71🐍

2.8K 456 54
                                    

Kilka dni później, kiedy Jenna przeprowadziła się do Scamandera już w pełni, Jacob przyszedł do nich i zobowiązał się przygotować pyszne śniadanie. Para magizoologów nie zdawała sobie wtedy sprawy, że to była jego forma pożegnania.

Kiedy Kowalski krzątał się po kuchni, Jenna stała przy stole - w samej czarnej piżamie, tej krótkiej, tej, która szczególnie przyciągała wzrok Newta - i pochylała się nad nim z rozłożonymi rękami, asekurując znajdującego się na nim Urwisa.

- I do przodu, i do przodu... - Mówiła do psidwaka, który powili stawiał małe kroki w jej stronę, aż wreszcie wpadł w jej ramiona. - Och, Urwis! Ty już chodzisz! Jesteś zdrowy, kochany!

Jasper, który przez cały ten czas siedział Jennie na ramieniu, pisnął radośnie. Dziewczyna przytuliła szczeniaka do siebie, całując go w głowę, a ten nieustannie machał przy tym swoim podwójnym ogonem.

- Newt, no patrz, jaki z niego wojownik... - zwróciła się do Scamandera, który przez cały czas obserwował ją gdzieś z boku. - Już się wykaraskał. Nikomu go nie oddam, no.

Newt tylko się uśmiechnął, patrząc, jak Jenna przytulała zwierzaka do siebie niczym dziecko.

- Karmiłaś go już?

- Tak, tak, dostał śniadanie razem z lekami - odparła pospiesznie. - Ale już niedługo wojownik nie będzie żadnych leków potrzebował. Chodź, mały, spróbujemy jeszcze raz, jeszcze kilka kroczków.

- Podano do stołu! - zawołał Jacob nim Jenna zdążyła położyć Urwisa z powrotem na blacie.

Na stole wylądował ogromny talerz wypełniony świeżymi, słodkimi buleczkami, pachnącymi tak, że Jennie aż zaburczało w brzuchu.

- Ty to nas rozpieszczasz, Kowalski... Ja już przytyłam z parę kilo od tych twoich wypieków.

Jacob zaśmiał się smutno, podczas gdy dziewczyna zajęła miejsce przy stole wciąż z psidwakiem na rękach.

- To właściwie tak... Na pożegnanie.

- Co masz na myśli? - zapytał zmartwiony Newt, natychmiast wyrywając się od wpatrywania się w Jennę.

- Słuchajcie... Bardzo mi miło tu z wami, dziękuję wam za wszystko - mówił Jacob spokojnie, patrząc to na nią, to na niego. - I w ogóle wiecie, bardzo was lubię... Ale chyba przyszedł czas, żebym wrócił do Ameryki.

Newt wyglądał, jakby próbował wydać z siebie jakiś dźwięk, lecz z jego ust nic się nie wydobyło.

- Wiecie, nie zanosi się teraz, że coś się zmieni, skoro ten cały Grindelwald zwiał... - wyjaśniał. - A ja muszę wrócić do mojej piekarni. Ktoś musi to ogarnąć, nie? - Zaśmiał się, choć wcale nie brzmiało to, jakby był rozbawiony.

- Będzie nam ciebie brakować - przyznała Jenna, dając Urwisowi usiąść na stole.

- Tak... Mnie was też.

- Kiedy wyjeżdżasz? - zapytał Newt, patrząc na niego smutno.

- Kupiłem bilet na statek... Odpływa dziś wieczorem.

Jenna i Newt wymienili spojrzenia. Obojgu było przykro, nawet jeśli rozumieli motywy ich przyjaciela. Rzeczywiście nie miał na razie po co zostawać w Londynie... A przecież on też chciał być w domu.

Tak też tego samego wieczoru Newt i Jenna odprowadzili swojego mugolskiego przyjaciela do portu, gdzie ostatecznie się z nim pożegnali. Smutna była to chwila, która doprowadziła Scamandera do łez, a Jennę do poczucia, że ich przygody po prostu się skończyły. Cieszyła się tylko, że z tego wszystkiego wynikło tyle, że miała Newta przy boku, trzymając ręce na jego ramionach, by go pocieszyć.

- I co... Zostaliśmy sami - stwierdziła Jenna, kiedy statek zaczął już odpływać, a Newt nieco się uspokoił.

Jasper i Pickett wyłonili się z kieszeni ich płaszczów na te słowa, piszcząc w proteście, co oboje znacznie rozbawiło.

- No, dobrze, dobrze, nie tak całkiem sami - poprawiła się, próbując pogłaskać swojego nieśmiałka palcem. - Choć może Newt by chciał...?

- Co?

- No wiesz, ostatnio przez twoje mieszkanie przewijało się tylu ludzi, wszyscy zawracali ci głowę... Jesteś pewny, że nie chciałbyś teraz trochę pobyć sam zamiast z tą wariatką? - Wskazała na siebie.

- Nie mów tak - odparł od razu.

- Wybacz mi, ja... Po prostu wciąż jeszcze dociera do mnie to wszystko, co dla mnie zrobiłeś. I nie chodzi mi tylko o pokój - przyznała ze wzrokiem wlepionym gdzieś w ziemię.

- To może... - zaczął Newt niepewnie, a Jenna uniosła głowę, by dać mu znać, że go słuchała. - Może pójdziemy na ten spacer, co nam ostatnio nie wyszedł? - zapytał, po czym wziął głęboki wdech, bo to pytanie naprawdę wiele go kosztowało. Stres minął jednak, gdy Jenna obdarzyła go szczerym uśmiechem.

- No pewnie.

Deportowali się więc w okolice Tamizy, gdzie było już chłodno i ciemno, a mgła spowijająca Londyn ograniczała widoczność. Im to nie przeszkadzało; wystarczyło przecież, że widzieli siebie nawzajem.

Choć wszystko było już wiadome, oboje byli w swojej relacji jeszcze naprawdę nieporadni. Niewiele się zmieniło od ich wspólnego wyznania poza tym, że trochę odważniej ze sobą rozmawiali... Ale na złapanie się za ręce w czasie spaceru i przy innych ludziach zdecydowanie nie byli jeszcze gotowi, dlatego po prostu szli obok siebie, aż zatrzymali się na moment, by popatrzeć na rzekę.

- Wiesz, strasznie lubię Tamizę - przyznała Jenna, opierając się o zimny mur. - Jak byłam mała, to zawsze chciałam tu przychodzić, ale nie było mi dane. W końcu to nie jest miejsce "dla damy". - Zrobiła cudzysłów z palców, wzdychając przy tym ciężko.

- To... Możemy tu częściej przychodzić - zaproponował, co zupełnie roztopiło ją od środka.

Newt, który przez dłuższą chwilę trzymał ręce w kieszeniach, postanowił wtedy wyciagnąć z jednej z nich to, co mu ciągle tam ciążyło.

- Spójrz - powiedział, zwracając uwagę dziewczyny na przedmiot w jego dłoni, którym był kompas. - Dumbledore mi to dał. Ten kompas wskazuje najbliższe bezpieczne miejsce... Albo osobę.

Gdy to mówił, igła kompasu przekręciła się, by wskazać na Jennę, co dla obojga stanowiło magiczną chwilę. Newt miał potwierdzenie, którego nawet nie potrzebował - a ona czuła, że zaczynała się zmieniać, i że być może jej strach o skrzywdzenie go był nieuzasadniony.

- Myślisz, że dał mi go, bo wie, że będę musiał go użyć? - zapytał Newt po chwili.

- Z Dumbledorem to nigdy nie wiadomo, ale chyba możesz mu ufać... - Jenna wzruszyła ramionami. - Choć ja mam do niego osobisty uraz, bo zawsze faworyzował Gryfonów, a Ślizgoni to beee...

- Ale przyznaj, że lubiłaś się pakować w kłopoty...

- Newt, jak możesz! - zawołała oburzona, rozbawiając go. - I ty przeciwko mnie?

- I tak... - zaczął, po czym odważył się spojrzeć jej w twarz. - Jesteś moją ulubioną Ślizgonką.

I jak po tych słowach, i po tamtym spojrzeniu, Jenna mogła się na niego wściekać? Wszystko mogłaby zrobić dla tego cholernego Scamandera za jedną taką chwilę.

Westchnęła sama do siebie, uśmiechnięta, a następnie znowu spojrzała na kompas.

- Tylko nie pokazuj tego twojemu bratu, bo jeszcze mu to zaburzy percepcję świata, że ja jestem bezpieczna.

Newt zaśmiał się po raz kolejny, chowając kompas do kieszeni.

- Pierwszy raz w moim życiu ktoś ciągle czepia się Tezeusza, a nie mnie. Nie mogę się przyzwyczaić.

Jenna odważyła się stanąć tak, by złapać go od boku i częściowo przytulić.

- Ze mną, Newt... Już nigdy nie pozwolę, by ktoś się ciebie czepiał - zadeklarowała, kładąc dłoń na jego twarzy. - No ale co do ważniaka, to już nic nie obiecuję.

Wytresuj sobie węża • Newt ScamanderOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz