Cz.11

189 13 2
                                    

-Wstaweaj! -Varian otworzył szeroko oczy rozproszony wrzaskiem nad jego uchem, dopiero co wszedł w to ciało niech go nie ogłuszają od razu.
-Co jest?-Warczał przekręcając się na hamaku, jego oczy napotkały dzieci, obok jego chamku na  drzewie siedziało 4 dzieci, każde z ich oczu wpatrywało się w niego oceniając.


-Czego chcecie?
-Warian?
-Przez V nie ze co, ale tak... O co chodzi? -Wstał drapiąc się po głowie, dzieci odsunęły się szybko robiąc mu miejsce, coś mu nie grało.
-Pan, pan umie język?- Mówił tylko jeden, łamanym angielskim, bardzo głos mu drżał.
Kiwnął głową, siadł wygodnie na hamaku pokazując im aby siedli spokojnie.
-Mam was uczyć? Tego chcesz? -Spytał w ich języku, wszyscy kiwnęli głową, uśmiechnął się niezręcznie i przeczesał włosy.
-Po śniadaniu, dopiero wstałem...
-Przy ogniu? Później?
-Tak, wypatrujcie mnie tam- Dzieci wstały szybko, bez słowa uciekły.

Uśmiechnął się radośnie, nawet rozczulony.
Lubił dzieci, zawsze chciał mieć własne.

Wstał przeciągając się, ludzie witali go już przyzwyczajeni do jego obecności, można by rzec, że to był jego dom. Zeskoczył z drzewa na małe drzewo i ruszył na śniadanie.

Co dzisiaj wpadło w jego rączki? Bardzo słodki owoc, wziął z koszyczka duży owoc w kolorze beli i z lekkim ombrę fioletu u dołu.

Varian, wziął gryza i uśmiechnął się, jak jagoda, tylko tak może mrożona, bardziej jak taki perfekcyjny sorbet jagodowy. Usiadł przy reszcie, spojrzeli na niego i wrócili od jedzenia swoich.

Varian przeklął pod nosem, szły kłopoty.
Taranował, niczym jebany czołg!
-Idzie! Czego chcesz? Dopiero wstałem...
-Idziesz ze mną!- Tsu'tay agresywnie podniósł go i zaczął iść przed siebie, Varian warknął i ruszył za nim zły.
-Spać mi się chce- Ziewnął zmęczony i chwycił się gałęzi, szli na czubek drzewa

-Nie patrz mu stulecie oczy jasne?
-Komu?-Przyglądał się jak na;'vi wydaje z siebie dziwny dźwięk, jak gałęzie zaczynają sie poruszać a z nich wyskakuje jakiś latający stwór.
Niezwykle podjarany Varian niestety krzyknął.
Stwór spojrzał na niego a chodzący we śnie próbował schować wzrok
-To Bushe...
-Jest piękna.
-Piękny... Wiem, dotknij go. To nie jest koń, raz wybierze łowce, będzie latał z nim do końca swoich dni- Mógł poczuć skórę bestii pod palcami, śliska, ale i szorstka, była przyjemna w dotyku.
-Do śmierci?
-Tak..
-Jak się je karmi? Karmisz go sam? A może on sam poluje bez ciebie?-Zaczął zadawać pytania, był szczęśliwy mogąc spotkać taką piękną istotę.
Tsu'tey pomimo początkowej niechęci odpowiadał z dziwnym wyrazem twarzy, uśmiechał się opowiadając o niezwykłych lotach, jakie miał ze swoim Bushe.

-Kiedy będziesz gotowy, staniesz się łowcą, i wybierzesz swojego ikrana.

Soul Dream- AvatarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz