Rozdział trzydziesty piąty

5.4K 431 41
                                    


Vincent

Musiałem pozwolić Katherine zabrać Maddy z domu Alexa, zanim zdążyłem nacieszyć się jej bliskością. Nie wiedziałem nawet, gdzie będą czekać, aż to wszystko się skończy. Wolałem nie wiedzieć. Później pojawił się ojciec z Martinem i Killianem, którzy nie wyglądali na załamanych śmiercią najmłodszego Danielsa. Z jednej strony mnie to nie dziwiło, ale z drugiej zastanawiałem się, dlaczego tak bardzo pragną zemsty. Czy naprawdę najważniejsza była władza?

Tak, jak zakładałem, ojciec chciał wysłać nas jak najszybciej do Connecticut, nie liczyło się nawet to, że nie byliśmy przygotowani. Samo zebranie naszych ludzi w jednym miejscu wymagało pracy i organizacji.

– Nie mamy pojęcia, gdzie obecnie przebywa Ernie Thompson. Na jego miejscu ukryłbym się tam, gdzie nikt by mnie nie szukał. Nie znamy tego stanu, wie wiemy nic o miastach, które go obejmują. Nasza wiedza jest zbyt mała, by polegać na szczęściu – powiedział wzburzony Richie.

Nie dziwiłem się, że sytuacja wytrąca go coraz bardziej z równowagi. Powtarzał to samo od kilku godzin, ale ani ojciec, ani Martin nie przyjmowali tego do wiadomości. Nawet Killian zdawał się być po naszej stronie, co akurat wyjątkowo mnie zaskoczyło.

– Nie będziemy czekać. Zebranie wszystkich informacji zajmie zbyt długo czasu – odparł beznamiętnie ojciec.

– Ale za to będziemy mieć szansę na przeżycie.

– Nie dramatyzuj. Jesteś zabójcą na zlecenie, do cholery, a zachowujesz się tak, jakbyś nigdy wcześniej tego nie robił!

– Wytłumaczę ci, jaka jest różnica, ojcze – Richie wycedził przez zaciśnięte zęby. – Niejednokrotnie dajesz mi zlecenia, prawda? Dostaję całą listę informacji, która jest mi niezbędna do zlikwidowania celu. A teraz? Co masz dla mnie? Zaatakowaliście stan, nie mając pojęcia, kto nim rządzi!

– Sytuacja jest inna. Skup się.

Zacisnąłem usta, zastanawiając się, jakim cudem Richie jeszcze stał w miejscu i próbował cokolwiek wyjaśnić. Znany był ze swojej porywczości i braku myślenia. Mimo wszystko znosił każde słowo ojca, chociaż nawet ja traciłem cierpliwość.

– Możemy się rozdzielić, lub zaatakować całą grupą – wtrącił Killian. – Ale prawdą jest, że bez dokładnego celu, wystawiamy się na odstrzał.

– A więc wymyślcie coś, co sprawi, że się nie wystawicie! – warknął Martin. – To nie jest zabawa!

– Czy jest coś, o czym powinniśmy wiedzieć? – zapytałem pełny podejrzeń.

Coś nie grało. Wiedziałem, że nie mówią nam wszystkiego. Po minie obu mężczyzn widać było, że ukrywają ważny element całej układanki. Co ciekawsze, wydawało mi się, że nawet Killian nie jest poinformowany o wszystkim.

Ojciec i Martin spojrzeli na siebie, później ich spojrzenia uciekły od każdego z nas.

– Nie ruszymy nigdzie, dopóki się nie dowiemy, co jest grane – odezwał się wkurwiony Jacob.

Zapadła cisza, która zdawała się być nie na miejscu. Przez ostatnie godziny w pomieszczeniu było głośno i nerwowo. Nagle wszystko ucichło. Spojrzałem ukradkiem na Killiana, który wpatrywał się w profil swojego ojca, jakby chciał wywiercić mu dziurę w policzku. Do tego momentu przekonany byłem, że w ich rodzinie panują inne zasady niż w naszej. Wyglądało na to, że stary Daniels także wolał ograniczyć informacje swoim synom.

– Z głową Diego dostałem list – odezwał się w końcu Martin. – Było na nim tylko jedno zdanie.

– Jakie zdanie? – zapytałem zaintrygowany.

– A teraz idziemy po was.

– Podobno to nie zabawa – warknął Richie. – Teraz przynajmniej rozumiem, dlaczego tak bardzo wam się śpieszy. Oczywiście poinformowanie nas, że przez własną głupotę wszyscy jesteśmy zagrożeni nie było istotne?!

– Uznaliśmy, że tak będzie lepiej – odparł ojciec.

– Dla kogo?! Kurwa!

Richie wyszedł z domu, zmuszając wszystkich do przerwy od dalszych rozmów. Może to dobrze, bo sam byłem już na granicy cierpliwości. Także wyszedłem, odnajdując brata niedaleko domu. Palił papierosa, wpatrując się przed siebie. Naturalnie miał bardzo wyraźne rysy twarzy, ale wtedy były one jeszcze bardziej podkreślone. Napięcie było widoczne z daleka. Zatrzymałem się obok niego. Popatrzył na mnie, po czym sięgnął do kieszeni i wyjął paczkę fajek. Chociaż nie paliłem, w tamtym momencie wziąłem jednego papierosa bez zastanowienia. Odpaliłem go, zaciągnąłem się dymem i wypuszczając go z płuc, spojrzałem w niebo.

– Tak szczerze... jakie mamy szanse? – zapytałem.

– Mimo całego gówna, duże.

– Myślałem, że jesteśmy na przegranej pozycji.

– I tak i nie. Thompson nie jest kimś, kto w normalnych warunkach mógłby nam zagrozić. Tak naprawdę się nie liczy. Rządzi w małym stanie, ale to tylko umowne określenie. Ma niewiele i mało kto się go boi. Większość mieszkańców nie zdaje sobie pewnie pojęcia o jego istnieniu.

– Gdzie leży więc problem?

– Może być wszędzie, a my nie mamy czasu na zlokalizowanie go. Wczoraj wysłałem informacje o nim do człowieka, który mógłby nam pomóc, ale do teraz nie otrzymałem żadnej odpowiedzi.

– Musimy działać na oślep?

– Na to wygląda.

Gdy wróciliśmy do domu, atmosfera wciąż była wyraźnie napięta. Nie wiedziałem, czy po moim wyjściu ktoś w ogóle się odezwał, ale wszystko wskazywało na to, że doszło do kolejnej burzliwej wymiany zdań.

– Co robimy? – zapytał Alexander.

Niemal zapomniałem o jego obecności. Przez całe spotkanie stał w kącie i nie odezwał się ani słowem.

– Ruszymy jutro w nocy. Zbierzcie swoich ludzi, zostawcie kilku na wszelki wypadek. Seth, ze względu na Lexi w twoim domu, powinieneś przenieść ją w inne miejsce.

– Chyba znam odpowiednie.

Wiedziałem, że myślimy o tym samym. Katherine z pewnością nie byłaby zachwycona, gdyby usłyszała o naszych planach, dlatego uznałem, że lepiej postawić ją przed faktem dokonanym.

– Jacob, ukryj Avery i Halle. Nie wiemy, z kim dokładnie mamy do czynienia, więc będzie lepiej, jeśli się zabezpieczymy.

– Z którego miejsca ruszamy? – zapytał Carter.

– Sprowadźcie wszystkich tutaj – odezwał się Richie, który dopiero wszedł do domu. Spojrzał na ojca i Martina. – Wy załatwicie nam transport. Skoro uważacie, że nie musimy się przygotowywać, jestem ciekaw, jak poradzicie sobie z tym zadaniem.

Ojciec zasyczał przez zaciśnięte zęby, ale nie odezwał się. Byłem nawet zaskoczony, bo zazwyczaj nie stronił od podkreślenia swojej pozycji. Tym razem nawet on odpuścił.

Blakemore Family. Tom 2. Vincent - WYDANAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz