskakuje niemal cały czas. To tym bardziej podtrzymuje moją teorię o tym, że wyglądam jak potencjalna osoba ubiegająca się o pracę w jakiejś korporacji.
Kiedy zostają ostatnie dwa przystanki, staram się ignorować wszystkie odruchy mojego ciała, jakkolwiek niemożliwe by to nie było. I tak powstrzymywanie ich graniczy z cudem.
Drzwi wreszcie otwierają się na moim przystanku. Niemal wybiegam z autobusu i zmierzam do mieszkania Jona. Nie mam pojęcia, co tam zastanę, ale muszę tam iść. Muszę go zobaczyć i usłyszeć, co ma mi do powiedzenia, inaczej nie pozbędę się mętliku w głowie.
Do bloku wchodzę na dosłownie pełnej prędkości, dzięki uprzejmości jakiegoś starszego pana, który akurat również wchodził do budynku. Pakuję się do windy, która po chwili zmierza na trzecie piętro. Kiedy z niej wychodzę, staję przed drzwiami do mieszkania. Patrzę na nie, jakbym próbowała spojrzeć przez nie na wylot. Dopiero teraz tak naprawdę zaczynam się zastanawiać, co ja robiłam przez ostatnie pół godziny. Emocje tak bardzo wzięły we mnie górę.
Jednak nie mam zamiaru teraz zmieniać sytuacji, w której się znalazłam. Mimo że boję się nacisnąć dzwonka, to i tak chcę wiedzieć, co mój chłopak ma zamiar mi powiedzieć. Dalej jest mi przykro i zwyczajnie źle z tym, jak mnie wtedy potraktował, ale jego list i desperacja pokazują, że żałuje tego bardziej, niż czegokolwiek.
Wreszcie udaje mi się przemóc i naciskam przycisk, a wewnątrz rozlega się dźwięk, jeszcze bardziej irytujący, niż u mnie w mieszkaniu. Teraz już absolutnie nie mam wyjścia.
Po chwili słyszę dźwięk otwierającego się zamka, przez co niemal od razu mój wzrok wędruje na moje trampki. Wątpię, żebym była w stanie od razu spojrzeć w oczy mojemu chłopakowi.
Drzwi się otwierają, a ja jedyne co widzę to buty oraz spodnie garniturowe Jona. Zmusza mnie to do podniesienia wzroku, bo to nie jest jego normalny zestaw. Szczególnie, kiedy po chwili zauważam jego marynarkę.
Jednakże zanim udaje mi się przyjrzeć mu się bardziej, ten zamyka mnie w szczelnym uścisku, którego zdecydowanie nie przewidziałam. Przez to, stoję jak słup soli i nie jestem w stanie jakkolwiek zareagować.
- Przepraszam - szepcze mi do ucha - Tak cholernie przepraszam - jeszcze mocniej mnie obejmuje.
- Jon, udusisz mnie - mówię cicho, kiedy udaje mi się choć trochę otrząsnąć. Mój chłopak niemal od razu luzuje uścisk, a po chwili znowu staje na przeciwko mnie. Spoglądam na jego twarz, w której kryje się wiele emocji - Mogę wejść? - pytam jeszcze, a wszystkie moje sarkastyczne uwagi i idiotyczne żarty nawet mi nie przechodzą przez myśl.
CZYTASZ
Lifeline | Jon Bon Jovi
Fiksi Penggemar[OSTRZEŻENIE 1] Pisany przede wszystkim dla rozrywki dość długi tasiemiec, którego akcja (xd) prawdopodobnie nie zmieści się w 100 rozdziałach. [OSTRZEŻENIE 2] Przed sięgnięciem po to coś, co chyba muszę nazwać fanfikiem, nie polecam sugerować się...