Cześć Kochani! Tak, jak Wam obiecałam, wracam z kolejnym tomem BF! <3.
Jednak zanim zaczniemy, mam dla Was bardzo WAŻNĄ INFORMACJĘ
Otóż, pierwszy tom ma wiele błędów, za które przepraszam, ale chciałam jak najszybciej dawać Wam nowe rozdziały, a przez to nie miałam czasu na poprawki. Jednak teraz Jacob jest już po kilku redakcjach i wygląda znacznie lepiej ;) Myślałam o tym, by edytować wszystkie rozdziały, ale obawiam się, że wtedy stracę Wasze komentarze, a tego naprawdę bym nie chciała.
Jednak doszło do pewnej bardzo ważnej zmiany. W pierwszym tomie poznajecie Corę. Jej imię zostało zmienione na Lexi. Więc pamiętajcie, że to ta sama osoba :)
I to chyba wszystko :)
Życzę miłego czytania! <3
_________________________________________________________________-
Vincent
Gdy tylko dom opustoszał, zajrzałem do gabinetu ojca. Spodziewałem się, że będzie wściekły. Nie przeszło mu od momentu, w którym poinformowałem o naszej porażce.
– Zastanawiam się, czy nie powinniśmy zorganizować jakiegoś pogrzebu – stwierdziłem zamyślony. – Zginął twój brat.
– Brat – powtórzył szorstko z ironicznym uśmiechem. – Nie ma ciał, nie ma pogrzebu. Nie będę organizował ekipy poszukiwawczej. A zwłaszcza nie dla zdrajcy.
Ojciec miał swoje definicję wielu słów. Zdążyłem się do tego przyzwyczaić i już lata temu przestało mnie to drażnić. W jego oczach Tristian był zdrajcą, choć to ojciec kazał go śledzić i postanowił zabrać mu wszystko, włącznie z życiem, kiedy zauważył niezły zysk. Nie miałem zamiaru tego komentować. W gruncie rzeczy rozumiałem, dlaczego to zrobił. Jednak nie wszystko poszło tak, jak planowaliśmy.
– Co zrobimy z Lexi?
– Miała zginąć. A ty miałeś dopilnować, by tak się stało, gdyby ci idioci nawalili.
– Dobrze wiesz, że nie miałem jak tego zrobić. Nie spodziewałem się, że wszyscy postanowią brać w tym udział. Alexander poczuł się jak szef – dodałem z odrazą.
Ojciec skrzywił się, po czym odpalił cygaro. Patrzył na obraz, zawieszony nad dziwami i wyraźnie się nad czymś zastanawiał. W końcu ponownie skupił się na mnie.
– Twoi bracia ostatnio zbyt często niszczą moje plany. Nie po to opłacałem ludzi mojego brata, by coś poszło nie tak. Wszystko było, kurwa, zaplanowane. Gdyby nie oni, sytuacja byłaby zupełnie inna.
– Nagle zaczęli się interesować.
– Nie martwię się o Richiego i Setha, ale Jacob i Alexander mnie niepokoją.
– Katherine i Ashton również nie są godni zaufania.
– Ashton nie jest częścią naszej rodziny – zaznaczył ostro. – Poza tym, nikt nie jest godny zaufania. Obserwuję ich, nie zapominaj o tym.
– Zamierzasz coś zrobić?
– Nie. – Upił łyk koniaku, otarł usta wierzchem dłoni i zaciągnął się cygarem. – Co do Lexi, teraz jej nie zlikwidujemy. Być może nigdy tego nie zrobimy. Ale zawsze możemy wykorzystać fakt, że nosi to samo nazwisko.
– Myślisz o czymś konkretnym?
– Myślę przyszłościowo, synu. Naucz się tego, bo gdy obejmiesz władzę, zobaczysz, jakie to ważne.
Kiwnąłem głową w odpowiedzi, wiedząc, że ma rację. Stałem u jego boku wystarczająco długo, by się tego nauczyć. Mimo wszystko wciąż nie rozumiałem niektórych jego decyzji. Nigdy jednak nie przyszło mi do głowy, by się z nimi nie zgadzać. W dniu, w którym poinformował mnie o swoim planie nawet przez głowę nie przeszło mi, że to zły pomysł. Przejęcie interesu Tristiana było dobrą zagrywką, a bez jego śmierci nie udałoby nam się tego dokonać. I gdyby nie zbyt duże zainteresowanie moich braci, wszystko byłoby znacznie spokojniejsze.
– Zanim tu przyszedłem, rozmawiałem z Cino Onorato. Jest chętny nawiązać z tobą współpracę. Nalega jednak na szybkie spotkanie.
– Dopiero teraz mi o tym mówisz? – wycedził wściekły.
– Chciałem wcześniej przeanalizować inne problemy.
– Nie jesteś pieprzonym analitykiem, do cholery! Onorato jest naszym priorytetem, oczywiście po Danielsach. – W ciągu sekundy uspokoił się, a jego twarz ze wściekłej zmieniła się na zamyśloną. – Odciąganie tego w czasie nie jest dobrym pomysłem. Chętnych na ten interes jest zbyt wielu. Polecę do niego w ten weekend.
– W ten weekend? A przyjęcie?
– Zastąpisz mnie. Nie muszę pokazywać się wszędzie osobiście, a szczególnie w miejscach, w których być tak naprawdę nie muszę.
– Zabrać ze sobą Norę?
– Nie. Będzie tam twoje rodzeństwo.
Odkąd pamiętałem, zawsze wchodzili mi w drogę. Miałem trzydzieści trzy lata, a przez nich czułem się jak w pieprzonej piaskownicy. Czekałem, aż stanę na czele tej rodziny i wszystko, co do tej pory mnie wkurwiało, przestanie istnieć. Żadne z mojego rodzeństwa nie było w stanie docenić nawet faktu, że nie byłem pozbawiony skrupułów jak ojciec. W przeciwnym razie przynajmniej jeden z moich braci zginąłby pierwszego dnia nowych rządów. Czasami zastanawiałem się, czy nie powinienem tego zrobić, gdy przyjdzie czas. Wciąż nie wykluczałem takiej opcji.
– Po weekendzie planuje wrócić do Yonkers. Chyba że będę ci potrzebny?
Ojciec zastanowił się przez kilka sekund.
– Musimy przemyśleć, czy powinieneś tam wracać.
– Co masz na myśli?
– Zbyt wiele teraz się dzieje. Nie wiem, czy to dobry pomysł, byś opuszczał Nowy Jork.
– Sam przydzieliłeś mi teren. Powinienem mieć na niego oko.
Nie chciałem, by którykolwiek z moich braci mógł podważyć mój autorytet. Cokolwiek nie wydarzyło by się w Yonkers, byłoby według nich moją winą. I tak z każdym rokiem ciężej było mi się powstrzymać od wymierzenia im sprawiedliwości.
– Przydzieliłem ci teren najbliżej Nowego Jorku. Wystarczy, że postarasz się pilnować obu jednocześnie. To chyba nie takie trudne, zważywszy na to, że do siebie dzieli cię jedynie trzydzieści kilometrów, prawda?
– Masz rację.
– Możesz odejść.
Kiedy tylko wyszedłem z gabinetu ojca, ruszyłem w kierunku schodów, po czym skręciłem do mojego skrzydła. Nie mogłem nie zgodzić się z ojcem w kwestii odległości od dwóch miast, ale chyba nie docierało do niego, że zbyt wiele ode mnie wymagał. Szczególnie w tamtym czasie. Być może powinienem się cieszyć, że jako jedyny wzbudzam jego zaufanie i tak wiele zadań mi powierza, ale czułem zbyt dużą presję.
CZYTASZ
Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANA
RomanceVincent Blakemore wydawał się być przykładnym synem swojego ojca. Lata temu odsunął się od rodzeństwa, by przygotowywać się do objęcia władzy, gdy nadejdzie czas. Nie widział w tym niczego złego. Wręcz przeciwnie. Był przekonany, że on jako jedyny w...