Rozdział 21

16.8K 332 338
                                    

Alan POV.

Poczułem powiew na ustach, bo Victoria wzięła większy wdech do płuc i wypuściła go na moje wargi, wraz ze swoimi słowami. Jej ciało, jest spięte i wyraźnie to wyczuwam.

- Nie możesz, ale chcesz. - Szepnąłem do jej ust niższym i lekko chrypliwym tonem. Jej malinowe wargi ocierały się o moje, a jęknięcie, które wypłynęło z jej gardła, przyprawiało mnie przyjemne ciarki.

- Alan.. - Mruknęła. Wpatrywała się w moje ciemne tęczówki, a ja w jej jasne, bo są tak cholernie urokliwe i cudowne, jak lazurowe oceany.

Jej usta są takie..inne. Inne niż Jennifer. Inne niż tych fałszywych szmat. Inne niż wszystkich. Cholera.

- Nie mogę. - Powtórzyła. Nie protestowała. Nie walczyła. Nie mówiła, że nie chcę, tylko sądziła, że nie może.

Chciałem poczuć te same usta, co wtedy na imprezie, gdy nasze wargi były przesiąknięte alkoholem.

Odciążyłem jej pośladki, które chwilę wcześniej oparłem o blat. Nasze usta oddaliły się od siebie, a ja czułem, jakbym rozstawał się z czymś, czego chcę.

- Czujesz coś do tamtego idioty? - Nasz kontakt wzrokowy nadal się utrzymuje. Zauważyłem, że jej przeraźliwy szok, przerodził się w coś jeszcze większego.

Kurwa mać. Mam ochotę rozstrzelać tego sukinsyna. Widzę, jak się kręci wokół niej, a ten pieprzony frajer nigdy nie ma dobrych zamiarów, a jeśli ma, to na swoją korzyść.

- Alan. - Pokręciła głową. - Nic mnie nie łączy z Williamem.

Odetchnąłem? Tak, zdecydowanie. A to, dlatego że ja naprawdę nie chcę, żeby on ją skrzywdził. Jest blisko niej, a to już mnie niepokoi. Może tak powiedziała, a myśli inaczej? Doskonale wie, że gardzę tym człowiekiem.

Jeśli zrobi coś wbrew jej w woli, zdechnie z mojej ręki.

- On zamąci ci w głowie. - Odparłem dosadnie, jakbym był tego pewny.

Uwierz mi, ja ci zamącę gorzej niż on.

- Nie zrobi tego, bo nie jest taki. - Polemizowała z moim zdaniem.

Ona jest cholernie zapatrzona w swoje zdanie. Ta dziewczyna jest ślepa. Nie widzi, jaki jest ten pieprzony śmieć. Kurwa mać broni tego sukinsyna.

- Powinnaś się trzymać od niego z daleka. - Powiedziałem surowo i z wyraźnym uprzedzeniem.

- Mówią mi, że od ciebie powinnam najbardziej. - Iskry z błyskawic, chybiąca burza, zacięcie próbująca wycelować w nas obojga ucichła, ulotniła się i rozpłynęła w powietrzu. Victoria urwała kontakt wzrokowy naszych błyskotliwych tęczówek.

Powinnaś Smith.

Milczałem. Wpatrywałem się w jej osobę, gdy ona popatrywała gdzieś na boki. Ruszyła w stronę schodów, ale jej kroki były sztywne, jakby jej kości dopiero co odmarzły z grubego lodu.

- To dlaczego tego nie robisz? - Spytałem, przerywając martwotę między nami. Dziewczyna zatrzymała się w korytarzu i spojrzała w moją stronę. Nie spodziewała się, że dopowiem cokolwiek.

Odczuwałem, że blondynka mierzy moje kościste rysy twarzy. Przelotnie zahaczała spojrzeniem o czarne tęczówki, co wywoływało przerywane iskry między nami.

Patrzysz się, ale nie przyjdziesz i nie pozwolisz mi się nasycić.

- Bo lubię ryzykować. - Jej usta wygięły się w minimalnie zadziorny uśmiech, który musiała pokazać. Zadziorność cholernie pasowała do jej osobowości.

Two Countenance In One Body [ W TRAKCIE POPRAWY ]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz