1 września 1995
Obudziły mnie promienie słońca przebijające się przez szybę w oknie mojego pokoju. Przyzwyczajając się do oświetlenia pokoju spojrzałam na zegar:
8.00
Super, za 3 godziny mam pociąg.
Niechętnie wstałam i zaspanym jeszcze krokiem podeszłam do drzwi od łazienki. Przrbrałam się w przygotowane od wczoraj ubrania i zrobiłam poranną toaletę. Schodząc ze schodów wiązałam krawat w ślizgońskich barwach i o mało co nie przewróciłam się. Kiedy byłam już całkowicie gotowa zajrzałam jeszcze do kuchni, aby zrobić sobie coś do jedzenia, a przy stole siedział mój brat Nathan, który jedząc kanapkę z masłem orzechowym czytał proroka codziennego. Brunet kiedy mnie zobaczył uśmiechnął się i zapytał czy jestem przygotowana.
-Mhm, wszystko mam- odpowiedziałam mu robiąc w trakcie tosty z serem. Nathan odłożył w tym czasie gazetę i odchrząknął dosyć poważnie.
Ooo zaczyna się....
-Jest mi przykro, ale nie puszczę Cię do Hogwartu. Jest tam zbyt niebezpiecznie, a Sama-wiesz-kto powrócił.
-Ale Hogwart jest bezpieczny nic mi się nie-
-Mia! Hogwart owszem jest bezpieczny, ale jak coś Ci się stanie, nie wybaczę sobie tego. Razem z Zakonem Feniksa próbujemy coś zrobić, aby wszyscy nasi bliscy byli bezpieczni.
-Proszę Nath. Obiecuję, że będę co tydzień pisać listy, że nic mi nie grozi. Tylko proszę puść mnie....
Nathan spojrzał na mnie i chwilę się zastanowił. Wziął głeboki wdech i pokiwał twierdząco głową.
-Zgoda, ale trzymam Cię za słowo- i mocno mnie przytulił. Odwzajemniłam jego uścisk. Idąc w stronę drzwi złapawszy za klamkę zawahałam się i podbiegłam do niego i rzuciłam mu się ostatni raz w ramiona.
- Pamiętaj, jak coś Ci się stanie to ja pójdę do tych pieprzonych mugoli.
-Tak się nigdy nie stanie. Nie pozwolę Ciebie puścić do tych pieprzonych mugoli- zaśmiał się pod nosem na słowo, które użyłam do określenia tych ludzi i puścił mnie z objęć i spojrzałam na jego twarz po raz ostatni i zamknęłam drzwi. Nasz dom był połączeniem dwóch kamiennic połączonych w jedną, ogromną kamienicę. Szyby były przyciemniane z związku z tym nadawało to jeszcze większy urok. Po ścianach pnęły się bluszcze, które pokrywały praktycznie ¾ ściany w naszej części domu. Nasze mieszkanie było w części pierwszej, najdalej odsuniętę. Wokół terenu zamieszkania była trawa, w której umieszczono przez mojego kochanego ojca małą ławeczkę z parasolką. Niby mała ławeczka, ale cała nasza rodzina się w niej mieściła. Była ona zasłonięta żywopłotem, dzięki któremu to miejsce było bardziej dyskretne. Po ścianach wił się bluszcz idealnie zakończony pod moim balkonem, dzięki czemu w nocy mogłam zejść po nim i pójść do lasy wyciszyć się, uspokoić. Kochałam ten dom w różnych znaczeniach tego słowa.
Idąc na peron nuciłam sobie ulubioną piosenkę mamy, która mnie jej nauczyła. Minęłam właśnie starszą panią, która miała problemy z chodzeniem z dwoma wielkimi torbami zakupowymi. Podeszłam do niej i delikatnie zapytałam się czy jej pomóc. Starsza kobieta zawahała się, iż nie chciała robić mi kłopotu, ale po naleganiu, zgodziła się. Niosąc jej torby, kobieta pokazała mi gdzie mieszka i tam mam zostawić jej zakupy. Złożyło się, że mieszkała dwie alejki dalej niż ja, a praktycznie nigdy jej nie widziałam. Kiedy doszliśmy do jej kamienicy otworzyła mi drzwi i pokazała na pierwsze drzwi na parterze. Położyłam jej zakupy na podłogę przed drzwiami, a starsza pani uśmiechnęła się i podziękowała, a jej twarz w zmarszczkach radośnie śmiała się. Oczy były kontrastem od cery. Cera była blada, a oczy mocno zielone niczym soczysta trawa po deszczu. Wzięła torby i otwierając drzwi powiedziała cicho tak jakby pod nosem trzy słowa:
CZYTASZ
𝐀𝐧𝐨𝐭𝐡𝐞𝐫 𝐋𝐨𝐯𝐞||𝐃.𝐌
FanfictionJeżeli kochasz, czas zawsze odnajdziesz, nie mając nawet ani jednej chwili. Trzeba coś kochać, żeby to znienawidzić