Rozdział 15

1.1K 35 13
                                    

                        Adrianna
 
 
 
              Pomimo fatalnego samopoczucia i trwających od kilku tygodni napadów migreny postanawiam, za namową mamy, polecieć na urodziny Aureliusza wraz z wujkiem Piotrkiem. Mama zostaje z chorą Klarą, która złapała ospę i zdążyła zarazić nią żonę Piotrka, Agnieszkę. Mamy zostać u Aureliusza na tydzień, głównie z obawy o mnie, bym i ja nie złapała tej choroby, ale według Małgorzaty wyjazd dobrze mi zrobi.
              Maleństwo w brzuchu coraz mocniej daje o sobie znać, rozpychając się na wszystkie strony. Szczególnie w nocy. Na szczęście mdłości lekko osłabły na siłach. Powróciłam do ćwiczeń, głównie rozciągających i wzmacniających mięśnie, a nawet zmieniłam spacery na, nie forsujące, bieganie. Nareszcie zaczynam się cieszyć z obecnego stanu. Powoli planuję wszystkie, związane z pojawieniem się dziecka na świecie, wydatki. Nawet poczyniłam pierwsze kroki, kupując kilka maleńkich skarpetek i śpioszków. Po powrocie od Aureliusza mam zamiar rozpocząć zakupowe szaleństwo. Może na następnym USG uda mi się poznać płeć i przestanę się ograniczać kolorystycznie.
              Podczas, prawie czterogodzinnego, lotu lokator mojego brzucha urządzał sobie trampolinę z mojego pęcherza, przez co nie zmrużyłam oka nawet na chwilę, a wujek Piotrek, wręcz w obsesyjnym transie, co kilkanaście minut dopytywał jak się czuję i czy aby na pewno, niczego nie potrzebuję. Jest chorobliwie nadopiekuńczy i doprowadza mnie tym do szału. Z resztą nie tylko on. W ostatnim czasie wszyscy i wszystko wytrąca mnie z równowagi. Mam wrażenie, że każdy traktuje mnie jak porcelanową laleczkę, której nie można ruszyć z półki, bo coś się może jej stać.
              Aureliusz odbiera nas z lotniska w wyjątkowo radosnym nastroju. Chyba zauważa mój wisielczy humor, bo od razu, z przejęciem, pyta:
              – Co się stało?! Strasznie długo wam zeszło...
              – To przez Piotrka. Jego mają za wytatuowanego gangstera, który na każdej bramce piszczy przez kolczyki i ćwieki, a mnie za przemytnika narkotyków – mamroczę, wymownie patrząc na swój wystający brzuch. – Nienawidzę lotniska.
              – A ja je uwielbiam! Tu nie obowiązują żadne społeczne zasady – oznajmia radośnie Piotrek. – Już przed południem wypiłem trzy piwka i whisky na pokładzie, zagryzłem pizzą i każdy, łącznie ze mną, miał na to wyjebane! Znajdź mi drugie, tak zajebiste, miejsce na ziemi!
               Aureliusz przewraca oczami, ale dostrzegam, jak kącik jego ust nieznacznie unosi się w uśmiechu. Następnie kilkukrotnie ogląda mnie z każdej strony, patrząc uważnie na wypukłość brzucha i głośno komentuje jego niewielki rozmiar.
              – Gośka mówiła mi, że niewiele przytyłaś, ale nie sądziłem, że aż tak...– wyznaje wujek.– Nadal męczą cię mdłości i tak mało jesz?– pyta troskliwie, tymczasem mnie ogarnia wściekłość.
              – Oczywiście! – odpowiada za mnie Piotrek. – Mam nadzieję, że ty przemówisz jej do rozumu, żeby lepiej się odżywiała!
              – Jeszcze słowo, Piotrek, a wsiadam w samolot i wracam do domu! – warczę i posyłam mu ostre spojrzenie.
              – Słońce, nie denerwuj się – prosi Aureliusz, obejmując mnie czule. – Nikt z nas nie chce dla ciebie źle, wręcz przeciwnie. Ktoś musi się tobą opiekować w tym szczególnym czasie. Martwimy się i chcemy dla ciebie i dziecka jak najlepiej – dodaje, całując mnie w skroń.
              Jego czuły gest, troska i pełen ciepła głos sprawia, że uspokajam się. Biorę głęboki oddech i kiedy już mam przyznać przed nimi, że trochę zbyt impulsywnie reaguję, Aureliusz ponownie odzywa się:
              – Musisz uznać, że to trochę dziwne, że dziecko jest takie małe, patrząc na Mak...
              – Ja pierdolę! Waszym zdaniem powinnam wyglądać jak ciężarna słonica?! – sykam czując, że za chwilę wybuchnę. – Powinniście tak jak ja, cieszyć się, że w miarę dobrze się czuję i daję radę normalnie funkcjonować! W ciąży z Klarą leżałam dwa miesiące w szpitalu. Gdyby wasze oczekiwanie co do mojego brzucha spełniłyby się, to przy moim wzroście i figurze toczyłabym się jak kula śnieżna!
              – A nie mówiłem, że zrobiła się z niej straszna złośnica?– rzuca z rozbawieniem Piotrek.
              Aureliusz nie odpowiada, chyba głównie dlatego, by jeszcze bardziej mnie nie rozwścieczyć. Sięga po moją walizkę i wspólnie kierujemy się na parking. Momentalnie przed oczami mam swój przyjazd do Calpe rok temu. Dziś, w odróżnieniu do tamtego dnia, czuję radość. Jestem szczęśliwa, bo mam dla kogo taka być. Odnalazłam sens życia, nie czuję się już samotna i przerażona przyszłością. Wiem, że będzie ona przepełniona miłością z dwójką moich wymarzonych dzieci.
              Wsiadamy do auta i pędzimy do domu wujka, gdzie dziś mają się odbyć jego pięćdziesiąte urodziny. Na moje szczęście Aureliusz nie zachowuje się jak Piotrek i nie wypytuje mnie co sekundę o aktualny stan zdrowia. Gdy dojeżdżamy na miejsce nie mogę przestać podziwiać tego, jak pięknie jest udekorowany taras jego domu. Gdzie nie spojrzę są świeże kwiaty i świece, białe latarenki, okrągłe białe stoły, uginające się od przekąsek, win, owoców. Jednak, mimo że pięknie pachnie, nie mam apetytu. Kiepsko się czuję, to pewnie wynik podróży, zmiany ciśnienia oraz diabelsko wysokiej temperatury powietrza. Z marszu pędzę do gościnnego pokoju, gdzie odświeżam się i przebieram w jedyną elegancką sukienkę na cienkie ramiączka, w którą zmieściłam brzuch. Przeglądam się w lustrze. Krwista czerwień sukienki przyciąga wzrok. Opięty w niej brzuch, również.
              Cholera, w to ja się wpakowałam!
                                          *
              Goście wuja zaczynają się schodzić. Wokół słychać gwarne rozmowy, brzęk kieliszków, a w tle przygrywa bardzo przyjemna, taneczna muzyka. Mimo to, zaczynam się stresować. Mam świadomość, że niedługo zjawią się tu wszyscy pracownicy Ahory, w tym Maks... a ja nie wiem, jak mam się zachować.
              – Co ja sobie wyobrażałam?! – szepczę do siebie.
              – Młoda, wszystko dobrze? – zagaduje mnie Piotrek.
              – Boli mnie głowa – wyznaję, rozmasowując skronie. – Chyba pójdę do pokoju...
              Kiedy obracam się w jego stronę dostrzegam Krzyśka.
              – Cześć, mała! Gratuluję tobie oraz …?
              – Nie udawaj głupiego. Przecież dobrze wiem, że ci powiedzieli – przerywam mu i piorunuje go ostrym spojrzeniem, bo jestem pewna, że Aureliusz wyjawił mu kto jest ojcem dziecka.
              – Powiesz mu o ciąży ? – dopytuje, konspiracyjnym szeptem.
              – A myślisz, że nie zauważy brzucha? – ironizuję zgryźliwie.
              – Piotrek mówił, że stałaś się małą złośnicą – Krzysiek parska śmiechem. – Dobrze wiesz, o co pytałem. Powiesz Maksowi, że będzie ojcem?
              – Nie...Nie wiem…
               Z każdą kolejną minutą zdaję sobie sprawę, jak w beznadziejnym położeniu jestem od kiedy zgodziłam się na przyjazd. A może zrobiłam to podświadomie? Może mam zaprogramowane w głowie, że kiedy, w miarę stabilnie, ułożę sobie życie, poczuję się spokojna i szczęśliwa, to muszę sobie to jakoś spieprzyć?! Albo jestem naiwniaczką, która ślepo wierzy w zmianę faceta, w to, że dla mnie byłby wstanie zmienić się i rzucić wszystko. Jedno i drugie stawia mnie na pozycji przegranego.
              – Ale jedno jest pewne. – Przenoszę spojrzenie na Piotrka i mówię: – Cokolwiek postanowię, ty się nie wtrącasz i nie waż się go nawet tknąć!
              Wujek niechętnie przytakuje głową, a następnie wznosi toast za Aureliusza, wytykając mu jego wiek. Otacza mnie ramieniem i cmoka w głowę, po czym swoim zwyczajem kładzie rękę na moim brzuchu, opowiadając Krzyśkowi jak maleństwo zachwyca się jego muzykę. Tak naprawdę, ono lubi każdą muzykę. Chociaż, muszę mu przyznać, że na dźwięk gitary reaguje mocniej.
              – Zdaniem Piotrka „Tunderstruck” ACDC to idealna kołysanka dla mojego dziecka! – fukam pod nosem.
              – To jest kołysanka! Przecież od pierwszych nut śpiewają : „Aaaa, Aaaa” – poucza Krzysiek.
              – To samo jej mówiłem! – zapewnia Piotrek i obaj wybuchają głośnym śmichem.
              – Adrianna!
              Słysząc swoje imię, zaczynam się rozglądać. W oddali dostrzegam Monic, która w zjawiskowej sukience i z szerokim uśmiechem biegnie w moją stronę. Za nią drepcze równie pogodny Lalo. Wychodzę im na przeciw.
              – Ale się cieszę, że cię widzę – piszczy Monic i mocno mnie całuję. – To znaczy, że was widzę! – Chichocze, gdy mój brzuch utrudnia jej przytulenie się.
              – Pięknie wyglądasz – dodaje Lalo.
              – Dziękuję. Was też miło w końcu zobaczyć.
              – Co to za przystojniak, który cię tak obściskiwał? To twój facet? – dopytuje Monic. – Jest niezły – dodaje, wzrokiem wskazując mojego wujka.
              – To Piotrek, brat mojej mamy – wyjaśniam, nie kryjąc rozbawienia jej opinią. – To co, przemyślałaś moją propozycję i zostaniesz matką chrzestną? – pytam, z nadzieją, że się zgodzi, a następnie rękoma pokazuję swój brzuch i mówię:
              – Jak zdążyłaś zauważyć pozostało mało czasu.
              Nim udaje nam się na dobre rozpocząć rozmowę, podchodzi do nas Pablo. Jego zaskoczony wyraz twarzy natychmiast mnie rozbawia.
              – Mówiłam ci, że po trzydziestce metabolizm zwalnia!– naśmiewam się.
              – Nie spodziewałem się, że aż tak!– odpowiada i serdecznie mnie wita. – Gratulacje. Masz teraz najseksowniejsze kształty! – mówiąc to puszcza mi oczko.
               – Wiesz, co będzie? – pyta, jakiś obcy chłopak, który stoi za Pablo.
              – Na dziewięćdziesiąt dziewięć procent dziecko – chichoczę, nieco nerwowo.
              – To Miguel, pracuje z nami od jakiegoś czasu – wyjaśnia mi Lalo, a następnie przedstawia nas sobie nawzajem.
               – Jak się czujesz? Który to miesiąc? – dopytuje  Pablo, a ja nie chcąc odpowiadać na jego pytania, uciekam wzrokiem i próbuję wypatrzeć, czy przyszedł z nimi Maks.
              W tym samym momencie spotykam się z twarzą w twarz z Carlosem. Wita mnie bez emocjonalnie i tak chłodno, że aż cała się spinam.
              – Gratuluję – mówi i ozięble pyta: – Nie bałaś się przylecieć sama... Hmm, w obecnym stanie?
              – Dzięki. Nie przyleciałam sama – odpowiadam, a wzrokiem odruchowo wskazuję Piotrka.
              Czuję, jak mi tętno przyspiesza, robi mi się duszno, a ból głowy staje się mocniejszy. Wykonuję płytkie wdechy. Karuzela sprzecznych emocji w mojej głowie zaczyna swój stały przebieg. Jestem coraz bardziej przytłoczona tymi wszystkimi pytaniami zebranych wokół mnie ludzi. Na dodatek maluch w moim brzuchu boleśnie rozpycha się. Przepraszam moich znajomych i pod błahym pretekstem, odchodzę w kierunku ogrodu.
              – Słońce, potrzeba ci czegoś? Może jesteś głodna? Masz na coś konkretnego ochotę? – zaczepia mnie, lekko wstawiony, Aureliusz, obok którego zauważam rodziców Lalo oraz jego przyjaciela Ernesto.
              – Nie, nie – zaprzeczam nerwowo. – Dobry wieczór – cicho witam jego zdziwionych gości.
              Próbuję odejść jak najdalej, nim i oni zaleją mnie morzem pytań odnośnie ciąży. Muszę się wyciszyć. Potrzebuje złapać oddech. Nie mija kilka sekund, gdy podbiega do mnie Piotrek.
              – Co się dzieje?! – pyta i przytrzymuje mnie za ramiona. – Słabo ci? Chcesz wody? A może chcesz położyć się? Odpocząć?
              – Piotrek, daj mi, kurwa, chwilę odetchnąć! – warczę, wymachując dłonią. – Chcę być sama! Nie potrzebuję dwadzieścia cztery na dobę niańki! Dajcie mi, kurwa, wszyscy święty spokój! – sykam gniewnie.
              – No, już nie denerwuj się, małolato! – Piotrek czule mnie przytula i całuje w policzek.
              Kiedy w końcu zostaje sama, opieram plecy o ścianę domu i zaczynam spokojniej oddychać. Oni wszyscy przytłaczają mnie, pytaniami, swoją opiekuńczością. Powariowali z tym całodobowym kontrolowaniem mojego stanu. Tak nie da się żyć! Potrzebuje ciszy, samotności, spokoju…
              – Ukrywasz się?
              Gwałtownie unoszę głowę i zamieram.
              – Cześć, dziewczynko!
              To on. Stoi przede mną i uśmiecha się w ten swój sposób, tak że tylko jeden kącik uniósł się do góry. To przecież tylko ON, a ja nie wiem, co powiedzieć.
              – No, cześć – szepcze z ledwością.
              Zapada niezręczna cisza. Nie jestem wstanie oderwać od niego wzroku. Puls mi przyspiesza z sekundy na sekundę. Wygada tak fantastycznie jak zapamiętałam. Bardzo krótkie włosy, idealnie gładka twarz z mocno zarysowaną szczęką, piękne oczy, miękkie usta, niesamowite ciało...nie pozwalają mi się skupić.
              W uszach zaczyna mi nieprzyjemnie szumieć, w ustach robi się sucho, a w głowie mam totalną pustkę. Nie potrafię się odezwać. Odnoszę wrażenie, że Maks przygląda mi się z takim samym zainteresowaniem, jak ja jemu. Nagle jego pogodna twarz poważnieje, a oczy stają się jeszcze większe.
              – Adrianna…ty...ty jesteś w ciąży – duka wyraźnie zaskoczony.
              – A ty, Maksymilianie Ratajski, jesteś bardzo spostrzegawczy – odpowiadam z przekąsem w głosie, gładząc brzuch i natychmiast widzę, jak chłopak się uśmiecha.
              Ponownie między nami nastaje cisza. Nie wiem, jak mam się zachować. Udawać? Kłamać? Powiedzieć prawdę? Spoglądam na niego i wiem, że kocham go, to nadal nie minęło. Czuję to wszystko z tą samą intensywnością. Moje serce krzyczy to głośniej niż rozum, ale... nie mogę tego sobie zrobić. Więc ta zraniona, uparta i nieufna ja, milczy.
              Z każdą sekundą robi się coraz bardziej niezręcznie. Mdłości po raz kolejny dzisiejszego dnia odzywają się nie w porę, a maleństwo w moim brzuchu przyczynia się do tego wymierzając silne kopnięcie.
              – Adrianna jesteś szczęśliwa?
              Sposób w jaki po raz kolejny powtarza moje imię jest... tak intymny, taki... NASZ. Spokojny lecz niski i chropowaty głos, to bezpośrednie spojrzenie rozbraja mnie.
              – Tak – odpowiadam cicho.
              Natychmiast podchodzi bliżej i, ku mojemu zdziwieniu, mocno mnie przytula. Gwałtownie wciągam powietrze. Staję się jeszcze mniejsza niż normalnie w silnym objęciu jego ramion.
              – Cieszę się. Nawet bardzo – oznajmia i delikatnie całuje mnie w czubek głowy.
              Otulona jego ciałem poczułam coś za czym najbardziej tęskniłam. Bezpieczeństwo. Wszystko zaczyna się we mnie rozpadać na drobne kawałeczki. Ból głowy staje się okrutnie bolesny. Mam wrażenie, że zaraz rozsadzi mi skronie. Samą siebie proszę, bym jeszcze przez moment się nie rozpłakała, nie rozsypała przy nim. Nie chcę czuć do niego tego, co czuję. Nie chcę po raz drugi umierać z bólu. Nie chcę czuć, że coś tracę.
              Kiedy wypuszcza mnie z uścisku, czuję zarówno ulgę jak i paniczną potrzebę, by znów znaleźć się jak najbliżej jego ciała. Poczuć jego ciepło i spokój. Poczuć idealny zapach mojego cholernego szczęścia!
              Nagle czuję gwałtowny ucisk w dole brzucha. Nie jest to zwyczajny ruch dziecka, to coś... Jest na tyle bolesne, że niemal zginam się w pół. Próbuję wziąć spokojny oddech. Niestety ponownie uderza mnie ten nieznany ból, coś w rodzaju skurczu. Oczy zalewają mi się łzami, a serce wali jak oszalałe. Staram się uspokoić, oddychając rytmicznie, lecz to na nic, gdy pojawia się kolejny i kolejny, bolesny skurcz.
              – Adrianna co się dzieje? – pyta Maks, chwytając mnie za ramię.
              – Nie wiem – odpowiadam niepewnie, a z bólu zaczynają mi gęsto ciec łzy. – Strasznie boli...Zawołaj Aureliusza, muszę jechać do lekarza! – staram się wykrzyczeć na jednym tchu, czując coraz silniejszy ból.
              Kiedy Maks pędzi w stronę domu, ja natychmiast zalewam się łzami. Dobrze wiedziałam, że jeśli będę się denerwować w końcu doigram się.
              – Jeszcze nie teraz maleństwo – szlocham, trzymając się za brzuch. – Nie rób mi tego, jest za wcześnie.
              – Adrianna! – Monic pojawia się przy mnie, a ja roztrzęsionymi dłońmi próbuję chwycić jej dłoń.
              Nie wiem, ile mija czasu, kiedy przybiega Piotrek. Jak przez mgłę widzę jego twarz. Silnie chwyta mnie za ramiona, przytrzymując przed upadkiem. Ból staje się nie do wytrzymania. Wujek bierze mnie na ręce, bo nie daje rady już przejść kroku.
              – Kinder niespodzianka, miało być bez numerów! – Piotrek parska nerwowym śmiechem. – Nic się nie bój, mała. Jeszcze chwila i będzie tu karetka – dodaje, przyciągając moją głowę do swojej klatki.
              – Piotrek, musisz przynieść moje dokumenty i tą teczkę z ciążowymi papierami – jęczę, wijąc się z bólu.
              Stawia mnie na ziemi. Spogląda na Monic i chyba coś mówi do niej. Jednak do mnie już coraz mniej dociera. Ból przesłania mi wszystko. Całe szczęście w tym momencie pojawia się Aureliusz. Chwytając mnie pod ramiona zaczyna prowadzić w stronę bramy wjazdowej. Gdzieś w oddali widzę migoczące światła, sygnał karetki.
              Następne minuty moja świadomość wypiera. Wszystko następuje po sobie tak szybko. Zanim dociera do mnie co się dzieje już leże w karetce. Wujek coś usilnie tłumaczy sanitariuszom. Ostatkiem sił wołam Monic i gdy tylko podbiega, cicho zwracam się do niej:
              – Powiedz im, że mają za wszelką cenę ratować moje dziecko. Nie mogę go stracić...
              Widzę, że jest przerażona. Jej szare oczy są przekrwione, a rozchylone usta nabierają w nerwowym rytmie powietrze.
              – Monic! Powiedz im! Najpierw dziecko, potem ja – wykrzykuję do niej.
              Dziewczyna niechętnie odzywa się do sanitariusza przygotowującego przenośne USG. Jej wystraszona twarz to ostatnie co widzę. Nagle wszystko zachodzi mgłą i nastaje ciemność. Okrutna ciemność i cisza.

lekcja hiszpańskiego 3Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz