*7

4 0 0
                                    

Cały dzień powoli mi upływa, za wszelką cenę staram się unikać Javyna i jego ojca, jednocześnie pełniąc straż przy Ayodele. Kilka razy wymykam się z objęć Simby, po części żałując, że nie podzielam jego uczucia. Gdy nadchodzi wieczór, wchodzę do chatki naszej szamanki i uzdrowicielki, Aghwang. Jest ona dla mnie kimś w rodzaju ciotecznej babki i to jej się tłumaczę z moich problemów. Stara kobieta zawsze mnie pocieszy i podniesie na duchu albo sprzeda dobrą radę.

Przedzieram się przez wiklinową zasłonę i odurza mnie zapach kadzideł i leczniczych mikstur. Chatka jest bardzo mała, mieści tylko trzy izby – jedną dla chorych, pełniącą funkcję szpitalu, drugą, gdzie Aghwang przepowiada przyszłość i odprawia rytuały w obecności samych bogów i trzecią, jej prywatną.

Aghwang siedzi na niskim stołku, mieszając w małym garnku, szepcząc tajne receptury. Wchodzę cicho, by jej nie przeszkadzać. Stara kobieta ma włosy o rudawym kolorze, poprzetykane siwizną. Ma zamknięte oczy, jest odziana w fioletowe szaty z mnóstwem bransolet i naszyjników.

- Witaj, Mamo... - zaczynam, jednak urywam, gdy kobieta podnosi szybko dłoń i nie przerywa ważenia mikstury. Otwiera oczy, wpatrując się uważnie w zawartość garnka. Potem wreszcie na mnie patrzy i uśmiecha się.

- Siadaj, Sabahi – mruczy. Siadam na stołku naprzeciwko niej; w nos uderza mnie zapach z kociołka – przypomina trochę zapach ananasa, jednak wyczuwam w nim nutę czegoś ostrzejszego, podobnego do odoru śniętej ryby.


Opowiadanie IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz