Nasze splecione dłonie wirowały w powietrzu, jego blade palce na mojej opalonej skórze. Wrażenie dosłownie niesamowite. Czułam się niczym żywcem wzięta do nieba, kiedy był tak blisko. Uśmiech wypłynął na jego ustach, a nasze spojrzenia się spotkały. Automatycznie moje serce wykonało cudownownego fikołka, rozbijając się o żebra. Chyba tak szczęśliwa jak wtedy, nie byłam jeszcze nigdy.
- Uwielbiam cię - szepnął wprost do mojego ucha. Gęsia skórka rozeszła się po moim ciele na dźwięk jego głosu.
- Ja ciebie też - odpowiedziałam równie cicho.
Przybliżyłam usta do jego warg i delikatnie uszczypnęłam je zębami.
Czułam się wspaniale lekka, kochana, żywa.Teraz nie czuję niczego prócz bólu, w moich uszach dudni pikante aparatury, a przed oczami mam zapłakaną twarz mojej matki. Do głowy przychodzi mi tylko jedno: co do cholery poszło nie tak!?