Rozdział piąty

6.8K 483 23
                                    


Vincent

Kiedy zobaczyłem Maddy Cloud, byłem przekonany, że to nie może być ona. Niechętnie podszedłem do mojego rodzeństwa, by upewnić się, że miałem rację. Jednak zanim do nich dołączyłem, ona odwróciła się w moją stronę i byłem już przekonany, że z nikim jej nie pomyliłem.

– Braciszek postanowił przyłączyć się do nas? – zadrwił Jacob, kiedy tylko zatrzymałem się obok nich.

– Przebywać z wami to tortura, na którą nie zasłużyłem – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, po czym skupiłem się na Mad. – Przyszedłem się tylko przywitać. – Wyciągnąłem dłoń, a kiedy podała mi swoją, pocałowałem jej wierzch, ani na chwilę nie spuszczając wzroku z jej twarzy. – Miło cię znowu zobaczyć.

– Ciebie również – odparła z uśmiechem na twarzy.

– Mam nadzieje, że znajdziesz później trochę czasu na rozmowę. Wybacz, ale w pobliżu rodziny trzymam się tylko wtedy, kiedy muszę to robić.

Kiwnęła głową, choć chyba nie rozumiała, co chcę przez to powiedzieć. Dawno jej nie widziałem. Nie miałem nawet pojęcia, że Katherine utrzymuje z nią kontakt. Wyglądało na to, że ojciec nie interesował się nią tak, jak powinien.

Tego wieczoru miałem niewiele zadań. Rozmowa z kilkoma wpływowymi ludźmi, sprawdzenie, czy wszystkie interesy idą zgodnie z planem i tyle. Po dwóch godzinach byłem wolny i zupełnie znudzony. Siedziałem przy stoliku, obserwując innych ludzi, którzy z pewnością bawili się lepiej ode mnie. Nie lubiłem tłumów, tak naprawdę nie przepadałem po prostu za ludźmi. Imprezy takie jak ta, były dla mnie niczym tortury.

Ukradkiem obserwowałem Maddy, która wydawała się być nierozłączna z Katherine. Chciałem do niej podejść, ale kontakt z siostrą nie wchodził w grę. W końcu Mad odeszła, by wziąć kieliszek szampana, a wtedy nie zastanawiałem się ani chwili dłużej. Stanąłem obok niej, sięgnąłem po kieliszek i uniosłem niemy toast.

– Mam nadzieję, że dobrze się bawisz – zacząłem, nie wiedząc, co więcej mógłbym powiedzieć.

– Szczerzę? Niezbyt. Gdyby nie szampan, zabiłabym Katherinie za to, że mnie tu przyprowadziła.

Uśmiechnąłem się, co w moim przypadku było dość niespotykane.

– Szkoda, że na mnie nie działa tak dobrze.

– Tak, ty wolisz koniak – rzuciła pod nosem, po czym zrobiła minę, jakby pożałowała swoich słów.

– To zaskakujące, że o tym pamiętasz.

Odłożyła kieliszek i rozejrzała się nerwowo dookoła.

– Pamiętam też, że nie lubisz tańczyć, więc nie...

– Chętnie zatańczę.

Spojrzała na mnie zaskoczona, ale uśmiechnęła się. Złapała mnie pod ramię i przeszliśmy na parkiet. Rzeczywiście nie lubiłem tańczyć, jednak z nią miałem ochotę to zrobić. Sam nie wiedziałem, skąd ta potrzeba.

– Podobno większość czasu przebywasz w mieście – odezwała się, kładąc dłoń na moim barku.

– To prawda. Rzadko wychodzę poza posesję, ale od dłuższego czasu jestem w Nowym Jorku.

– A więc istnieje szansa, że zobaczymy się jeszcze za jakieś... trzy lata?

Znów się uśmiechnąłem. Wiedziałem, że od tej kobiety powinienem trzymać się z daleka. Właśnie dlatego nie szukałem z nią kontaktu po ostatnim spotkaniu i wiedziałem, że to jedyne słuszne wyjście. Coś mnie do niej przyciągało, ale to nie było najgorsze. W jej obecności byłem inny, zupełnie się nie poznawałem. Po prostu nie byłem sobą. A to zdecydowanie trzeba było przerwać.

Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz