.20. Gdzie jest teraz moja książka?

86 12 49
                                    

Styczeń, piętnaście lat temu

Ira leżał w ciemnościach na łóżku i wsłuchiwał się w odgłos niewielkiego zegarka. Mała wskazówka odmierzająca sekundy nieustannie przesuwała się w koło tarczy, wydając przy tym ciche tykanie. Ten dźwięk go uspokajał, usypiał, a Ira chciał już tylko spać.

Mężczyzna, który zabrał go ze szpitala, był tym samym człowiekiem, którego Ira poznał w Tajlandii. Wiele wspomnień z tego okresu zatarło się już w jego pamięci, ale nie to.

Pamiętał minę Bolta, gdy Aaron ściągnął go z tego śmierdziela, który chciał rządzić dzieciakami. Jak miał na imię ten chłopak?

Nagle Ira zdał sobie sprawę, że nie pamiętał, jak sam się kiedyś nazywał, a przecież powinien pamiętać. Tamto imię nadała mu matka. Musiało coś znaczyć. Musiało być dla niej ważne, tak jak on. Urodziła go, więc musiała go kochać. Tak jak matka chłopca z komiksu.

Gdzie była teraz jego książka?

Z trudem przewrócił się na drugi bok. Czekanie na śmierć było nudne i strasznie się ciągnęło, ale Ira wiedział, że jeśli nie będzie nic jadł i pił, to w końcu umrze.

Bolt powiedział mu, że śmierć z głodu jest straszna, ale on miał to gdzieś. Nie bał się. W tej chwili jedyne, czego się obawiał to to, że znajdzie go tu facet, który zrobił mu krzywdę.

Bolt nazwał to gwałtem — obrzydliwą rzeczą, którą silni robili słabym. Teraz Ira też był słaby, a przecież kiedyś obiecał sobie, że będzie najsilniejszy ze wszystkich dzieci ulicy. Od dawna jednak nie był już takim dzieckiem. Nie mieszkał na ulicy. Nie musiał martwić się o jedzenie i suche miejsce do spania.

Cyk, cyk, cyk. Wskazówka zegarka nieubłaganie odmierzała mijający czas.

Kiedy Ira postanowił, że chce umrzeć? Chyba wtedy, gdy musiał pierwszy raz iść do toalety. Popłakał się wówczas z bólu, złości, bezsilności i wstydu. Śmierć rozwiązałaby problem, rozwiązałaby wszystko.

Zamknął oczy, i tak było ciemno. Jego oddech był płytki i szybki. Usta miał popękane, a język aż sztywny. Gdyby trzeba było coś powiedzieć, nie byłby w stanie.

Drzwi do pokoju, w którym umieścił go Bolt, otworzyły się. Ira nie zareagował. Wiedział, że to on. Chyba sprawdzał, czy Ira wciąż żył.

Wszedł do środka. Kroki bosych stóp były ciche i znacznie krótsze niż Bolta, a zapach unoszący się od tej osoby nie przypominał ciężkich, piżmowych perfum właściciela lokalu.

— Hej. Mały… Śpisz?

To była kobieta. Pewnie ta, która jakąś godzinę temu jęczała, jakby robiła trzecią serię cardio albo wyciskała sztangę.

Ira znowu usłyszał człapanie jej bosych stóp. Obeszła łóżko z drugiej strony, pomacała po blacie szafki, pewnie w poszukiwaniu przełącznika lampki, a potem zaklęła cicho, gdy przez przypadek przewróciła zegarek.

Blade światło oślepiło Irę, chociaż był do niej odwrócony plecami. Kobieta znowu obeszła łóżko, żeby spojrzeć na niego. Szturchnęła go lekko.
— Mały. Żyjesz?

Ira nie odezwał się. Nie otworzył oczu.

— Bolt! — wrzasnęła tak głośno, że aż szyby w oknach zadrżały. — Booolt! — Powtórzyła.

Z głębi domu dobyło się głośne szczekanie, a po nim seria szpetnych przekleństw. Po chwili Ira usłyszał ciężkie kroki mężczyzny.
— Czego drzesz ryja? — zapytał, gdy wszedł do pokoju.

Kiedy usta twoje: Sprzedany [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz