Rozdział 2

2.2K 57 37
                                    

Rozdział 2

Mick

– Nie jesteśmy nawet w stanie oszacować, na które banki powinniśmy spojrzeć. Skąd mamy wiedzieć, które sobie wybrał do zdefraudowania tych pieniędzy, kiedy jest ich aż dziesięć na tym pieprzonym Saint Kitts i Nevis?

Podnoszę wzrok na zadającego pytanie Austina, który zarośnięty jest na wzór małpy. Jak można było doprowadzić się do takiego stanu?

– Już ci mówiłem, abyś zgolił tę menelską brodę albo chociaż ją równo przystrzygł. – Nie jestem w stanie powstrzymać się przed kolejnym w tym tygodniu komentarzem pod jego adresem. – Wyglądasz jak lump, który ukradł komuś garnitur za piętnaście koła i przyszedł na ważne spotkanie.

– Mick, ja pierdolę. – Wywraca oczami.

Krzywię się, lustrując go nieprzychylnie i podważając jego odpowiedź.

– No raczej nie z takim wyglądem. Mówię ci, jak jest.

– Mógłbyś się skupić na sprawie? Mamy czas do jutra, aby zawęzić listę podejrzanych do maksymalnie pięciu pozycji – fuka.

– Jak mam się skupić, skoro rozpraszasz mnie swoim bezdomnym wyglądem? Już kilka razy poważnie zastanawiałem się, czy nie wezwać ochrony.

– Masz nierówno pod sufitem.

– Niech tylko doleci do mnie zapach szczochów, Austin.

– Wsadź sobie te swoje uwagi, Sauter. Czas nas goni, a ty...

– Oto pięć placówek, które powinniśmy wziąć pod lupę – przerywam kolejne skargi swojego kumpla i rzucam w jego stronę kilkoma teczkami.

Hill kręci w niedowierzaniu głową, by następnie zaglądnąć do skoroszytów.

– Skąd wiesz, że to te?

– Stąd, że spośród wszystkich dziesięciu prawie połowa jest amerykańskimi filiami, które oczywiście odpowiadają wszelkiej jurysdykcji. Z pozostałej szóstki w całej swojej historii tylko jeden złamał się i poddał sądowym wezwaniom. To daje nam dość spore szanse z pozostałą piątką.

– No dobra, to mamy jakiś punkt odniesienia.

– Mało tego, od razu możesz odrzucić z nich tę czwórkę – dodaję bezemocjonalnie, rozkładając przed nim następne dokumenty.

– Bo?

– Mamy przecież wydruki, na których widać, że tamtego dnia tylko w jednym były znaczne wpływy.

Szatyn patrzy na mnie z wyraźnym zdumieniem. Jego fachowe oko przeoczyło kilka kluczowych kwestii, ale mi one nie umknęły.

– W takim razie musimy teraz szukać kont, których wpływy będą sumować się na skradzioną kwotę.

– Brawo, Calineczko. Już wiesz, dlaczego zarabiam od ciebie więcej?

– Pieprz się, Sauter.

– A z przyjemnością – to powiedziawszy, podnoszę się z krzesła. – Także na mnie pora.

Zapinam guzik marynarki i uśmiecham się do niego arogancko.

– A gdzie ty się wybierasz?

– Tak jak zasugerowałeś, jadę się pieprzyć – parskam.

– Mowy nie ma. Musimy znaleźć te konta.

– Biorąc pod uwagę fakt, że odwaliłem za ciebie większość roboty, sam się tym zajmiesz.

Kontrahent - ZOSTAŁ WYDANYOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz