Rozdział dwunasty

6.2K 443 16
                                    


Maddy

Vincent wyszedł rano, tłumacząc się napiętą sytuacją w domu. Niewiele z tego rozumiałam. Domyślałam się jednak, że chodzi o jego ojca, który najwidoczniej nie widział w nim syna, a sługę na posyłki. Cóż, Vin sam do tego doprowadził. Zmiana tego zapowiadała się ciężka, niemal niemożliwa. Byłam ciekawa, jak wszystko się potoczy, ale przede wszystkim czułam się cholernie szczęśliwa. Myślałam, że motylki w brzuchu to wymysł, ale tym razem sama je poczułam. Nie miałam jednak czasu na myślenie o swoim dobrym humorze, ponieważ w progu mojego mieszkania stanęła Katherine.

– Niech zgadnę. Koczowałaś gdzieś po przeciwnej stronie ulicy całą noc, by wiedzieć, kiedy Vincent wyszedł?

Uśmiechnęła się jedynie i weszła do środka. Uwielbiałam ją, zazdrościłam odwagi i podejścia do życia, ale w tamtym momencie jej charakter zaczynał mnie drażnić. Może dlatego, że po raz pierwszy skupiona była tylko na mnie.

– Wiem, że mój brat ci się podoba, ale wasz związek to sprawa całej rodziny.

Wzięłam głęboki wdech i poszłam za nią do salonu.

– Kat, jaki związek?

– Spał u ciebie, prawda? Nie próbuj mi wmawiać, że się nie bzykaliście.

– To jeszcze nie oznacza związku. Powinnaś to rozumieć.

– Rozumiem, ale w przypadku mojego brata, to już jest związek.

Usiadłam na fotelu naprzeciwko niej i dokładnie jej się przyjrzałam.

– Powiedz mi jeszcze, że do tej nocy Vincent był prawiczkiem.

– Absolutnie! Żaden z moich braci nie stroni od chętnych kobiet. Ale w przypadku Vincenta wszystko odbywa się zupełnie inaczej. Nawet takie rzeczy planuje.

– Boli mnie głowa – rzuciłam pod nosem.

To, że nie rozumiałam wielu rzeczy nie było niczym nowym. Widocznie tak właśnie musiało być. Ludzie, którzy nie wychowali się w rodzinie Blakemore, nie mogli rozumieć tego, co się u nich działo. To było chyba niepisane prawo.

– Mam wyciągać od ciebie szczegóły?

– Chcesz, żebym odpowiedziała ci, co dokładnie robiliśmy? – zapytałam nieco zniesmaczona!

– Boże! Nie! Nie chcę znać nawet jednego, najmniejszego szczegółu! Pytam o resztę! Umówiliście się? Powiedział coś o ślubie?

Westchnęłam.

– Wiem, że tobie i reszcie zależy tylko na tym, by nie doszło do ślubu. I oczywiście nie będę kłamać, też mam na to nadzieję. Ale przede wszystkim zależy mi na Vinie i na tym, by był szczęśliwy. Nie będę naciskała. Zrobi to, co uważa za słuszne.

Po minie Katherine wiedziałam, że nie takiej odpowiedzi się spodziewała. Nie mogła wymagać ode mnie zbyt wiele. Od początku wiedziała, że mam słabość do jej brata i mogła przewidzieć, jak to się skończy. Poza tym nie byłam wyprana z uczuć. Wtedy po raz pierwszy odniosłam wrażenie, że Kat właśnie taka była. Do tamtej pory widziałam w niej silną kobietę, maskującą to, co czuje. Jednak to się zmieniło. Pomyślałam, że jest egoistką, która myśli wyłącznie o swoim dobru. Z drugiej jednak strony, działała razem z braćmi, którym bardziej niż jej zależało na nie dopuszczeniu do ślubu. A więc kim była ta kobieta?

– Myślałam, że mamy wspólny cel, Mad.

– Nie. I od początku ci to podkreślałam. Tobie zależy jedynie na tym, by Vincent się nie ożenił. Mi na tym, by w końcu zaczął żyć. W pewnym sensie nasze cele są podobne, ale różnią się jednym. Ty masz w dupie to, czy będzie szczęśliwy.

– Myślisz, że on troszczy się o szczęście moje, Alexandra, czy któregokolwiek z moich braci? Nie bądź naiwna.

– Nie. Wiem, że tak nie jest. Ale sami do tego doprowadziliście. Wszyscy, włącznie z Vincentem. Nie chcę mieszać się w wasze rodzinne problemy.

Katherine wstała z miejsca i popatrzyła na mnie tak, jakbym ją zawiodła.

– On mnie nienawidzi, Mad. Nienawiść zapisana jest w jego DNA. To, że czuje coś do ciebie jest pieprzonym cudem. Nie oczekuj ode mnie, że nagle będę troszczyć się o szczęście człowieka, który przez całe życie nie pokazał mi, że choć trochę mu na mnie zależy. Za resztą braci skoczyłabym w ogień. Dałabym się pociąć za Davinę. Ale jeśli chodzi o Vincenta... – Uśmiechnęła się krzywo. – Pozwoliłabym go pociąć, by ratować siebie. Tak wyglądają nasze relacje, a ty ich nie zmienisz, choć najwyraźniej właśnie tego chcesz. – Ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się nagle i spojrzała na mnie przez ramię. – Pragniesz zjednoczyć rodzeństwo? Zacznij od Vincenta, bo to on nas poróżnił. Wolałabym do końca życia oglądać Cartera, niż spędzić rok z Vincentem w jednym domu. Pomyśl teraz, jak muszę go nienawidzić.

Po tych słowach wyszła, zostawiając mnie w niemałym osłupieniu. Wiedziałam, że w ich rodzinie od dawna jest źle, ale chyba dopiero w tamtym momencie zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo. Zagłuszyłam w sobie potrzebę zbawienia świata i postanowiłam nie myśleć dłużej o tym, co złego dzieje się w rodzinie Blakemore. Zamiast tego zabrałam się za pracę, która pozwalała mi na oderwaniu się od rzeczywistości. Miałam zaprojektować pokój dla dwóch dziewczynek, kochających róż i błękit. Przyjmując to zlecenie czułam się podekscytowana, jednak kiedy się za nie zabrałam, nie było we mnie już tej ekscytacji.

Kiedy wysłałam projekt do zleceniodawcy, dochodził wieczór. Nie miałam pojęcia, że tak długo przesiedziałam przed komputerem. Musiałam odpłynąć, nie było innej możliwości. Na wszelki wypadek sprawdziłam dokładnie wysłany przeze mnie projekt, uświadamiając sobie, że nie pamiętałam dokładnie całego procesu tworzenia. Na szczęście nie było w nim niczego, czego nie chciałabym wysyłać. Nieco spokojniejsza przeszłam do kuchni, bo przecież przez cały dzień nic nie jadłam. Wcale nie byłam głodna, ale musiałam zjeść cokolwiek. Później wzięłam szybki prysznic i wykończona położyłam się na łóżku. Nie było jeszcze zbyt późno, jednak byłam strasznie senna. Poza tym nie chciałam więcej myśleć. Głowa mnie od tego bolała. Samo zastanawianie się nad tym, co dobre, a co złe, robiło mi papkę z mózgu. Miałam przeczucie, że im bardziej będę się starała, tym gorzej na tym wyjdę. Nie do przewidzenia były kolejne dni. Mogło zdarzyć się wiele i to było chyba najgorsze. Bałam się jutra. Nigdy nie czułam czegoś takiego. Wszystko się zmieniło, odkąd miałam coś do stracenia. Przed samą sobą mogłam przyznać, że byłam po uszy zakochana w Vincencie. Przed nim jednak nie mogłam się tak obnażyć, bo wtedy zostałabym z niczym.

Westchnęłam cicho i położyłam się na boku. Zamknęłam oczy, a moją ostatnią myślą było pytanie, co mógł robić w tamtej chwili Vincent. Przerażała mnie myśl, że spędzał ten czas z narzeczoną, którą przecież wciąż miał. I być może to wcale nie miało się zmienić.

Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz