Rozdział trzydziesty ósmy

364 13 4
                                    

Większy kawałek drewnianej boazerii spada mi na głowę przez co padam na kolana na ziemię

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Większy kawałek drewnianej boazerii spada mi na głowę przez co padam na kolana na ziemię. Na moment krzyki i wszelki hałas ustaje ciszy i przez kilka sekund nie mogę się ruszyć. Czyjeś nogi trącają mnie, inne niemal deptają po mnie. Goście w pośpiechu, z wrzaskami i płaczem idą w stronę drzwi wyjściowych sali. Niektórzy chowają się pod stołami. W tym całym zamęcie nie potrafię nawet go znaleźć. To nie może być prawda.

Absurdalne, że w takim momencie ja myślę tylko o tym. To nie może być prawda, to nie może być prawda.  Potrzebuję powietrza, bardzo bardzo potrzebuję czystego powietrza. Do oczu napływają mi łzy, dym przepełniony spalenizną dusi mnie w środku. Mam wielką ochotę się poddać...

- Jane! Jane wstawaj! - Molly krzyczy mi do ucha, szarpiąc mną do góry. Stawia mnie tym na nogi i popycha silno do przodu, bym uciekała. Nakazuje mi rękawem przykryć usta i nos, wykonuję jej polecenia. Udaje nam się wydostać na korytarz gdzie panuje kompletny haos.

- Tędy, tędy! - pośpiesza mnie dziewczyna. - Musimy się dostać do schronu.

Oprawcy którzy nas zaatakowali jeszcze się nie dostali do zamku, ale strzelają w jego mury z potężnej amunicji. Strażnicy dzielnie bronią wejść, zastosowali już wszelkie blokady ale wszyscy wiemy, że one nie wytrzymają zbyt długo. Musi być ich naprawdę wiele. Nie byłam nigdy w schronie, nikt mi o nim nie mówił wcześniej. Domyślam się, że musi znajdować się gdzieś w podziemiach, bo tam nic złego nie dotrze. Schodząc po schodach niemal nie łamię sobie kostki przez te durne obcasy. Długie suknie również utrudniają zadanie. Przez gorset i sytuację mam poczucie, że zaraz się uduszę. Razem z tłumem jesteśmy już na dolnym korytarzu. Oglądam się i widzę niedaleko Mawen oraz Sae, dzięki czemu wzdycham z ulgą. W myślach ciągle krąży mi jedno: czy Liam jest bezpieczny teraz? 

Drewniane futryny okienne zaczynają się palić, ogromne okna są robite, a szkła jest naprawdę sporo na podłogach. Ogień pochłania również drzwi pokoi. Dociera do mnie, że idzie w kierunku i naszych. Muszę tam iść, muszę się do niego dostać...

Puszczam dłoń mojej przyjaciółki i się zatrzymuję, a ta reaguje z zaskoczeniem. Widzi gdzie podąża mój wzrok. Kręci głową zdając sobie sprawę co planuję.

- Och Jane, nie. Nie możesz. Jest niebezpiecznie. Nie zrobimy już nic z tym!

- Daj mi minutę. Błagam, muszę po coś iść. Muszę to uratować... - wiem, że ma rację. Z ogniem nie ma żartów, ale jestem pewna, że zdążę. - Chwila i wrócę, pójdę za resztą ludzi i spotkamy się w schronie. - ściskam mocno dziewczynę i nim zdąży zaprotestować, wydostaję się z natłoku ludzi.

Biegnę, a serce mi zaraz chyba wyskoczy z piersi. Słyszę głosy ludzi, krzyczą bym wracała. Gdzieś pada słowo '' wariatka''. Nie musicie mi mówić kim jestem, sama doskonale o tym wiem. Docieram do swojej sypialni, płomienie zajęły się już lekko drzwiami. Nie mam jak chwycić za klamkę więc z całej siły kopię w nie, na co te się otwierają. Wpadam do środka, odsuwam szufladę i wyciągam rzeczy, resztki mnie które pozostały z dawnych lat. Ostatnie zdjęcie rodzinne jakie posiadam było gównym celem po który tu się udałam. Nie mogłabym znieść myśli, że jeszcze to utraciłam. Chowam je za stanik. Wszystkie listy które dostałam z zakonu zbieram do kupy i przez chwilę się waham, trzymając w dłoni. Podejmuję w końcu decyzję. Rzucam kartki w ogień. 

W duchu żegnam się z moim kątem, bo pewnie zostanie strawiony za niedługo i zostanie tylko popiół. Mam co ważne więc pora wracać. 

- Jane. 

Odwracam się i stoi w dymiącym się progu mój brat. Ubrany cały na czarno, uzbrojony. Na policzku ma ranę, twarz brudną w sadzy. Naprawdę teraz do mnie bardzo dociera, że jest jednym z nich. Jest sprawcą napadu, bo jest bojkotowcem. Cieszę się na jego widok, a jednocześnie bardzo mnie przeraża.

 - Boże, Nate. Jak się tu dostałeś?

- Mamy sprytniejsze plany niż im się wydaje. - uśmiecha się smutno. - Przykro mi, że musisz w tym uczestniczyć. Musimy ich zastraszyć. Nie mamy wyboru. Za to ty, Jane, masz.

- Nie rozumiem. Boje się, Nate. - nie mogę powstrzymać łez. Jestem rozdarta. 

Smutna,

 zła, 

rozżalona, 

wystraszona, 

chora, bo chora na miłość. 

- Możesz iść ze mną, siostrzyczko. - ściska mnie mocno, jakby się bał, że zaraz zniknę. - Powiedz tylko słowo, a zaraz cię tu nie będzie.

- Nie mogę, nie mogę, nie mogę... - powtarzam to zdanie cały czas. Chcę być z nim, chcę być z Liamem. Liam mnie nienawidzi. Nate mnie kocha. Wszystko się zmieniło i nie będę mogła tu swobodnie oddychać. Powietrze na zewnątrz jest takie świeże i dobre. Dostałam tu nową szansę na życie. Kolejnej może już nie być.

- Nie mamy dużo czasu. Powiedz co mam robić Jane. Mam wracać do swoich, czy wracać do siebie, ale z tobą?

Raz

Dwa

Trzy

Wdech

Wydech

Wdech...

Spoglądam mu głęboko w oczy. Nie musi słyszeć odpowiedzi.

Brat chwyta mocno moją dłoń, a następnie dyskretnie zaczynamy opuszczać pałac.













Królowa ColdwaterOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz