Drobny problem

337 28 3
                                    

Minął tydzień od poprzedniej sprawy, którą Scotland Yard przydzielił Sherlockowi i jego partnerowi. Podobnie jak dwie bliźniacze sprawy sprzed kilku miesięcy-śledztwo dalej trwało, nie znaleziono sprawcy. Nasza dwójka, postanowiła, że zostawi te sprawy i zajmie się czymś innym. Na szczęście angielski wydział-miał pełno  trudnych zleceń dla młodego detektywa. Dlatego teraz Sherlock siedział na swoim krześle, popalając i jakby się nad czymś zastanawiając. Watson tymczasem siedział przy biurku i pisał nowe opowiadanie. W jego głowie-wreszcie narodziły się jakieś pomysły. Po spotkaniu Moriartego, zdecydował się napisać krótkie, poboczne opowiadanie na jego temat. Tylko był jeden, dość istotny problem- niezbyt dobrze znał rodzine Moriarty. Na szczęście dowiedział się tego i owego od ludzi mieszkających w ich okolicy. Lecz jego opowieści miały być pisane na faktach. Oparte o prawdziwe zdarzenia. Więc narazie napisał tylko początek, czyli jakieś 15 stron autobiografii Williama Jamesa Moriartego i jego rodziny. Na resztę- nie miał zwyczajnie materiałów. Chciał, żeby w tej pobocznej historii było miejsce również na słynnego detektywa. Było to bardzo prawdopodobne, ponieważ Johnowi wydawało się, że po pierwszym spotkaniu Sherlocka i Moriartego, detektyw jakby powstał z martwych. Stał się bardziej zainteresowany problemami zwykłych ludzi, nawet jeśli były to jakieś błahostki. Otworzył się bardziej do ludzi; poszedł nawet na jedno ze spotkań książkowych. Zupełnie inny człowiek. I to wszystko(tak bynajmniej myślał John) dzięki jednej osobie- młodemu matematykowi, który zaskoczył sławnego Sherlocka Holmesa. Miał cichą nadzieje, że spotkają się ponownie i zbierze materiał do skończenia opowiadania.
- John, co robisz?-zapytał z braku laku. Sherlock rzadko o coś woogóle pytał. Szczególnie swojego partnera.
- Pisze opowiadanie.
- Znowu o mnie?- nie mów, będę musiał  jeszcze raz iść na kolejne spotkanie z fanami-przejechał ręką po czole w geście zrezygnowania.
- Tajemnica- uśmiechnął się pod nosem, pisząc dalej.
- Oj, John. Nie potrafisz zaskakiwać.
- Poważnie?- nawet ciebie?- nie mogąc w to uwierzyć, przypadkiem rozlał atrament ze swojego pióra.
Niespodziewanie zadzwonił telefon.
- Co?- Sherlock odebrał.
Chwila ciszy.
- Okej, zaraz przyjedziemy- rzucił  telefonem na biurko- chodź John, jedziemy.
- Ale, gdzie? Sherlock!-wołał za partnerem, który był już u wyjścia.
- Dzwonił Gregson. Mamy kradzież na parkowej 21. Szybko, nie mamy czasu.
————————————————————————
Parkowa to bardzo bogata dzielnica, zamieszkuje w niej około 50% społeczeństwa. Piękne domy, ulice, ogrody skrywały w sobie pewną tajemnice. John dowiedział się, że kiedyś mieszkała w niej pewna zamożna rodzina. Wielodzietna. Jakieś pół roku temu- cała famillia zmarła na skutek samobójstwa. Tak, wszyscy jej członkowie powiesili się w tym samym czasie. Od tamtej pory, nikt nie wprowadził się do ich domu. Tak przynajmniej myślał młody lekarz. Kradzieży dokonano jednak w innym domu- starszej kobiety.
Mieszkała tam sama, jej syn wyprowadził się do kochanki 4 lata temu. Staruszka żyła sama. Sąsiedzi mówili, że zaczęła powoli filksować, dramatyzować, popadać w depresje.
- To co dokładnie skradziono, pani White?-Gregson siedział na werandzie na ławce, spisując zeznania rozstrzęsionej kobiety.
- No jak to co?! Przecież mówię panu od 15 minut, że nie mam kluczy od domu!- niech ja go tylko dorwę-groziła wymachując rękami na wszystkie strony, tłumacząc, że jeśli jej ukochany synek dowie się o tym incydencie, będzie bardzo zły na matkę.
Gregson załamywał ręce, dopóki nie spostrzegł Sherlocka i Watsona wchodzących na ganek.
- Kradzież, co nie? Okej, pomyślmy- nasz detektyw rozejrzał się- ze względu na nasze położenie, obstawiam, że zginęły pani klucze.
- No tak! Nareszcie mogę rozmawiać z porządnym człowiekim.-spojrzała na Sherlocka z podziwem, jakim normalni ludzie zawsze go darzą.
- Ma pani podejrzenia,kto mógł to zrobić?- wtrącił się lekko wytrącony z równowagi Gregson.
- Nie, chociaż...
- No? Proszę kontynuować, pani White. Nie mamy czasu- ponaglał brunet.
- Do naszej okolicy przeprowadziły się dwie rodziny. Jedna jest o wiele dalej od nas, jednak często tu zagląda. Bardzo porządni ludzie, naprawdę. Ale tacy młodzi, dobrzy- żaliła się staruszka, wspominając o tym, jak została odwiedzona przez tą właśnie rodzine. Jej wywody trwały 15 minut i trwały by dłużej, dopóki nie przerwał tego Gregson.
- A co z tą drugą rodziną?
- Huligani. Bandyci jacyś, nie wiem jak ich inaczej nazwać.
- Proszę to jakoś rozwinąć.
- No np niszczyli mi kwiatki w ogródku, pisali na murkach brzydkie rzeczy o innych sąsiadach. Takich to trzeba do poprawczaka wysłać, niech się tam nimi zajmą.
- Czyli jak mam rozumieć, to młodzi ludzie?
- Zgadza się. Jeden ma 17 lat, drugi 19. Ale zachowują się jakby byli w przedszkolu. Proszę mi wierzyć, w życiu nie widziałam takich niedorozwojów.
- A co z ich rodzicami? Nie interesują się swoimi dziećmi?
- Niby się interesują. Ale wie pan, jak to jest. Są już prawie dorośli. Opiekunowie już nie zawracają sobie głowy ich pilnowaniem czy tym bardziej wychowaniem. O mój Boże-załamała ręce- gdyby mój syneczek zadawał się z tamtymi łachudrami, nie wiem co bym zrobiła.
- Gdzie mieszkają?
- Gregson na Boga- przecież to oczywiste- Sherlock przybrał minę podobną do tej staruszki, załamania.
- Za rogiem, prawda?
- Tak, tak. Nie mają furtki, więc trzeba wchodzić przez płot.
Gregson przybliżył się do skupionego detektywa.
- Co tym sądzisz, Holmes?- myślisz, że to tamci ukradli klucze?
- Nie sądzę. Młodzi, nie tracili by czasu na zabieranie starszej sąsiadzce kluczy od domu. Od razu by wpadli. Chyba, że mamy Prima Aprilis.
- Okej, czyli zostało nam przesłuchanie wszystkich na tym osiedlu.
Pokręcił głową.
- Nie. Można to zrobić inaczej.
- Chcesz użyć swojej dedukcji?-spytał z podnieceniem John, wpatrując się w partnera.
- To jeden z licznych sposobów, jednak zawsze się sprawdza.
- Pani White, czy w okolicy są inni oprócz tamtych huliganów sąsiedzi, którzy pani zdaniem sprawili najwiecej kłopotów w ostatnim czasie?
- Niech pomyśle.- staruszka zamyśliła się. Po chwili odparła przecząco.
- Obawiam się, że nie ma nikogo takiego. Po za nimi rzecz jasna. Dlaczego ich od razu nie aresztujecie?!
- Bo ewidentnie to nie oni są odpowiedzialni za ten incydent. Jeśli są znani na tym osiedlu jako mali przestępcy podwórkowi, nie zrobiliby czegoś co by ich aż tak wkopało. Pani odpowiedź na pytanie kto to zrobił, od razu nasuwa się sama. Właśnie dlatego to nie oni są złodziejami kluczy.- powiedział szybko, na jednym wydechu.
- No to kto?- napewno ich nie zgubiłam. Nie bierzcie mnie za pomyloną.- oburzyła się.
- Spokojnie. Nikt panią o nic nie oskarża. Próbujemy tylko...
- O, jezu. Przecież to takie proste.- puknął się w czoło, wywijając papierosa na boki.
- Co niby?
- Ta cała kradzież. Osoba, która to zrobiła...
- Wiesz już kto to zrobił?
- Nie, ale mam duże podejrzenia. Pani White, ta druga rodzina, o której pani wspomniała. Gdzie konkretnie mieszkają?
- Dosyć daleko. Jakieś 2 km stąd. Ale chyba nie myślicie, że to oni to zrobili?- wybauszyła oczy na dwóch detektywów.
- Jedziemy, John- oznajmił nasz detektyw, idąc do samochodu.
- Chwila, Holmes! Co ze mną?- pobiegł za Sherlockiem do samochodu.
- Dojedziesz sam. Przecież przedwczoraj dostałeś od przyjaciela z Niemiec, bmw. Dopiero dzisiaj zacząłeś nim jeździć.
I tak- Sherlock wraz z Johnem za kółkiem pojechali- natomiast inspektor stał jeszcze na werandzie starszej pani przez jakieś 10 minut nie mogąc się ruszyć.
Kim jest ten człowiek?- dalej nie znał odpowiedzi na te pytanie, kłębiące się w jego głowie od początku.
————————————————————————
Koniec drugiego rozdziału.
Następny wkrótce.😌

„If only we could be reborn into a different world"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz