33

65 3 7
                                    

Pov Alan Harris:

Zadawałem kolejną serię uderzeń w czarny worek treningowy podczas gdy znudzony Ryan siedział na na parapecie pod dużym oknem, od czasu do czasu odniechcenia podnosząc ciężarek.

-Jesteśmy tu już ponad dwie godziny, a tobie wciąż mało?- zapytał w końcu,jednak mimo tego nie zaprzestałem swojej czynności.- Harris!- powiedział głośniej, zwracając tym samym moją uwagę.

Objąłem ramionami worek i oparłem czoło o chłodny skórzany materiał w który chwilę wcześniej waliłem bez opamiętania. Czułem jak krople potu co jakiś czas spływały po moim ciele oraz szybkie bicie serca. Byłem zmęczony, jednak nadal było mi mało.

-Jak coś ci nie pasuje, zawsze możesz sobie iść. Ja cię tu siłą nie trzymam.- zauważyłem, odbijając się od worka, a w następnej chwili podchodząc do torby z której wyciągnąłem tego samego koloru  bidon, który opróżniłem do połowy. 

-Owszem, nie pasuje mi to jak znowu się katujesz.- powiedział podnosząc się z parapetu i podchodząc do mnie w trzech krokach.- Dylan wrócił, to już wszyscy wiemy, ale nie możesz dać mu się zniszczyć, jak kilka lat temu. Zostawił cię, mimo tego że zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo go kochasz. Miał cię w dupie bo od zawsze był egoistą.- powiedział kładąc dłonie na moich ramionach.

-Jest dla mnie nikim.- splunąłem.- Po prostu zastanawia mnie fakt, dlaczego wrócił.

-Nie myślmy o nim. Zara, Lan oni również tu są, a to oznacza, że oni wszyscy tu są. Daliah, Cameron, Ethan również.- powiedział i właśnie wtedy dotarła do mnie kolejna prawda.

Mój brat na stałe wrócił do miasta.

Nie. To nie może być prawdą. Nie chcę nawet w to wierzyć, że po tym wszystkim co wyrządził naszej rodzinie...po tym wszystkim co wyrządził mi, tak po prostu sobie wrócił do Darkness City. Wypierałem tę myśl i będę ją wypierać do momentu aż zobaczę go po raz pierwszy od siedmiu lat. Dobrze pamiętam ten dzień gdy wraz z mamą i Clarie wróciliśmy od cioci, a tata oznajmił nam, że Dylan zabrał rzeczy i oznajmił, że mamy go nie szukać.

Darkness City, 11 marzec 2014r.
Godzina 16:47.

Droga z lotniska ciągła nam się niemiłosiernie długo. Siedziałem na tylnim siedzeniu taksówki obserwując krople deszczu spływające po szybie samochodu, podczas gdy mama rozmawiała o czymś z taksówkarzem, a  Clarissa bawiła się figurką Rainbow Dash i Rarity odgrywając jakąś scenkę. Zastanawiałem się czy w wieku dziesięciu lat to normalne, że wciąż bawi się zabawkowymi końmi. Jednak stwierdziłem, że nie będę tego kwestionować bo moja siostra jest nieco...zacofana? Ona jak i jej przyjaciółki wciąż gadają o "Violettcie", którą tak strasznie kochają oglądać oraz urządzają sobie pikniki na których wymieniają się karteczkami.

Taa... Dziewczyny są dziwne i z pewnością dojrzewają znacznie wolniej.

Trzy dni które spędziłem w San Francisco były dla mnie udręką i cieszyłem się, że w końcu wracamy do domu i jednocześnie zazdrościłem Dylanowi, że nie musiał jechać razem z nami. Już nie mogłem się doczekać, aż w końcu zagram z nim w Fifę! Patrzyłem jak obraz przed nami stawał się coraz bardziej znajomy, aż w końcu dojechaliśmy pod nasz dom. Szybko wysiadłem z samochodu mrucząc ciche "do widzenia" naszemu kierowcy i pędem ruszyłem w stronę domu ciągnąc swoją walizkę, która co jakiś czas podskakiwała na nierównościach. Zaraz za mną ruszyła Clarie i mama niosąca jedną dużą torbę ze swoimi rzeczami oraz mojej młodszej siostry.

-Alan, Clarie nie przepychajcie się.- powiedziała kobieta, gdy wraz z blondynką biegnąc torowaliśmy sobie drogę.

W końcu wpadliśmy do domu gdzie w salonie zastaliśmy tatę, który siedział na swoim ulubionym fotelu a w dłoni trzymał szklankę z bursztynowym alkoholem którego butelka stała na stoliku w połowie opróżniona.

-Tatusiu, wróciliśmy!- powiedziała radośnie Clarie, na co ten podniósł na nią smutny wzrok.- Ciocia Betty ma śliczną córeczkę...-zaczęła trajkotać aż w końcu do salonu weszła mama.

-Maximilian?- spytała widząc jego stan.- Coś się stało? Ktoś umarł?- pytała gdy wciąż nie odpowiadał, a tępo wpatrywał się w kominek.

-Dylan uciekł z domu. Wróciłem z pracy, a jego już nie było. To znalazłem w jego pokoju.- powiedział, podając mojej rodzicielce kartkę papieru.

-"Mamo, tato...przepraszam. Wiem, że nie byłem i nigdy nie będę idealnym dzieckiem..."- zaczęła czytać na głos, a łzy stopniowo zaczęły płynąć z jej oczu-"Odchodzę, bo nie pasuję do tej rodziny. Nie płaczcie za mną i nie szukajcie mnie. Poradzę sobie. Alan, bądź silny i opiekuj się Clarie. Macie tylko siebie, a w rodzeństwie siła. Kocham was, Dylan..."

I to był moment w którym straciłem najważniejszą osobę w moim życiu. Dylan był moim autorytetem i drogowskazem. Zawsze wiedział co powiedzieć lub zrobić. Radosny i energiczny ale też opanowany. Mój starszy brat, mój najlepszy przyjaciel który wiedział o mnie więcej niż Ryan i Ivan...mnie zostawił. Porzucił mnie jak psa. W dodatku był tak wielkim egoistą, że nie potrafił się pożegnać. Był tchórzem, bo nie potrafił powiedzieć wprost, że odchodzi. Swoim odejściem przyczynił się do mojego rozpadu. Następną cegiełkę dołożyła śmierć babci, a ostatecznym ciosem było dla mnie odejście Zary.

Gdy mury runęły został tylko proch i pył.

Jednak nawet z prochu i pyłu mogą powstać nowe znacznie silniejsze mury. Każdą życiową przykrość i niepowodzenie  przekształcałem na coś, co mnie wzmacniało. Zacząłem ćwiczyć i bardziej dbać o swój wygląd aby być najlepszą wersją siebie. Zacząłem się uczyć aby zadowolić rodziców i zapewnić sobie przyszłość.  Zacząłem imprezować aby zapełnić pustkę w sercu. Ale w tym wszystkim wiedziałem, że nie ruszę dalej gdy nie pozbędę się ostatniej rzeczy związanej z Dylanem. Egzemplarz "Małego Księcia" którego czytał mi gdy nie mogłem zasnąć oddałem do miejscowej biblioteki. Tym samym pozbyłem się z mojego serca Dylana Harrisa, który był moim bratem. Teraz został tylko Dylan Harris- obcy mi człowiek.

Gdyby ktoś zapytał mnie, czy brakuje mi go, bez zastanowienia odparłbym "nie". Bo w końcu jak może mi brakować kogoś, kto sam zrezygnował z bycia moim bratem? Jak w ogóle mogę tęsknić za kimś, kto po swojej ucieczce ani razu do mnie nie napisał, ani nie zadzwonił. Nawet na pięć minut. Dzień siódmego marca dwa tysiące czternastego roku był dniem, w którym ostatni raz widziałem Dylana. Teraz jest dwudziesty czwarty lipca dwa tysiące dwudziestego pierwszego roku, a on wrócił.

Spojrzałem na swoje przedramię gdzie pośród licznych tatuaży, tylko jeden miał dla mnie głębsze znaczenie. Róża przykryta kloszem jest przypomnieniem o książce którą poznałem dzięki Dylanowi, ale również będzie mi przypominać moment w bibliotece gdy wraz z Saray czytaliśmy sobie nawzajem fragmenty Małego Księcia.

-Chodźmy lepiej na piwo, a nie. - skierowałem swoje słowa do Ryana, na co od razu się zgodził.

Razem udaliśmy się do szatni w budynku siłowni gdzie wzięliśmy prysznic i przebraliśmy się w świeże ubrania, a następnie pieszo ruszyliśmy w stronę pobliskiego baru.

🥊🥊🥊
Rozdział z perspektywy Alana bo czemu nie?

Poznaliście właśnie dość przykrą historię rodziny Harris, a mianowicie ucieczkę z domu Dylana.

Nie powiem, pisząc jego pożegnalny list, łezka spłynęła mi z oka.

Miłego dnia bądź wieczorku!
Oderwana 🌸🎀

Hi princess| zakończone Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz