: Rozdział V :

215 15 6
                                    

Wstawanie zawsze jest trudnym czasem chyba dla każdego. Rzadko kiedy wstajemy robiąc to energicznie i wcale nie jesteśmy już śpiący. Jest to normalne, więc także i dzisiaj było tak samo u mieszkańców Los Santos.

Ciepłe promienie słońca wpadały do pokoju o bladych, białych ścianach. Mężczyzna leżący pod ciepłą kołdrą nie okazywał chęci to jakiegokolwiek ruchu, szczególnie wstania. Niestety na jego nieszczęście słońce nie dawało spokoju co powodowało zbyt dużą irytację i dyskomfort. W końcu szarowłosy nie wytrzymał i usiadł na materacu ziewając. To nie tak, że się nie wyspał czy coś takiego, szczerze mówiąc spało mu się lepiej niż przez ostatnie kilka dni, jednak miał wrażenie, że ten dzień będzie dla niego wyczerpujący. W tamtym czasie jeszcze nie spodziewał się, że tak naprawdę jego przeczucia były trafne. Po krótkiej chwili spojrzał na okno, przez co trafił wzrokiem wprost na słońce, zamruczał niezrozumiałe słowa pod nosem i zamknął automatycznie oczy. Niechętnie wstał ze swojego śpiulkolota i wywrócił się na swój brzydki ryj kurwa koniec wstrząs mózgu gwarantowany.

„Poker face." | morwin Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz