Luca
Pierwszy cios, potem drugi i kolejny, a potem jeszcze kolejny. Nie zarejestrowałem momentu, którym mu się znudziło i dał mi spokój. Dałem mu się poniewierać, nie miałem siły z nim walczyć. To by tylko pogorszyło moją i tak już beznadziejną sytuację. Chroniłem tylko głowę przed ciosami, a teraz leżałem w kałuży własnej krwi i w wymiotach. Każdy najmniejszy ruch łączył się w potwornym bólem. Nie mogłem nic zrobić.
Gdzie jest mój syn? Widziałem go tylko raz, widziałem go tylko po pierwszym przebudzeniu. Nawet nie wiem ile już tutaj jestem, nie wiem jaki jest dzień tygodnia, ani która godzina. Nie wiem gdzie jest mój syn. Nie wiem czy on jeszcze żyje. Chciało mi się płakać na samą myśl, że mogli go pozbawić życia. Jeśli coś mu się stanie, sam ich zabiję, a potem zabiję siebie. Lucy... Co ona teraz przeżywa? Co ona musi czuć? Jak bardzo musi mnie teraz nienawidzić za to co się stało? Jak bardzo musi się bać o Maxa? Kurwa! Muszę sprowadzić syna do domu. Muszę przynajmniej to naprawić. Zrobić coś by jej koszmar się skończył.
- Luca? - spiąłem się na męski głos. - Cholera, Luca.
Zamknąłem oczy. Łapałem płytkie oddechy, miałem problem z oddychaniem. Wyszedł tak szybko jak się pojawił, zostawiając otwarte drzwi. Gdybym tylko miał siłę się podnieść i stąd uciec. Słyszałem krzyki, które po kilku sekundach ucichły, a facet kolejny raz znalazł się przy mnie. Ledwo przytomny na niego spojrzałem, później na jego dłoń, w której miał znajomą strzykawkę.
- Nie. - wyplułem z siebie. - Nie rób tego. Przestańcie mi to podawać. Nie.
Każde słowo sprawiało mi trudność. Jęknąłem gdy pomógł mi usiąść. Złapał moją rękę i bez słowa wbił mi igłę. Z pół przymkniętych powiek widziałem jak substancja wchłania się w mój organizm.
- Dlaczego to robicie? - w końcu na mnie spojrzał. - Gdzie jest Max? Dlaczego?
- Posłuchaj, stary. - rozejrzał się i ściszył głos. - Dostałeś silne leki przeciwbólowe, możliwe, że po nich zaśniesz. Potrzebuję dwóch, trzech dni. Spróbuj przez ten czas się nie przekręcić. Zabiorę stąd najpierw Maxa, potem wrócę po Ciebie. Musisz mi zaufać.
- Nie zaufam Ci.
- Zaufasz czy nie, wyciągnę was stąd. Mam nadzieję, że weźmiesz to pod uwagę gdy będziesz zeznawał przeciwko mojej siostrze, o ile uda nam się przeżyć. - nieznacznie się uśmiechnął. Całe Stany Cię szukają. Jesteś na okładkach gazet i w telewizji.
- Dziękuję za taką sławę. - nie kłamał, naprawdę dał mi leki przeciwbólowe. - Chcę wrócić do domu. Do rodziny. - szepnąłem zamykając oczy. - Wypuść mnie.
- Spójrz na mnie. - syknąłem gdy złapał mnie za poranioną twarz. - Otwórz oczy. Nie zasypiaj. - spojrzałem na niego, wzrok miałem rozmazany. - Wyciągnę najpierw Maxa, potem Ciebie.
- Nie, nie wyjdziesz z nim beze mnie.
- Nawet teraz jesteś uparty. Nie odpływaj jeszcze. - zamknąłem oczy. - Dobrze, wyciągnę was razem. Wrócicie do domu.
Nawet jeśli coś później mówił, nie słyszałem tego. Odpłynąłem ze świadomością, że mogę stąd wyjść, że mogę wrócić do domu, że Max może wrócić do bezpiecznego domu. Przy Lucy jest bezpieczny. Ja mu tego bezpieczeństwa nie potrafiłem zapewnić. Skazałem go na piekło, choć tak bardzo chciałem być dobrym ojcem.
Lucy
Mówiąc, że żyję byłoby sporym niedopowiedzeniem. Przy życiu trzyma mnie tylko nadzieję, która jako jedyna została, ale z każdym dniem jest jej co raz mniej. Od ośmiu dni nie wiem co się z nimi dzieje, od ośmiu dni nie mam żadnego znaku, że żyją. Wyrzuciłam z głowy myśl o tym, że Luca byłby w stanie upozorować wypadek i porwać Maxa. Nie zrobiłby czegoś takiego. Nie skrzywdziłby nas w taki sposób.
- Lucy, policja do Ciebie. - mama usiadła obok mnie na łóżku. - Chcą z tobą porozmawiać.
Podniosłam się z nadzieją, że ich znaleźli, że są bezpieczni, że żyją i niedługo ich zobaczę. Tak cholernie się o nich boję i za nimi tęsknię. Skinęłam głową na przywitanie dwóm dobrze zbudowanym mężczyznom w mundurach.
- Znaleźliście ich? Gdzie oni są?
- Przykro mi, nadal szukamy. - do domu wszedł Dominic z Lily, przystanęli widząc policję. - Znaleźliśmy porzucony samochód, który spowodował wypadek. Nie ma na nich żadnych odcisków palców. - spojrzałam na Dominica, który zacisnął szczękę, a Lily ścisnęła jego dłoń. - Samochód był kradziony. Znaleźliśmy w nim zaschniętą krew. Należy do Luci Wilsona.
Cisza, która zapadła w domu była za głośna. Nieznośna i długa cisza, która rozrywała moją głowę. Dominic podszedł do stołu i oparł się o niego dłońmi. W jego oczach tańczyły łzy, które z całych sił próbował zatrzymać. Widziałam jak zaciskał pięści i jak szybko oddychał.
- Nadal uważacie, że Luca sam upozorował wypadek i porwał swojego syna?! - wybuchł. - Nadal uważacie, że to zrobił?! Mój brat nie jest psychopatą! Nie zrobiłby czegoś takiego! Nie skrzywdziłby własnego syna ani Lucy!
- Proszę się uspokoić, wiemy, że jest to dla państwa trudna sytuacja, ale musieliśmy sprawdzić każdą ewentualność. W samym Miami jest do kilku tysięcy przypadków rocznie gdy ojciec porywa własne dziecko.
- Mój brat nie jest tym przypadkiem! On nie jest chorym psychicznie facetem! Gówno wiecie, jaka jest dla nas sytuacja! Mój brat został porwany z moim siostrzeńcem i zamiast ich szukać, szukacie łatwiejszego wyjścia!
- Proszę się uspokoić!
- Nie, nie uspokoję się! Możliwe, że mój brat leży gdzieś już martwy! Możliwe, że jego syn także! - wzdrygnęłem się na jego słowa. - Weźcie się do roboty i zacznijcie ich szukać zanim będzie za późno! W końcu sam zacznę ich szukać i zabiję każdego, który miał coś wspólnego ze zniknięciem mojego brata!
Nie potrafiłam wydusić z siebie żadnego słowa. Łzy same spływały mi po twarzy. Nie potrafiłam spojrzeć na płaczącego Dominica ani Lily. Nie potrafiłam spojrzeć na swoją mamę. Złapałam Dominica za zaciśniętą pięść, spojrzał na mnie, po czym rozluźnił dłonie i złapał moją, lekko ją ściskając.
- Znajdziemy ich.
Policjanci się podnieśli i zniknęli za drzwiami domu. Zamknęłam oczy i schowałam twarz w dłoniach. Nie mam już siły. Podniosłam się na miękkich nogach, które od razu się pode mną ugięły i gdyby nie szybka reakcja Dominica, leżałabym na ziemi.
- Muszę do łazienki. - szepnęłam.
Zaprowadził mnie do łazienki, od razu upadłam przed toaletą i zwymiotowałam resztkami tego co miałam w żołądku. Dławiłam się własnymi łzami i wymiotami. Zamknęłam oczy czując kolejną dawkę wymiotów. Nachyliłam się nad muszlą i zwymiotowałam.
Oni muszą żyć, muszą ich znaleźć i sprowadzić do domu. Przecież nie zapadli się pod ziemię, muszą przecież gdzieś być. Co takiego zrobiliśmy, że spotkało nas coś takiego?
- Trzymaj, napij się. - mama obok mnie kucnęła i podała szklankę wody. - Znajdą ich, niedługo do Ciebie wrócą.
- Tęsknię za nimi. - spojrzałam na spodnie Luci, które nadal czekały na swoją kolej prania. - Dlaczego, mamo? Nie zrobiliśmy niczego złego.
Oparła się o ścianę i wzięła mnie w ramiona. Obie ryczałyśmy na zimnych kafelkach, obie nie dawałyśmy sobie rady. Obie do siebie nie dopuszczałuśmy, że możemy już nigdy ich nie zobaczyć. Obie miałyśmy nadzieję, że już niedługo wrócą do domu. Dlaczego spotkał nas taki los? Nie zasłużyliśmy na to. Chcieliśmy być po prostu razem. Nie zasłużyłam na takie piekło. Luca na to nie zasłużył, a przede wszystkim nie zasłużył na to nasz syn.
Rozpłakałam się jeszcze bardziej wracając wspomnieniami do naszego poznania, do naszej pierwszej rozmowy, naszego pierwszego pocałunku. Wróciłam do momentu gdy Luca nazwał Maxa swoim synem. Widziałam jak z każdym jego przyjściem tutaj, cieszył się na spotkanie z synem.
Wróćcie do domu, proszę.
Dzień dobry w drugiej części ♥️