Rozdział osiemnasty

5.7K 447 27
                                    


Maddy

To było zupełne szaleństwo. Podobało mi się, ale musiałam przyzwyczaić się do takiego wariactwa. Nie spodziewałam się tego po Vincencie. Jednak im dłużej z nim byłam, tym on bardziej się zmieniał. Tego akurat byłam pewna, to nie była moja wyobraźnia. Podobała mi się ta jego druga twarz. Niby wciąż taka sama, a zupełnie inna. Byliśmy pośrodku niczego, zupełnie sami, jakby cały świat przestał istnieć. W samochodzie mieliśmy tylko dwie butelki wody i trochę jedzenia, kupionego przed wyjazdem z hotelu. To nam wystarczyło. I choć na początku byłam przerażona pomysłem nocowania na odludziu, szybko zmieniłam zdanie.

Długo siedzieliśmy w otwartym bagażniku samochodu Vincenta, wpatrując się przed siebie. Uwielbiałam takie chwile, w których rozumieliśmy się bez słów. Mimo że ze sobą nie rozmawialiśmy, czułam, jakbyśmy nawiązywali coraz głębszą więź. To dawało mi nadzieję na dobre zakończenie naszej historii. Nie cieszyłam się jednak zbyt wcześniej. Wtedy byliśmy z dala od problemów, codzienności i obowiązków, jakie obarczały nas każdego dnia. Po powrocie wiele mogło się wydarzyć i właśnie to nie powalało mi się w pełni cieszyć chwilą. Choć bardzo nie chciałam o tym myśleć, nie potrafiłam tego robić. Od czasu do czasu się zapominałam, ale to było za mało.

– Chyba nigdy nie robiłam czegoś tak równie szalonego – odezwałam się, by zagłuszyć myśli.

– Naprawdę?

– Tak myślę. Jako nastolatka robiłam wiele głupich rzeczy, ale nawet wtedy nie przyszło mi do głowy nocowanie w takim miejscu.

– Ty naprawdę się boisz, Mad – zadrwił.

Nie mogłam powstrzymać uśmiechu, kiedy on patrzył na mnie rozbawiony.

– Jestem trochę tchórzem – przyznałam, patrząc mu w oczy. – Kiedy pięć lat temu obejrzałam horror, przez kolejne trzy lata spałam przy zaświeconym świetle. A gdy chodziłam nocą po mieście, co chwilę oglądałam się za siebie. To były najgorsze trzy lata mojego życia.

Głośny śmiech mężczyzny wywołał przyjemne dreszcze na moim ciele.

– Kiedy cię poznałem miałem wrażenie, że niczego się nie boisz.

– Nie boję się ryzykować, ale boję się... bać?

– Boisz się bać?

– Wiem, jak to brzmi. Nie potrafię tego wyjaśnić.

– Chyba rozumiem, co chcesz przez to powiedzieć.

Objął mnie i przyciągnął do siebie. Ułożyłam głowę na jego barku, przymykając delikatnie oczy.

– A ty? Czego ty się boisz?

– Ja? W tym momencie? Że cię stracę.

Przez chwilę milczałam, nie wiedząc, co miałabym mu odpowiedzieć. Musiałam przyznać, że bardzo mnie zaskoczył.

– Dlaczego miałbyś mnie stracić?

– Już moje nazwisko zwiastuje kłopoty. Wiesz o tym.

– Wiem, ale ze wszystkim można walczyć.

– Walka z moim ojcem jest mniej więcej tak skuteczna, jak twoje próby walki ze strachem po obejrzeniu horroru.

Nie lubiłam wchodzić na temat jego ojca. Chyba oboje się wtedy spinaliśmy. Co prawda Jordan Blakemore był dla mnie obcym człowiekiem, ale widziałam go kilka razy. Nie można pominąć także plotek, niemal legend, chodzących na jego temat. Samo jego nazwisko budziło lęk. Ludzie żyli w nadziei, że nigdy nie spotkają go na swojej drodze, że nie będą zmuszeni spojrzeć mu w oczy. Dorastając wcale nie miałam lepiej. Świadomość tego, że mój ojciec wyjechał na spotkanie z Blakemore'm, sprawiała, że stałam w oknie i czekałam, aż wróci. Za każdym razem bałam się, że już go nie zobaczę. Po czasie zrozumiałam, że jest bezpieczny, ale to nie zmieniło mojego nastawienia. Co więc musiał mieć w głowie Vincent? Tego nie wiedziałam.

– Chcesz w ogóle walczyć?

Nie chciałam o to pytać, lękając się odpowiedzi, Z jednej strony czułam, że Vincent jest na to gotowy, ale z drugiej miałam wrażenie, że coś go powstrzymuje. Może chęć władzy była silniejsza od reszty?

– Gdybym nie chciał, nie było by mnie tutaj.

– Czuję, że jest jakieś ale.

– Ale to będzie trudne, Mad.

Co do tego nie miałam najmniejszych wątpliwości.

– No dobrze, skoro jesteśmy tutaj, możemy udawać, że twój ojciec nie istnieje.

Opuścił głowę i spojrzał na mnie spode łba, na jego twarzy zagościł niewielki uśmiech.

– To bardzo dobry plan.

Oglądaliśmy gwiazdy, rozmawiając o zwykłych rzeczach, które w dużej mierze dotyczyły mnie. Opowiadałam o swojej pracy i o tym, dlaczego zdecydowałam się na dodatkowe zajęcie. Do tamtej pory wydawało mi się to zwykłą decyzją, jednak kiedy mówiłam o wszystkim Vincentowi, zdałam sobie sprawę, jak wiele dla mnie znaczy to, co robię. Projektowanie wnętrz było dobrze płatnym zajęciem i naprawdę to lubiłam, ale nic nie dawało mi takiej frajdy jak organizacja imprez. Nawet tych najmniejszych, na kilka osób. Nawet jeśli wszystko zajęło mi jeden dzień. Była to dla mnie niezła rozrywka.

Było już późno, gdy postanowiliśmy położyć się i spróbować zasnąć. Vincent rozłożył mój fotel, na który położyliśmy się razem. Wtuliłam się w niego i zamknęłam oczy. Nagle poczułam ucisk w sercu, bo niepotrzebnie zaczęłam myśleć o tym, co nas czeka. Jakby wszystko mówiło mi, że skończy się to złamanym sercem. Bo przecież to było zbyt piękne, by mogło trwać w nieskończoność. Nie łudziłam się, że mam niewiarygodne szczęście. Już same chwile spędzone z tym mężczyzną były dla mnie czymś niesamowitym. Marzyłam o tym od trzech lat i gdy tylko zaczynałam układać sobie życie, starając się wyrzucić go z głowy, pojawił się na nowo i wywrócił mój świat do góry nogami. Nawet jeśli nie było tego widać, wszystko się zmieniło. Nagle zaczęłam mieć po co żyć i bać się o to, że to stracę.

– Śpisz? – wyszeptałam.

– Nie. Coś się stało?

– Możesz mi coś obiecać?

– Co takiego?

– Możesz obiecać, że będziesz walczył?

Milczał. Może nie długo, ale sam brak błyskawicznej odpowiedzi od razu mnie zaniepokoił.

– Będę walczył, Mad. Obiecuję.

– Jeśli kłamiesz, po prostu odpuść już teraz.

Poruszył się. Dłonią odnalazł moją brodę i nacisnął na nią, kierując ku górze. Zadarłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. W samochodzie było ciemno, niewiele widziałam, ale wystarczyły mi same rysy twarzy, by wiedzieć, że jest poważny.

– Nie zamierzam odpuszczać. Mad... Kocham cię.

Poczułam gorąco, rozchodzące się po całym moim ciele. Nie byłam gotowa na to wyznanie i w pierwszej chwili byłam tak zaskoczona, że żadna sylaba nie przeszła mi przez gardło. W końcu jednak wtuliłam się w niego tak mocno, jak tylko byłam w stanie.

– Ja ciebie też kocham.

Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz