Rozdział 10

1K 36 4
                                    

                         Maks
 
 
 
 
              Jestem kretynem.
              Budzę się, a raczej po takiej ilości alkoholu jaką przyjąłem poprzedniej nocy, to zmartwychwstaje. Otwieram zapuchnięte powieki, czując miliony igieł pod nimi. Zimny pot oblewa mi ciało. Przeciągam się i rozmasowuje obolałe skronie. Mam mega kaca. Zegarek wskazuje południe. Powinienem wstać i ogarnąć się do roboty. Nie mając innego wyjścia, ociężale kieruję się do łazienki. Staję pod lodowatym strumieniem wody i próbuję zrozumieć samego siebie. Co ja do cholery robię ze swoim życiem? Ile jeszcze można tak się kręcić? Ile można udawać, że jest dobrze?
              Z ręcznikiem na biodrach wychodzę z łazienki i... wpadam na Monic!
              – A co ty tu robisz?! – pytam, zastanawiając się jak, do diabła, weszła do Ahory. Chyba, że byłem taki nawalony, że nie zamknąłem drzwi, po tej... A z resztą, nie pamiętam, jak miała na imię.
              Monic gorączkowo rozgląda się po pokoju.
              – Gdzie jest? – pyta, zaglądając ukradkiem do łazienki.
              – Wyrzuciłem ją – odpowiadam chłodno, domyślając się, że pyta o laskę z klubu. Tymczasem Monic wygląda na bardzo zaskoczoną.
              – A..a..ale jak?– jąka się, jakby nie chciała przyjąć tego do wiadomości.
              Nie wiem, o co jej chodzi, ale łeb mi pęka i nie będę drążył tematu.
              – No, normalnie. – Wzruszam ramionami, ale widząc jej dziwną minę, dodaję: – Monic, daj spokój, laska jak laska. Do jednorazowego zaliczenia...
              W tym momencie dzwoni telefon Monic i zdaje się, że moja gadka nie ma sensu, bo i tak mnie nie słucha. Skrupulatnie czyta SMS–a.
              – Muszę iść – mówi i niemal wybiega z mojego pokoju.
              Czasem jest dziwna, jak to baba – stwierdzam w myślach.
              W ekspresowym tempie ubieram się i schodzę na dół. Biorę dwie tabletki przeciwbólowe. W międzyczasie w Ahorze pojawia się Carlos i Lalo, a zaraz po nich Pablo i Miguel. Wszyscy skacowani na równi ze mną.
              – Łeb mi pęka – syczy Carlos, wciskając guzik na panelu ekspresu do kawy.
              – Zrób i mi! – wołam, gdy sięga po filiżankę.
              – A co, ciężka noc? Ciśnienie cię rozsadzało, że tak szybko wyleciałeś z klubu? – ironizuje, podając mi czarne jak smoła espresso.
              Zbywalnie wzruszam ramionami i upijam łyk, parząc sobie przy tym język. Przeklinam pod nosem, a Carlos parska śmiechem i dopytuje:
              – Dobra była?
              – Normalna – mamroczę pod nosem.
              Wyciągam telefon, bo muszę jak najszybciej zakończyć te paplaninę. Odchodzę w stronę wyjścia i kłamię, że muszę zadzwonić. Kiedy stałem się takim tchórzem, który własnemu przyjacielowi ściemnia?
              Mimo kaca w całkiem dobrym humorze przebiega nam pierwsza połowa dnia. Chłopaki ze szczegółami opisują wczorajsze podboje, a ja staram się nie dać nic po sobie poznać. Nie ma aż tak dużego ruchu i z tego powodu Aureliusz zjawia się nieco później.
              – Cześć, panowie – woła, a gdy odwracam się ku niemu zauważam, jak bardzo spięty jest.
              – Coś się stało?  – chcę wiedzieć.
              – Nie, nie – zaprzecza niezbyt zdecydowanie i odwracając wzrok w kierunku chłopaków, mówi: –Lalo, pozwól na chwile.
              Wszyscy zerkamy po sobie. Aureliusz nie ma w zwyczaju rozmawiać z nami na osobności. Nawet jak chce któregoś z nas opieprzyć.
              – Zjebał coś czy podwyżka? – dopytuje mnie Miguel.
              – Raczej to pierwsze – zanosi się śmiechem Carlos i wszyscy zaczynamy się śmiać, aż do momentu, gdy Lalo wraca.
              Wygląda na równie spiętego jak przed momentem był Aureliusz. A kiedy spotykamy się wzrokiem, on robi coś zaskakującego. Ucieka spojrzeniem i szybko zabiera się za robotę.
              – Chyba jednak to ja coś zjebałem – mamroczę pod nosem.
              No trudno, mam kaca i dużo pracy. Nie zamierzam się tym przejmować. Przynajmniej nie dziś.
              – Mógłby któryś z was zrobić makaron z krewetkami? – zwraca się do nas Aureliusz. – I kurczaka…I może gazpacho…
              Zerkam na niego zaintrygowany listą jego życzeń.
              – I jeszcze jakąś sałatkę i sok warzywny, najlepiej marchewkowy. Zapakujcie na wynos. Jadę do urzędu, za godzinę wpadnę po jedzenie.
              – Na wynos?! – pytam. – Wyrwałeś jakąś laskę i wstydzisz się ją tu przyprowadzić? Nie będziemy się naśmiewać!
              – Aurelio, co to za gorąca kobieta, która tyle je?!– parska śmiechem Carlos, ale szef nie wygląda na zadowolonego z naszych żartów. – Nie wyrobisz finansowo z nią!
              – A może szef ma tam na chacie cały harem?!– nabija się Miquel, rozbawiając nas tym do łez.
              – Chociaż raz zróbcie to, o co prosiłem bez durnego komentowania! – Aureliusz spogląda na nas ostro i wychodzi z Ahory, zatrzaskując za sobą drzwi.
 
 

lekcja hiszpańskiego 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz