Rozdział 1

2.6K 69 34
                                    

Rozdział 1

Marion

Zatrzymuję samochód pod wręcz pancerną bramą, która wystaje spomiędzy bujnej roślinności. Nie będę ukrywać, serce potężnie wali mi w piersi. Dzieje się tak właściwie z dwóch powodów: po pierwsze, mam okazję na zaistnienie w tej branży, jak jeszcze nikt przede mną, a po drugie w przeciwieństwie do większości trudniących się tą profesją, nie mam w spodniach penisa, co znacząco utrudnia mi zadanie. Niestety większość związanych z motoryzacją dziedzin jest głównie obłożona przez mężczyzn, a na kobiety patrzy się głównie z aroganckim uśmieszkiem. Wiem, co mówię. Nie pracuję tu zbyt długo, a jednak doświadczyłam już tyle seksizmu, że wystarczyłoby na całą karierę, kilkadziesiąt lat do przodu. Właśnie z tego względu mam do udowodnienia jeszcze więcej.

Sięgam do stojącego obok domofonu, wciskam niewielki guzik obok głośnika.

– Słucham? – odbiera ktoś starszym głosem.

– Dobry wieczór. Z tej strony Marion Parnell.

– A tak, tak. Zapraszam.

Skrzydła drgają, by następnie rozsunąć się na boki. Dodaję lekko gazu i wjeżdżam w prowadzącą przez mały las dróżkę. Jak przystało na ogromne posiadłości na półwyspie Tiburon, już od wjazdu można dostrzec ogrom bogactwa, które zostało zainwestowane w to miejsce. Brukowy podjazd, podświetlane drzewa i wyłaniający się zza koron budynek są jak z bajki, albo co najmniej z hollywoodzkiego filmu.

Parkuję przed zamkniętymi bramami garażowymi, gaszę silnik. Willa z ozdobnymi wieżami robi na mnie piorunujące wrażenie. Przemierzam długie, zakręcające schody pod główne wejście i nim zdążę zadzwonić, w progu pojawia się elegancki starszy mężczyzna.

– Witaj Marion. – Uśmiecha się do mnie towarzysko i muszę przyznać, że bierze mnie tym z zaskoku.

– Witam serdecznie, panie Sauter. – Podaję mu dłoń do uściśnięcia, gdy wcześniej wyciąga ku mnie swoją. Ten jednak zamiast zamknąć ją w mocnym uchwycie, bierze ją delikatnie i całuje nonszalancko z góry.

Dżentelmen starej daty. Proszę, proszę.

– Mów mi Maximilian. Nie jestem aż taki stary – żartuje lekko, z miejsca podbijając moje serce.

Jadąc tu spodziewałam się opryskliwego dziadka, który od początku będzie patrzył na mnie z góry i zionął w moją stronę ogniem. Nic z tych rzeczy. Stojący przede mną klient jest przeuroczym, zadbanym panem z manierami. Byłam święcie przekonana, że tacy już dawno temu wyginęli...

Wchodzimy do środka, właściciel prowadzi mnie do salonu.

– Co ty na to, abyśmy usiedli na tarasie? Jest z niego przepiękny widok na zatokę oraz na Most Golden Gate. Ciepła noc jest nam na rękę.

– Bardzo chętnie. – Kiedy to mówię, stres całkowicie ze mnie schodzi.

Opuszczam zadartą do góry gardę, jak zawsze przy pierwszych kontaktach. Za każdym razem staram się być miła czy otwarta, ale nie oznacza to, że bezbronna. Mam z tyłu głowy świadomość, że pozornie niewinne zaczepki bardzo szybko mogą przeobrazić się w obraźliwe teksty, którym nigdy nie pozostaję dłużna.

– Pozwoliłem sobie zaparzyć białą herbatę z płatkami róży oraz kawałkami hiszpańskich brzoskwiń. Napijesz się, skarbie?

Skarbie? O jeju...

Generalnie jakiekolwiek „skarbie" powinno od razu wprowadzić mnie w ostrzegawczy stan. W końcu to dość nienormalne, aby ktoś zwracał się do mnie w ten sposób kilka minut od poznania. A jednak w tym wypadku tak się nie dzieje. Dlaczego?

Kontrahent - ZOSTAŁ WYDANYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz